środa, 31 marca 2010

300Km na liczniku

Wczoraj podczas leniwej wycieczki z Mariuszem z zaprzyjaźnionego bloga, stuknęło mi na liczniku okrągłe 300Km. Nie jeździliśmy jakoś strasznie daleko w sumie to tylko okolica:
- Mikulczyckie stawy
- Przejazd kolejowy i most koło stawów
- Stawy most/śluza sprytnie ukryta za pętlą tramwajową na Zwrotniczej
- Oś. Młodego górnika
- Przejazd kolejowy koło koksowni Jadwiga i stary dworzec nieopodal
To w sumie niewiele parędziesiąt kilometrów kręcenia się w kółko, ale to nie zmienia faktu iż wycieczka ta pozwoliła nam jeszcze lepiej poznać okolice w której mieszkamy i "obfocić" parę pociągów przy okazji :D
TEM2 na przejeździe przy koksowni Jadwiga
To samo co wyżej tyle że na samym przejeździe


Tutaj także TEM2 ale to już widok z mostu na ulicy Kościuszki nad DK88
Jako że mojemu rowerowi stuknęło 300Km to już można powiedzieć że to co miało się dotrzeć to się już dotarło na tyle by móc już powoli dokręcać co poniektóre części, tak więc przy tej okazji postaram się sprawić by mój blog miał też pewien przekaz edukacyjny oczywiście jeżeli chcecie się kierować tym instruktażem to proszę bardzo ale odpowiedzialność za ewentualne szkody bierzecie na siebie. Tak wiec zaczynamy.


Od pewnego czasu czyli około 150Km coś cykało mi w korbie (Hallowtech II) Jak się dowiedziałem cykanie to wynika z delikatnego poluzowania jednej z części supportu, po prostu podczas użytkowania nowego roweru tudzież nowego suportu w starym rowerze części układają się według własnego uznania, po prostu pracują. Tak więc objawem tej pracy w moim przypadku było cykanie przy naciskaniu na prawy pedał, było dość słyszalne ponieważ moja rama ma ciekawą tendencję do przenoszenia i wzmacniania każdego dźwięku uderzenia jako ciekawostkę mogę dodać że gdy rama była jeszcze "goła" i stuknęło się w tylny widelec, rama zachowywała się jak kamerton tyle że dźwięk był dość głośny ale miły dla ucha.
Wracając do problemu jadąc słyszałem cykanie z prawej strony suportu, czyli od strony zębatek korby, gdy temperatura była wyższa było to jedno cyknięcie przy każdym naciśnięciu, a gdy była niższa gdy jeździłem w zeszłym roku przy 5 góra 8 stopniach były to już 2 lub 3 cyknięcia, wiadomo rozszerzalność temperaturowa metali, wystarczy setna milimetra i spasowanie się zmienia.
Naprawa tego nie znośnego cykania jest banalnie prosta o ile zaopatrzymy się w odpowiednie narzędzia tj
Klucz do korby Hallowtech oraz mały plastikowy przyrząd do wyciągania plastikowego "dociągacza" ale może lepiej to zilustruje.
Zaczynamy od odkręcenia plastikowego korka który niweluje luz między korbami a suportem trzeba tu użyć siły ale tylko siły własnej dłoni jako że te elementy wykonane są z plastiku nie możemy używać jakichś drastycznych metod mechanicznych
Tak wygląda lewa korba bez korka który jak widać leży na ziemi ale odradzam kładzenie rzeczy pokrytych smarem na ziemię z przyczyn oczywistych
Następnie kluczem inbusowym (ampulowym )w rozmiarze 5mm odkręcamy dwie śruby
Gdy wykręciliśmy już te dwie śrubki wystarczy zdjąć ramie korby ciągnąc je do siebie
oczywiście za łatwo by było gdyby wszystko pięknie poszło, u mnie korba stawiała opór tak więc należy pod korbę położyć kawałek drewna by nie uszkodzić korby i użyć impulsownika kinetycznego (czyt. młotka) ale należy pamiętać by uderzać naprawdę delikatnie i jak najbliżej miejsca połączenia które chcemy zluzować
W moim przypadku jedno naprawdę delikatne puknięcie wystarczyło by korba się poluzowała i można było ją dalej zdjąć ręką, gdy zdjęliśmy już jedną stronę to możemy zdjąć łańcuch i wyjąć druga stronę która wyjdzie z delikatnym oporem
tak wygląda sam suport
teraz wystarczy dociągnąć cykającą korbę ale z wyczuciem bo gwint może się zerwać to raz a dwa ze miedzy suportem a ramą są plastikowe podkładki dystansujące które można łatwo uszkodzić po trzecie należy dokręcać w kierunku z zgodnym ze strzałka na misce supportu
Gdy już udało nam się dokręcić obydwie miski i przy okazji nic nie zepsuliśmy to zaczynamy składanie odwrotnie do rozbierania pamiętajmy że każda część która łączy się z inną należy posmarować smarem to ułatwi nam montaż oraz demontaż przy następnej okazji, poza tym zabezpieczy nam trochę części przed wodą
Po założeniu ramienia korby przykręcamy korek ręką (a nie zadnym metalowym ustrojstwem) na tyle mocno by korby nie miały luzu na boki
gdy zakręcimy już korek wkładamy podkładkę która wysypała nam się przy odkręcaniu i przykręcamy posmarowane wcześniej śruby
Śruby należy dokręcać z wyczuciem a nie na siłę bo nigdy nie wiecie kiedy wam się ta śruba urwie


Gratulacje jeżeli niczego nie zepsuliście ani nie ukręciliście to na po postawieniu na koła roweru i przejechaniu 10km na próbę nie powinniście usłyszeć nic poza nienasmarowanym łańcuchem ale o tym kiedy indziej :D

poniedziałek, 29 marca 2010

Dziwne

Hmm coś dziwnego dzieje się z fotkami na picasie niby ok ale coś się zdjęcia nie ładują albo wyskakują błędy, ojj mam złe przeczucia chyba google się sypie.

Oj sypią nam się te Solarisy

Wydaje mi się że Solarisy są za delikatne na Polskie realia. Co chwila słychać że się jakiś spalił albo widzę taki widok za oknem.
Stare Ikarusy były może zajechane, zniszczone, przerdzewiałe i głośne ale za to przebiegi miały nieziemskie i mimo 1 000 000 km jeżdżą nadal. Teraz widać że im coś bardziej skomplikowane tym szybciej się zepsuje. 

sobota, 27 marca 2010

50Km jeden dzień miło było



Post w sumie z czwartku ale już nie miałem siły go napisać, a i dziś nie bardzo miałem na to czas.

Tak więc wycieczka rozpoczęła się od telefonu od przyjaciela z blogu obok :) potwierdzającego godzinę i miejsce spotkania, które wstępnie ustaliliśmy dzień wcześniej. Przed wyjazdem zdarzyłem jeszcze zabrać się do Lidla i nabyć drogą kupna pompkę przytwierdzaną do ramy (bo zawsze mi się taki drobiazg podobał) i kupić rękawiczki rowerowe (bo moje stare pamiętają czasy pierwszego mojego górala). Po zakupie i powrocie do domu przystąpiłem do przygotowywania roweru do podróży, szybkie czyszczenie (jak się potem okazało zbędne) następnie przegląd i montaż pompki to była chwila ponieważ rama była wyposażona w dedykowane miejsca oraz śruby, jak się okazało śruby dołączone do pompki były zbędne przy montażu pompki lecz okazały się zbawienie przy montażu mojego starego koszyka na bidon, ponieważ oryginalne śruby z ramy były nieco za krótkie tak więc kupując pompkę zamontowałem i koszyk i pompkę. Po czynnościach związanych z obsługą roweru pojechałem na miejsce spotkania na ulicy Kościuszki z kąt wyruszyliśmy w stronę Rokitnicy, jechaliśmy ścieżką rowerową o która miasto dba aż miło(w końcu jedyna porządna). Po dotarciu do Rokitnicy pojechaliśmy przez
Gajdzikowe górki i wpadłem w błoto po same tarcze od hamulców ale nie przestałem jechać, jazda może i nie trwała zbyt długo ale obfitowała w iście offroadowe atrakcje jak błoto, kamienie, kałuże, duże kałuże, błoto, błoto, błoto i jeszcze większa ilość błota która nie omieszkała przylepić się do opon i wleźć gdzie tylko się da. Po dłuższej chwili gdy słońce zaczęło mocniej grzać a mięśnie były już gorące od wysiłku zatrzymaliśmy się na chwile by odsapnąć i się rozpłaszczyć (zdjąć okrycie  wierzchnie )

Jak widać mój rower stał już o własnych siłach a właściwie to sile błota wszechobecnego

tak tak pod tym błotem jest opona

a tutaj ta opona była wcześniej :)
Jak się okazuje oponki które zachwalali mi w sklepie sprawdzają się świetnie nie tylko na asfalcie dzięki swoim znikomym oporom toczenia, ale w błocie też dają sobie radę całkiem nieźle. Chociaż z drugiej strony gdybym zaopatrzył się w opony 2.2 zapewne mniej bym się topił.

Po wyjeździe z lasu i wjechaniu na asfalt (po którym jeździć nie lubię jeżeli w koło Tiry i inne pojazdy olewające rowerzystów) jechaliśmy w stronę Bytomia odbijając na pierwszym skrzyżowaniu w prawo by uciec  od ruchliwej drogi. Gdy już przejechaliśmy całkiem spory kawałek drogi i minęliśmy tablicę z informacją że jesteśmy znowu w Zabrzu, oczom naszym ukazała się mała niepozorna ścieżka o nawierzchni stosowanej w PRL do utwardzania wszelakich powierzchni płaskich, czyli wyrobu asfaltopodobnego o temperaturze topnienia  zbliżonej do plasteliny, jadąc tą ścieżką wyjechaliśmy w Biskupicach, których nie poznałem na pierwszy rzut oka gdyż miejsce w którym wyjechaliśmy (przystanek autobusowy koło kopalni) wcześniej było zupełnie rozkopane przez budowlańców układających rury kanalizacyjne, a teraz pachniało nowością za sprawą nowiutkich chodników oraz ulic. Zdumieni tym widokiem jechaliśmy dalej na most koło kopani.
Tak to ja całym swym obszernym jestestwem :)
Na którym zatrzymaliśmy się w celu uwiecznienia wszystkiego wokoło w szczególności wagonów ostawionych na bocznice po przeciwnej stronie mostu.
Te słupy energetyczne mnie inspirują :)

 Po chwili postoju postanowiliśmy zmienić punkt widzenia i zawitaliśmy na uliczce obok która jak dobrze  pamiętam w zeszłym roku nie istniała no chyba że na planach. Z tej perspektywy także  zrobiliśmy masę fotek odnowionych wagonów. 
Czyżby czerwień ferrari ??

Chwilę później podjechaliśmy pod stacje naprawy lokomotyw czy jak to się zwie i pewien czas wsłuchiwaliśmy się w piękny pomruk pracującej lokomotywy spalinowej. Mówię wam nie ma przyjemniejszego dla ucha dźwięku, niż dźwięk tego diesla na wolnych obrotach.
Skoro byliśmy już w Biskupicach nie można było nie zajrzeć na przejazd kolejowy koło koksowni Jadwiga 
który obfituje w częste przejazdy wszelakich pociągów co za tym idzie atrakcje fotograficzne. 
Po jakimś czasie  i braku ruchu kolejowego podjechaliśmy pod koksownię akurat w momencie gaszenia koksu.
Po chwili spadł na nas kwaśny deszcz 
Gdy gaszenie koksu się skończyło pojechaliśmy w stronę domu ale po drodze postanowiliśmy wpaść jeszcze na staw Annaszacht chwilę odpocząć przy bijącym z pod ziemi źródełku oraz oczywiście obfocić to źródełko oraz maleńki wodospadzik 3 metry dalej.
Ładnie prawda ??

Taaa kto normalny wodę maca w rękawiczkach
Nieopodal znajdują się stawy oraz ulica na której nasza podróż się rozpoczęła. Jadąc ta ulica dojechaliśmy do kolejnego przejazdu kolejowego, na którym chwile po jego przejechaniu zamknęły się, szlabany co oznaczało kolejną atrakcję kolejową tego dnia. Podjechaliśmy do szlabanów w oczekiwaniu z kąt nadjedzie pociąg. Po chwili dźwięk "trąbki" pociągu i już wiemy z kąt nadjedzie. Widzimy piękny wymalowany spalinowóz a za nim platformy, po czym ... kolejny piękny spalinowóz do którego podczepiony był ten oto piękny okaz.
Chwila po sygnale

Niby nic ciekawszego już się nie pojawi 

Aż tu nagle 

Takie cudo na haku

Teraz mamy problem pociąg ucieka a my stoimy dalej za zamkniętymi szlabanami. 
Jako że szlabany były nadal zamknięte a pociąg już dość daleko i nadal uciekał, niecierpliwość wzbierała.
3... 2... 1... Start. Pognaliśmy ulica Kościuszki w pogoni za pociągiem prędkość porządna i co najważniejesze stała i tu fotki robione w biegu.
Tu ukłon dla Mistrza fotografii ekstremalnej z bloga obok przy ponad 45km/h wyjął aparat i zrobił fotkę z ramienia (to zasapane z tyłu to ja )
Jak widać udało nam się dogonić pociąg mało tego wyprzedziliśmy go :)




Po tej szaleńczej jeździe przejechaliśmy przez pobliskie stawy uwieczniając oznaki wiosny.


 Następnie pojechaliśmy coś zjeść do domów po czym wybraliśmy się w stronę Helenki z zamiarem pojeżdżenia po tamtejszym lesie, bo jest on zaprawdę zacny. W pewnym momencie telefon i już było wiadomo że nie dojedziemy do lasu bo koleżanka zaprasza do siebie, a koleżankom się nie odmawia.
Po chwili byliśmy na miejscu rozkoszując się sokiem jabłkowym.
Niestety dni są jeszcze krótkie i szybko się ściemniało więc trzeba było ruszać do domu ale nie bylibyśmy sobą gdybyśmy gdzieś nie wjechali w las, bardzo szybko jednak z niego wyjechaliśmy  bo było zimno ściemniało się a wyboje były wręcz kosmiczne. Tak wiec powróciliśmy na asfalt i jechaliśmy ze słuszną prędkością w stronę Mikul ale jako że jeszcze temperatura nie powodowała odmrożeń, postanowiliśmy po szlajać się po oś. Kopernika a szczególnie po parku Jana Pawła II bo to w końcu fajna miejscówka jest :) 
Po tym dniu pozostało tylko powrócić do domu i spać.
Hmmm ciekawe ile to czasu zajmuje napisanie  jednego posta, 4 godziny to chyba sporo?? 
Pozdro i gratuluje wytrwałości jeżeli przeczytaliście wszystko to naprawdę musiało wam się nudzić.  







wtorek, 23 marca 2010

Rowerowania ciąg dalszy

Dziś kolejny piękny wiosenny dzień poza porannym czyszczeniem komina resztę czasu spędziłem na rowerze z przyjacielem.

Rowerowanie rozpoczęło się od jazdy na hałdę, po chwili wdrapywania się na górę i spoglądaniu na pulsometr pokazujący zastraszające 204 uderzenia na minute dotarliśmy na górę. Po czym rozkoszowaliśmy się widokami.



Po chwili kontemplacji i zadumy nad zacnymi widokami padło hasło jedziemy pod wieże radiową w Gliwicach, patrząc z hałdy wieża wygląda tak.

Potem jazda w stronę gliwickiej radiostacji i zaskoczenie po wyjechaniu z lasu, co tu się stało w zeszłym roku była droga, domy, pole i wszędobylski wiejski spokój. A dziś są domy jest kawałek drogi przeryte pola i masa maszyn która burzy wiejski spokój, jednym słowem budowa autostrady pełna parą. Jechaliśmy dalej po drodze wizyta w sklepie po coś co mokre i da się wypić, potem jeszcze kawałek drogi i jesteśmy pod wieżą, i muszę przyznać że okolica zmieniła się na leprze do o koła park trawa ławki ogólnie miło po zrobieniu kilku no może kilkunastu fotek,

pojechaliśmy z powrotem, co ciekawe droga powrotna minęła jakoś szybciej. I  tak jakoś minął dzień.  Zobaczymy co będzie jutro.

poniedziałek, 22 marca 2010

Tegoroczne rowerowanie uważam za rozpoczete

Dziś to po raz pierwszy po dość długiej przerwie wsiadłem na  rower, odległość była w sumie nie wielka, ale zawsze coś. Od pewnego czasu korciło mnie by wyjść chociaż na chwilkę na rower, ale niestety nie miałem czasu albo słońce nie  bardzo się przykładało do pracy. Dziś co prawda temperatura też nie  powalała na kolana ale była w miarę znośna. Jeździłem w sumie tylko pół godziny i przejechałem 8,5 kilometra ale  to tylko dla tego że rower dziś posłużył jako transport do i z szkoły. A było to tak.

Około godziny 13:30 zacząłem zbierać części z roweru bo koła miałem zachomikowane w piwnicy, kask licznik i oświetlenie w pokoju, a reszta w warsztacie, złożyłem wszytko do kupy, po czym rundka po placu żeby sprawdzić czy nic się przez zimę nie rozregulowało. O dziwo wszystko działo jak należy, poprzedni rower przyzwyczaił mnie do tego że z natury nic nie działało albo jak już działało to należało to wyregulować żeby działo dobrze.
Po wstępnym przygotowaniu techniczno-mechachniczym czas nadszedł na przygotowanie pod względem wizualnym więc ścierka w dłoń i czyszczę to co zostało z przed zimy, trochę  gliny gdzieniegdzie i smary którymi na zimę zakonserwowałem części roweru, po tym wszystkim rower był czysty, a ja trochę mniej, bo jak wiadomo w przyrodzie nic nie  ginie, tak więc przyroda brud z roweru przeniosła na mnie za pośrednictwem ścierki. Na szczęście nie było tego wiele i szybko zemnie zlazło za pośrednictwem wody i mydła.
Koło 14:00 wyjechałem w stronę CKOiZ  ale  zanim tam dojechałem postanowiłem trochę zboczyć z kursu i przejechać się do końca leśnej i z powrotem, do końca jechało mi się całkiem przyjemnie i miło no może gdyby nie wiatr zimny i szumiący w uszach. Z powrotem postanowiłem trochę depnąć i jak się okazało takie depnięcie jest dla mnie zabójcze, przynajmniej tak mówił mi pulsometr jechałem koło 40 na godzinę i starałem się utrzymać ta prędkość przez jakiś czas ale czułem ze opadam z sił dość szybko, patrze na pulsometr który wyświetla jednocześnie tętno oraz ile to procent moich możliwości, ten procent oblicza według wieku użytkownika w moim przypadku 22 lata. Tak wiec patrze na pulsometr a on mi pokazuje puls 190 i rośnie a obok wskaźnik w procentach strasznie szybko zbliża się do 100% po chwili puls był równy 200 zamiast 100% które świeciło już przy 198 zaczęły migać literki HI co w przybliżeniu miało oznaczać albo już umarłeś albo umrzesz za chwil kilka. Puls sięgnął 203 i zaczął powoli opadać ale ja też zaczynałem zwalniać i dyszeć jak parowóz, ehh chyba już za stary jestem na takie zrywy, ale co mi tam jak się trochę rozjeżdżę to powinno być lepiej.
Gdy dojechałem do ulicy łąkowej pozostał mi kawałek pola i już byłem na miejscu, mogłem spokojnie wnieść rower na pierwsze piętro i do sali informatycznej tam gdzie moje  miejsce :D potem trochę pracy, zabawy i dobrego humoru szczególnie tego ostatniego i wyjazd do domu.

A teraz ciekawostka od dwóch dni kombinuje co może być nie tak z pewnym Dellem. Niby wszystko cacy komp uruchamia się działa i pracuje jak należy, ale gdy by wszystko było by w porządku to nie  trafiłby na warsztat. Problem polega na tym  że w pewnym momencie ni z gruchy ni z pietruchy komp się po porostu wyłącza i miga złowieszczo raz zielono raz pomarańczowo przyciskiem power. Odkryłem także że komp ten nie trawi filmów HD ani 720p ani 1080p po prostu ekran staje się czarny, niby jakiś dźwięk w tle leci ale nic  poza tym nie daje oznak życia, nie reaguje na usilne starania z mojej strony po prostu ma mnie w przysłowiowej dupie. Po pewnej chwili w ułamku sekundy mignie niebieski ekran i komp się wyłącza. Ten niebieski ekran zazwyczaj oznacza że  jest to problem sprzętowy, osobiście podejrzewam że to chipset się przegrzewa ale to się jeszcze okaże. Jak na razie  zachwycam się konstrukcją tego Della

Luknijcie na drugie zdjęcie, może fotka  tego nie ukazuje, ale jest to jeden z najbardziej dopracowanych pod względem wygody użytkowania, serwisu,  komputerów . Na prawdę nie wiele jest na runku komputerów które podobają mi się tak bardzo pod względem serwisu. Dla przykładu kilka ciekawostek.
-Dwa zamki po bokach obudowy wystarczy je nacisnąć i podnieść obudowę i całość podnosi się jak maska w aucie. Górna część obudowy jest zamontowana na specjalnych bardzo dobrze wykonanych prowadnicach.
-Obydwie części obudowy w kwestii elektronicznej połączone ładnie opisanymi taśmami wyposażonymi w specjalne tasiemki ułatwiające odłączanie.
-Świetne mocowania napędów i nie których podzespołów niewymagające używania śrubokręta
-Często w biosie i w różnych programach widuje "status czujnika otwarcia obudowy" ale zazwyczaj ta opcja nie ma nic wspólnego z prawdą, tutaj jest inaczej znalazłem tu całkiem spory czujnik otwarcia obudowy który działa.

-Przednia klapka  w obudowie to  ta z pod której na pierwszym zdjęciu wystaje niebieska smycz z mojego pendriva. Pod tą klapką znajdują się dwa porty usb 2.0 ułożone pod pewnym kontem oraz wyście słuchawkowe co ciekawe  pod ta klapką jest na tyle miejsca że wystarczyło na na moją pamięć i gdyby nie dość spory karabinek jaki mam przy pamięci, mógłbym ją całkowicie zamknąć i pendriva ukryć  co jest dość ciekawą opcją.

Obok tej klapki jest umieszczony sprytnie ukryty głośnik tak tak kochani głośnik też mnie to zaskoczyło włączam film a tu nagle z obudowy dobiega ścieżka dźwiękowa z filmu powiedzcie mi w ilu obudowach nie licząc laptopów macie  takie bajery ??

-Tworzywa z jakich została wykonana i ich spasowanie jest na prawdę na wysokim poziomie, widać że każda nawet najmniejsza cząsteczka jest tam dokładnie przemyślana pod względem ergonomii i wyglądu . Co chwila odkrywam nowe, bardzo ciekawe  rozwiązania konstrukcyjne w które ten komputer obfituje.
Jedyne do czego mogę się doczepić to zasilacz który jest nie wymiarowy i dość rzadko spotykany przez co trudno go dostać. Można się jeszcze doczepić do karty graficznej bo pasują do tego kompa tylko karty nisko profilowe  przez co jesteśmy ograniczeni co do wyboru.Ale poza tym to produkt  godny polecenia mimo ze ma już 8 lat

Na dziś to było na tyle :D
Pozdro

czwartek, 18 marca 2010

Ciekawostka

Dziś przy okazji zakupów w Kauflandzie natknąłem się na ciekawy gadżet i nie omieszkałem go nie kupić. Gadżetem tym jest ... pulsometr :D
Nawet nie wyobrażacie sobie jakie to dziwne uczucie nosić znowu zegarek na ręce po latach przerwy. Po kilku godzinach muszę przyznać że to fajny bajer.






A tak poza tym, od pewnego czasu pogodynki na wszystkich kanałach straszą nadejściem wysokich temperatur. Niestety temperatury mają wzrosnąć w weekend a potem trochę spać, niestety weekend przesiedzę w szkole i na urodzinach w rodzinie więc rower odpada. Nie chce mi się dalej pisać bo w tle leci dr. House i ciężko mi się wczuć w pisanie bloga jednocześnie wczuwając się film

Pozdro

poniedziałek, 15 marca 2010

Co jest K***a

Już się cieszyłem że śnieg stopniał, kładę się spać i wstaje koło 7 patrze przez okno, i zgadnijcie jakie słowa przyszły mi do głowy w celu skomentowania tego co napadało i ile tego napadało...







Lubię zimę lubię takie widoki jak wyżej  ale ile można wszystkie widoki nawet te najpiękniejsze kiedyś stają się nudne szczególnie jeżeli trzeba ten widok posprzątać z chodnika. Ale żeby w  7 może 8 godzin napadało 20 cm świeżego puchu ? czy to ja przespałem jeden dzień i nie zauważyłem ??

Sprawa roweru czekającego na naprawę w piwnicy chyba jest już przesądzona jak bym tego nie obliczał, jak bym nie kombinował i tak wychodzi ponad 800 zł a z tyle właśnie go kupiłem kilka lat temu. Będąc dziś na mieście żeby zapłacić za szkołę, postanowiłem skorygować wczorajsze obliczenia i rozbić o rzeczywiste ceny w sklepie. W tym celu obszedłem dwa sklepy w centrum, a w jednym nawet się dość poważnie zastanowiłem czy jest sens wpychać tyle kasy w rower który i tak będzie używany kilka razy w roku ?? skoro w sklepie zaproponowali mi nówkę sztukę za 649 zł i nie jest to jakiś hipermarketowy badziew lecz Author czyli rower markowy a tai bo z zeszłego sezonu i do tego zimowa wyprzedaż. Sęk w tym że szkoda kasy na takie ekstrawagancje.
Pozdro

niedziela, 14 marca 2010

Stary przyjaciel

Blog ten powstał gdy zaczynałem budować nowy rower, miałem na celu utrwalenie poszczególnych etapów budowy. Ale koniec budowy musiał kiedyś nastąpić i niewiele zostało do opisywania, nie zapominajmy że zanim zacząłem składać nowy rower wcale nie chodziłem pieszo, zanim blog ten powstał jeździłem rowerem z fabryki Krossa o nazwie Best B250. Wyglądem Przypominał "rowery" stojące w hipermarketach za 300zł i tak jak one posiadał pełną amortyzację, jeden spowalniacz tarczowy i 6 biegów na wolnobiegu, do tego niesamowicie toporne manetki, i przerzutki marki bliżej nie sprecyzowanej, które do poprawnego działania wymagały dokładnego ustawiania co 10 km, może i jest to pracochłonne ale dzięki nim nauczyłem się ustawiać tylną przerzutkę z zamkniętymi oczami w kilka sekund, ale odkąd pamiętam zawsze tak było, zawsze rower dyktował ile chce aktualnie mieć biegów. W pierwszym góralu jakim był Magnum MG100 miałem przerzutkę Shimano ona także nie dawała się ustawić, jeżeli ustawiłem ją tak że biegi chodziły płynnie, to traciłem pierwszy bieg lub dwa ostatnie, wtedy jeszcze nie przejmowałem się tym bo myślałem że tak już jest i musi tak być więc ustawiałem przerzutkę tak że działały płynnie biegi od 1 do 5 i to wszystko, bo poco mi 6 skoro i tak nie jeżdżę szybko. Ale wracając do mojego ostatniego roweru tam przerzutkę udawało mi się ustawić tak że działała od 1 do 5 i 6 wskakiwała jak by automatycznie, akurat w momencie w którym była najbardziej potrzebna, więc było ok, bo rozpędzenie roweru warzącego ponad 20 kilo i w pełni amortyzowanego nie jest w cale takie proste, szczególnie gdy ma się tak słabą kondycje jak ja, jeżeli chodzi o jazdę z górki to nie problem bo masa sama się rozpędza, ale pedałowanie po równym to już inna bajka a właściwie horror wyobraźcie sobie taką sytuację chcecie przyśpieszyć wciskacie pedał i w tym momencie sprężyna tylnego zawieszenia ugina się dość znacznie przejmując 50% waszej siły, ale jeżeli chodzi o jazdę w terenie to już zupełnie inna bajka ostrzejsze zjazdy po kamieniach wertepach błocie i innych możliwych do napotkania przeszkodach to miodzio, nie musicie się przejmować jakoś strasznie, że po najeździe na gałąź odczujecie to boleśnie na czterech literach po prostu przepłyniecie po przeszkodzie. Ale tylne zawieszenie tak jak przerzutka potrafi zaskoczyć,
to co widzicie wyżej to tylne zawieszenie które kilkukrotnie wyrzuciło mnie w powietrze na dość sporą wysokość, pamiętam jak raz wystrzeliła mnie z taką siłą że wykonałem obrót rowerem o 180 stopni do przodu, przez przednie koło. W skrócie to rower zachował się jak bym nagle nacisną przedni hamulec do oporu.
wyglądało to tak samo jak wywrotka na tym filmie w 45 sekundzie

tyle że ja nawet nie dotknąłem hamulców po prostu siła nagromadzona w sprężynie mnie wystrzeliła w powietrze.
Ale mój stary Best B250 bo to o nim jest właśnie mowa, wiąże się jedynie z dobrymi wspomnieniami i przygodami mimo że czasem wyglądającymi dość nie przyjemnie. Gdy już tak zebrało mi się na wspomnienia to przypomina mi się pewna podróż do M1 z Mariuszem. Jadąc przez pole na którym dziś stoi sortownia Poczty Polskiej w kierunku M1, miałem dość bolesną dla roweru przygodę. A było to tak, mijamy Makro i wjeżdżamy na polną ścieżkę, bo to zawsze krócej i przyjemniej. Jesteśmy ładnie rozpędzeni, nie pamiętam ile było na liczniku ale szybko było, pole się powoli kończy, przed nami jest kępka trawy. Mariusz ją ominą ale ja z racji na prędkość i to że zauważyłem ją w ostatniej chwili, stwierdziłem kępka trawy mi przecież nic nie zrobi bo co może zrobić?? No to jadę nie przejmując się prosto na nią nagle buuuum, huk, trzask podrzuciło mi kierownice, odbiło mnie trochę na bok, i zrzuciło z siodełka roweru który jeszcze kawałek przejechał siłą rozpędu, ze mną zwisającym na jego boku trzymającym się tylko zgięta w kolanie noga o ramę. Po chwili przednie koło zahamowało samo i leżałem już na boku. Musze przyznać że byłem niesamowicie oszołomiony wstaję patrzę na koło a tam felga w jednym miejscu wygięta, jak by ją ktoś wielkim młotem potraktował, była na tyle wygięta że opona z felga nie mieściły się w widelcu. Po chwili poszliśmy poszukać przyczyny tego stanu mego koła podchodzę do kępki trawy a tam wieki biały głaz, ale żeby go dostrzec trzeba było trawę odgarnąć. No cóż szkoda by było nie pojechać dalej skoro już blisko było, więc inny kamień w ręce i prostuje felgę narzędziem z epoki kamienia szkrobanego :D. Po chwili opona felga i dętka były na tyle wyprostowane że przechodziły przez widelec, ledwie co prawda ale da się jechać, i tu bardzo praktyczny okazał się przedni spowalniacz tarczowy, bo jak wiecie gdy rozwalicie felgę mając V-breke tracicie hamulec, a mając tarcze pogięta felga w hamowaniu nie przeszkadza. Po tej szybkiej naprawie dojechaliśmy do M1 połaziliśmy i wróciliśmy, na drugi dzień bodajże kupiłem nową felgę i samodzielnie zaplotłem stare koło z nową felgą co prawda było lekkie bicie ale jak na pierwszy raz i tak nieźle.

Przygód było dużo, za dużo na jednego posta ale będę je opisywał następnych postach jednocześnie pokazując etapy naprawy mojego starego roweru. Naprawiam go z kilku powodów raz że to dobry rower do sklepu lub w naprawdę ciężki teren dwa ojciec zdeklarował się że jak go naprawie to będzie nim dojeżdżał do pracy po trzecie szkoda było by go wyrzucić. Na razie przeniosłem go z warsztatu do piwnicy z prostych przyczyn w warsztacie wisi Author i mało miejsca jest dwa nie chce mi się wychodzić w ta zimnice i siedzieć w nie ogrzewanym warsztacie, po trzecie zawsze jak idę przyłożyć do pieca mogę podłubać przy rowerku.


sobota, 13 marca 2010

Kolejne zmiany

Jako że wszyscy w tym i ja tęsknimy już do wiosny, postanowiłem sprawić by wejście na mojego bloga obfitowało zieleń i nie tylko, oraz kojarzyło się z ciepłem którego nam wszystkim tak brakuje. Jednocześnie tymi kolorami spróbuję przywołać wiosnę. Co wy na to, czy są jakieś szansę żeby wiosna przyszła w najbliższym czasie??

czwartek, 11 marca 2010

Co jest??



Powoli ale nieuchronnie zbliża się wiosna, przynajmniej ta kalendarzowa, bo ta ze słońcem i innymi wiosennymi bajerami jest jeszcze daleko w polu. I patrząc na to co za oknem, chyba jeszcze długo poczekamy na powiew wiosennego wiatru, pierwsze wiosenne burze, i co najważniejsze ścieżki rowerowe się osuszą i będzie na tyle ciepło że jazda będzie przyjemnością a nie katorgą i zmaganiem się z zimnym wiatrem i mrozem. No cóż będziemy musieli jeszcze poczekać, ale to już chyba nie potrwa długo.
Kto jest ze mną i żąda stanowczo przyjścia wiosny i ciepła ręka do góry.

By czekanie na wiosnę nam się tak nie dłużyło nutka na zakończenie

wtorek, 9 marca 2010

Na dziś tyle

Nie chce mi się już kombinować na razie będzie tak, mile widziane komentarze czy blog wygląda lepiej gorzej czy totalne dno ??

piątek, 5 marca 2010

GPS wersja analogowa

Jak widzieliście w poprzednim poście, stałem się posiadaczem GPS-a, ale napisałem także że bateria GPS-a nie wystarcza na zbyt długo, jak na razie bawiąc się trochę nową zabawką, stwierdziłem że bateria styka na 3 godzinki, więc jeżeli chciałbym pojechać gdzieś dalej (bo jak by było blisko to po kiego diabła mi GPS), to było pewne ryzyko zgubienia się gdzieś w szczerym polu albo na innym zadupiu w środku lasu z rozładowaną baterią, więc trzeba by było znaleźć coś co nie potrzebuje baterii. A tak się właśnie złożyło że dostałem dziś kompas, bo był gratis do czegoś tam.

Ładny prawda??

Ale jak każda nawigacja, bez dobrych map nic się nie zdziała. Tak więc muszę sobie sprawić dobra mapę, i przypomnieć jak się korzysta z kompasu i mapy. A o ile dobrze pamiętam to ostatni raz z kompasu korzystałem jeszcze za szczeniaka przed zielonymi lekcjami, czyli baaaardzo dawno temu. No to by było na tyle.
Mam wrażenie że moje posty ostatnio są coraz bardziej bezsensowne. No cóż bywa.

No i odrobina rege na koniec

Pozdro