Ostatnio średnio mam czas na opisywanie tripów, może i chęci także jakoś zabrakło, ale mój blog powstały z chęci wygadania się gdzieś byle jak o byle czym, zyskał stałych czytelników, którzy dopominają się (i mają do tego święte prawo) nowych postów. Tak więc w ramach wolnego czasu, spróbuję streścić dzisiejszą masę.
Z góry zaznaczam że mogę dostać weny i czytanie tegoż tekstu może wyrządzić poważne szkody na umyśle czytającego :P
Pierwszy dzień długiego (trzydniowego) weekendu, w końcu wstałem wyspany, szybki rekonesans w warsztacie i okazuje się że powietrze, które z takim mozołem wtłaczałem w przednie koło po ostatniej wymianie dętki, nie zagościło w niej na długo i postanowiło czym prędzej zmienić miejscówkę, na bardziej obszerną.
Objawiło się to niestety ogólnym flakiem z przodu, który czym prędzej musiałem doprowadzić do stanu krągłego i jezdnego.
Wprawiony w boju, szybko koło zdemontowałem i począłem odprawiać rożne czary i klątwy, które to ukazały mi którędy ów wcześniej wspomniane powietrze, było opuściło mnie i koło me.
Tym razem tak jak ostatnio wentyl był się urwał, a skoro poprzednio miałem gwintowany wentyl Continentala a teraz urwała się ufajdana oraz gładka jak pupa niemowlęcia, wersja Kendy to znaczy że coś złego się dzieje. Tak więc ja się już tym interesuje i z tego zainteresowania wynikła prosta acz bardzo zawiła myśl, wyjaśniająca ów proceder wentylorwania.
Za pierwszym razem nie dopompowałem koła do oporu. Powietrza było na tyle, by sprawdzić trakcję przy różnym ciśnieniu, parę ostrzejszych hamowań i opona wraz z dętką się przesunęła wykrzywiając wentyl. Zignorowałem to i dokręciłem go. Po jakimś czasie powietrze mnie opuściło w trybie natychmiastowym.
Pierwsza naprawa polegała tylko na wymianie dętki i tak rower egzystował znów z krzywym wentylem.
Jako że Kenda gwintem obdarzona nie jest to i jej nie dokręcałem. Po jakimś jednak czasie powietrze się ewakuowało, więc po zastanowieniu i nauce na błędach, ogołociłem felgę z gumy wszelakiej, poprawiłem opaskę, wyczyściłem ładnie, potem wyczyściłem oponę i dętkę z opiłków wszelakich oraz dołożyłem na podstawę wentyla dodatkowy kawałek dętki w formie podkładki. Potem starannie zintegrowałem aluminium z gumą, sprawdziłem i dopompowałem do oporu by ładnie się opona rozlazła po krawędziach felgi.
Tak pokrótce wyglądała wymiana dętki. Jak ktoś jest ciekawy instruktażu trochę bardziej rozwiniętego, to gdzieś w czeluściach mego bloga znajduje się takowy, ale nie każcie mi szukać bo w końcu mam weekend i praca jest nie wskazana, a syzyfowa robota to już w ogóle :P
Co do masy to z jakoś w międzyczasie z Serafinem ugadałem się na przyjazd pod jego włości, w okolicach godziny 17:10. Korzystając z ogromu czasu jaki mi pozostał do godziny zero, poszedłem do warsztatu po pilnik w rozmiarze większym niż ostatnio, by poprawić to co spartoliłem ostatnio, dokładnie rzecz ujmując ostatnio zdjąłem blat i wkręciłem w imadło, biorąc pilnik w rozmiarze identycznym do tego jakim chińczyki rzeźbili w aluminium tworząc moją korbę, rozmiar brałem z najmniejszego blatu z przodu, chciałbym tylko nadmienić że ma on przejechane może 600m a łańcuch ponad 8600000m więc w pewnym sensie to nie może działać :D Poprawiłem się więc i wziąłem największy okrągły pilnik jaki miałem pod ręką i bez zdejmowania blatu z korby począłem piłowanie, o dziwo po wrzuceniu biegu trzeciego z przodu (co przed piłowaniem stanowiło już nie lada wyzwanie) dałem rade ruszyć nie przyprawiając o zawał ludzi postronnych. Tak więc uznałem że to co zdziałałem musi wystarczyć i pobiegłem się przebrać z roboczego na rowerowy strój.
Wyruszyłem z domu punkt 17:00 by jeszcze chwilę potorturować napęd i sprawdzić na ile mogę sobie pozwolić, jeśli chodzi o przyśpieszanie i jazdę pod górkę. Okazało się że operacja udała się do tego stopnia, że o ile nie ma strasznego wiatru w ryj lub podjazd nie wykazuje odchyłu wznoszącego to można jechać z przyjemną prędkością przelotową 35km/h.
Podczas testu spotkałem Serafina, więc wraz z nim ruszyłem na Jego włości. Gdzie szybko zmienił nogi na rower i ruszyliśmy ku odległej bramie, przywitać Piernika wraz z Darią, z którymi to ruszyliśmy w kierunku "Na Biedronkę".
Po pokonaniu papierowej kładki napotkaliśmy Daniela z bloga nieopodal, wraz z towarzyszką.
Po chwili przywitania ruszyliśmy w drogę by zdobyć kiełbasę "Zajebistą". Po zakupach ruszyliśmy na Plac Woloności gdzie doznaliśmy niemałego szoku, widząc całkiem zacną gromadkę rowerzystów. Mimo że do startu zostało jeszcze 30 min. Z chwili na chwilę rowerów i ich właścicieli przybywało. Dotarła także do nas moja luba wraz bratem
i w okolicy godziny 18:00 było nas już około 80 osób, co jak na 17 stopni w środku lata i pod groźbą deszczu, jest niezłym wynikiem.
Wybiła godzina 18:00 po donośnym przywitaniu przez Serafina całej rowerowej braci, nastąpił start. Dziś rolę głównego rachmistrza objął Daniel, z racji jego humanistycznego kierunku studiów, nie zachodziła obawa że w liczeniu będą brały udział całki i inne diabelskie twory, które mogły by nam stworzyć jakieś ułamki i inne tam takie ZuO które nie da nam ładnej okrągłej liczby :P
Co do przejazdu powiem tyle: Zajebiście było :P
Tak oto przejazd dobiega końca, ludzie zbierają się na After a ja wraz z Agą i Młodym zbieram się do Gliwic na After filmowo-orzechowy.
To tyle z dziś miłego wieczoru i do zobaczenia...
Pozdro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz