sobota, 24 sierpnia 2013

Wrocław zdobyty

Wypad do Wrocławia miałem w planach od bardzo dawna, co chwila słyszałem że Wrocław jest pięknym miastem które ciągle się rozwija i nie boi innowacji, do tego słyszałem także iż Wrocław dba o rowerzystów dając im do dyspozycji spore ilości ścieżek rowerowych i innych uprzyjemniaczy w stylu śluz rowerowych.
Wypad miał się odbyć już tydzień temu w pierwszy dzień długiego weekendu, ale został on zastąpiony wyprawą rowerową na Jurę. Z tygodniowym ponad poślizgiem udał się dziś.

Pobudka kolo 7 żeby coś zjeść, szybki prysznic i czekamy na Serafina. Jednocześnie zabieramy do auta aparat, tableta i cieplejsze ciuchy na wieczór. Serafin zjawił się dość szybko więc już koło 9 ruszyliśmy Matizem na podbój asfaltów autostradowych. Najpierw DK 88 potem A1 i A4 gdzie trafił nam się korek przed bramkami. Ludzie zaczynali już wysiadać z aut więc szykowała się dłuższa impreza. Dojeżdżająca karetka i policja tylko utwierdziły nas w tym przekonaniu. Po chwili postanowiliśmy powziąć strategiczny odwrót. Szybki w tył zwrot na środku autostrady i pod prąd do wjazdu którym chwilę temu wjechaliśmy. potem trochę pod prąd przy samej barierce i wbijamy na A1


Po tym dość dzikim manewrze i powrocie na A1  szukamy szybszej drogi ucieczki, wbijemy na A4 w kierunku na Katosy i zjeżdżamy w Kończycach mając nadzieję że w Lodziarni u Janka :) poprawimy sobie humor. Niestety otwierają za godzinę. Niepocieszeni jedziemy przez Sośnicę do Gliwic a potem dalej kolejnym wjazdem na A4 i dalej to już tylko w ciągłym ryku silnika do Wrocławia.






Trochę ponad 15zł w plecy (przez bramki) i pół baku później byliśmy już u bram Wrocławia zafascynowani światłami z licznikami czasu do następnych zmian świateł. Oraz tablicami informacyjnymi odnośnie przejazdu komunikacji miejskiej.








 Po dojeździe do centrum szukamy miejsca żeby zostawić Matiza, wybieramy Galerię Dominikańską. Wjeżdżamy ślimakiem na samą górę czyli na dach Galerii skąd rozpościera się piękny widok.



Po krótkiej przechadzce z Serafinem obczajamy z Agnieszką gdzie możemy wypożyczyć rowery w ramach Wrocławskiego Roweru Miejskiego. I po przybyciu na rynek zostawiamy Serafina udając się na szybki obiad w Dominium.

















Szybki obiad i możemy szukać stanowisk z rowerami. Przeszukaliśmy 3 stanowiska zanim trafiliśmy na możliwe do wypożyczenia rowery, a właściwie rower, bo w jednym był złamany pedał. Trochę zdesperowani wypożyczyliśmy jeden rower i pojechaliśmy na nim we dwoje. Po chwili trafiliśmy na kolejny rower już mieliśmy dwa. Co do samego zwiedzania nie będę się rozpisywał bo to trwało by długo. Powinna wam wystarczyć taka fotorelacja.






























Z czasem na stacjach rowerów przybywało więc mogliśmy często zmieniać rowery i nie płacić za jazdę bo do 20 min nie płacimy nic za czas od 21 do 60 min 2zł więc tyle co nic. Poza tym infrastruktura rowerowa w Wrocławiu jest tak rozbudowana że nie mogliśmy na nic narzekać. Śluzy rowerowe, kontrapasy, ścieżki między pasami ruchu. w Zabrzu czy Gliwicach dopiero o tym myślą w baaardzo odległych planach w Wrocławiu już po tym jeździliśmy.
Po sprawdzeniu wszystkich rowerów i wypożyczalni oraz po zjeżdżeniu centrum miasta, wracamy pod Galerię Dominikańską gdzie spotykamy się znów z Serafinem i zabieramy Matiza z dachu po czym wracamy do domu.


Po drodze okazuje się że jest z górki więc średnia przelotowa wynosi 140 i wyprzedzamy co popadnie. Ale jednocześnie wskazówka z paliwa zbliża się do rezerwy. I tak jak stacje były średnio co 10 km to teraz tylko hotele i parkingi. Tak na rezerwie dojechaliśmy do Gliwic. Gdzie zatankowaliśmy benzynę i prowiant po czym dojechaliśmy do Zabrza. 
Tak oto minęła mi sobota we Wrocławiu
Pozdro