czwartek, 30 września 2010

Jesień na blogu

Jest jesień więc i blog nabiera jesiennych barw.
Tak wiem że jest brzydko, ale w zimę wymyślę coś innego.

wtorek, 28 września 2010

Zapach Brunox-a

Dziś przy okazji wypadu na miasto z Serafinem, w celu zaopatrzenia się w artykuły pierwszej potrzeby (Tusze do Brotherka), zawitaliśmy do oswojonego sklepu rowerowego na Dworcowej gdzie dawno nas nie widzieli. Wdaliśmy się rozmowę dotyczącą uwaga ... rowerów :D bo o czym z fachowcami rowerowymi można rozmawiać :D rozglądaliśmy się za nową dętką, gdyż z mojej przedniej z bliżej nieokreślonych przyczyn zaworek puszcza powietrze i po tygodniu postoju z 6 atmosfer nie pozostaje nic, ale nowa dętka powinna rozwiązać problem.
A pro po dętek, ostatnio trafił mi się ciekawy artykuł na temat nowego modelu dętki marki Foss, więcej w tym artykule. Szkoda że jest tak droga i praktycznie nie dostępna w Polsce. Przyznam szczerze że chętnie bym przetestował ta dętkę pod względem nieprzebijalności, gdyby była ogólnodostępna, i kosztowała nie więcej niż 25 zeta.
Poza dętkami rozglądaliśmy się za oponami i innymi ciekawymi rzeczami, jak się okazało mój rower można przerobić kolarzówkę, wymieniając felgi, szprychy i opony, czyli nie wiele w porównaniu do ceny całej kolarzówki.
Co do tematu tego posta, za namową Serafina i jego sponsoringiem kupiłem preparat Brunox, który sprzedawca i fora internetowe zachwalają ten specyfik, a jako że mój amortyzator wymaga wyczyszczenia i porządnego smarowania, to w końcu musiałem zaopatrzyć się w coś bardziej profesjonalnego niż stary olej do łańcucha z piły łańcuchowej, który zastępuje u mnie smar, olej, wazelinę techniczną, i setkę innych specyfików których akurat nie mam na warsztacie.
Tak ten dynks wygląda i całkiem nieźle pachnie, prawie jak WD40 :D
Za nie długo zobaczymy jak się sprawuje. Mam dwa wyjścia mogę rozkręcić cały amortyzator wyczyścić z syfu smarów i zrobić go po swojemu, czyli tak jak najbardziej lubię, lub szmatką oczyścić golenie oraz uszczelki i siknąć do środka pod uszczelki i na lagi trochę tego smarowidła made in Szwajcaria :D i albo będzie działać albo amortyzator poskłada się jak Szwajcarski scyzoryk :D
Tak na zakończenie dodam że bierze mnie jakaś angina czy inny syf w gardle, a przede mną są pierwsze egzaminy tego semestru. Tak oto miną mi dziś dzień.

środa, 22 września 2010

Koleny schron do spenetrowania

Jako że dziś piękna pogoda i żal było by pozostać w domu cały dzień, wybraliśmy się z Serafinem na małą wycieczkę z aparatem po okolicy, za cel mieliśmy wyburzony dworzec, oraz sklep z drewnem wszelakim.
Gdy doszliśmy do dworca uwagę przykuł schron który zawsze mijam i jakoś nigdy nie miałem okazji do niego zajrzeć, tym pierwsze wejście jest zasypane do pewnego stopnia ale jak by się postać, to pewnie dało by się tam wejść, tylko trzeba by było się pobrudzić. Korzystając z zasady gdzie Janusz nie może tam obiektyw aparatu wciśnie, wsadziłem aparat do środka i zrobiłem fotkę, trudno stwierdzić czy tam za futryną stalowych drzwi jest ściana czy to jakiś mur prowadzący w dół, bok, czy gdziekolwiek.
Ładnie prawda??




Dwa wejścia, parę kominów wentylacyjnych i nieco podniesiony teren nad schronem tyle można zobaczyć od zewnątrz musimy tu kiedyś wrócić z szperaczem, saperką i w strojach roboczych, a wtedy kto wie co odkryjemy.

Najlepsze jest to że te wszystkie rzeczy są przy głównej drodze więc dostęp jest do niech łatwy że też nikt nie pomyślał nad tym żeby to jakoś wykorzystać, przecież można by było tam oprócz schronu oczywiście zrobić jakiś niezwykły PUB lub sklep z militariami albo chociaż atrakcję turystyczną.

No nic idziemy dalej i słyszymy jakiś pociąg na nasypie więc czym prędzej wdrapaliśmy się na nasyp i uwieczniałem to co właśnie nam uciekało.

 Mimo że stacja przestała już istnieć ruch jest tutaj nadal, szkoda tylko że nie osobowy, bo może ktoś by pomyślał o wykorzystaniu pięknego dworca a nie jego niszczeniu.

Gdy już "ciapoągi" pojechały każdy w swoją stronę zabraliśmy się za dokumentowanie tego co pozostało ze stacji, niestety część bezpośrednio pod budynkiem zamurowano, ale piwnice stały przed nami otworem.


Nie wchodziliśmy dalej z racji na brak jakiegokolwiek oświetlenia, poza tym sklepienie wygląda jakoś niepewnie budynek nadszarpnięty rozbiórką i zębem czasu już nie wita swoich gości z otwartymi rękami, teraz co najwyżej cegła nam na głowę może spać albo cały sufit od razu, ale bez światła i tak nie wiedziałbym co mi na głowę zleciało.
Po chwili wyszliśmy na słońce i zaczęliśmy zwiedzać byłe przejścia podziemne, i wejścia na perony.



Farba łuszcząca się wszędzie, zamurowane lub zasypane wyjścia na perony, studzienki kanalizacyjne noszące ślady po mrówkach złomiarkach (czyt. brak klap), tyle zostało z przejść podziemnych, chociaż nie do końca.
Pozostało jeszcze coś.

W nasze ręce wpadły księgi kontroli wpływów z 1983 roku w całkiem niezłym stanie biorąc pod uwagę że tyle lat przeleżały w wilgoci na ziemi.
To by było na tyle dziś. Kolejny dzień mija bezpowrotnie.
Do zobaczenia do następnego razu.

sobota, 18 września 2010

Bytomska masa

Przed przyjazdem Serafina, musiałem dokonać pewnych usprawnień rowerze. Na Zabrzańskiej masie odpadła mi tylna lampka, ale jak się jeździ po naszych dziur... przepraszam ulicach, to wszystko może odpaść, zapięcie lampki było już luźne i nie trzymało jak należy, więc zastosowałem pomysł który podpowiedział mi sprzedawca z bike atelier, pomysł prosty i łatwy, zdjąć lampkę podgrzać zapięcie zapalniczką i odgiąć by ładnie się zaczepiało, tak też zrobiłem i zadziałało ale pomyślałem że na długo to nie wystarczy, więc wpadłem na kolejny iście szatański pomysł, co by było jak bym to to polał rozpuszczalnikiem i podpalił, by się ze sobą zgrzało(bo i tak nie miałem w planach ściągać lampki) jak pomyślałem tak też zrobiłem, benzynka, zapalniczka, buuuum i się pali dałem niewielką ilość by nie zhajcować przypadkiem innych części roweru, przy okazji gdy czerwony plastik się podgrzał scyzorykiem zasklepiłem dziurę, która powstała powstała przy okazji upadku. Teraz już się trochę mniej boję że stracę tylne światło, może to tylko 2,50 ale jak zgubię je w nocy to będzie problem.
 Następnie pompowanie kół, jak się okazało z przodu z 4 atmosfer nie pozostało już prawie nic, okazało się że za słabo zakręciłem zaworek na końcu wentyla, mój błąd tudzież niedopatrzenie.
Przed wyjazdem mało nie zapomniałbym o lampce na przód, a bez niej ani rusz.
Po chwili podjechał Serafin i pojechaliśmy na przystanek piątki "Pod lwami", czekaliśmy chwilę aż nadjechali znajomi z Gliwic i pojechaliśmy w 4 osobowym peletonie przez Biskupice do Bytomia, jak się okazuje moja kondycja słabnie z dnia na dzień. Po drodze zawitaliśmy także do sklepu sieci "ropucha" by nabyć jakieś płyny.
Po przyjeździe do Bytomia zawitaliśmy n ławeczki nieopodal fontanny, i zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko z cyklu rower ma w sobie moc, w tym wypadku moc kształtowania ławek miejskich.
Zostaliśmy zwołani do wspólnego zdjęcia. Po chwili dołączył do nas Daniel z zaprzyjaźnionego bloga, i wspólnie ruszyliśmy w drogę za cel mając zakorkowanie miasta,




 Tandem to świetny pomysł na fotografowanie nie trzeba się martwić o równowagę napęd ani o hamowanie, można cykać ile wlezie(Pozdrowienia dla tandemu,w pewnym momencie centymetr brakował bym w was wjechał, hamulce na szczęście nie zawiodły :D)


 Roześmiany i rozgadany tłum około 160 osób
Serafin w roli zabezpieczającego skrzyżowania, ten kierowca był uparty i chciał wjechać w peleton, ale masą Serafinowego roweru się nie dyskutuje :D
 Awaria wielkiego koła, szprycha pękła.
 Przemówienie i przypomnienie o innych okolicznych masach.
Następnie powrót do domów, ale zatrzymaliśmy się jeszcze w Rokitnicy i strasznie zagadaliśmy się z Danielem, gadaliśmy prawie 2 godziny i mało nie przymarzliśmy do rowerów w końcu temperatura wahała się w okolicy 10 stopni a my byliśmy w spodenkach. Po rozmowie ruszyliśmy ekspresem do domu bo w nocy nie wiedzieć czemu moje nogi dostają poweru, tyle że w ciemnościach trudno dostrzec przeszkody więc nie da się przekraczać 40 na godzinę.
Dzień mogę zaliczyć do udanych.
Pozdro

piątek, 10 września 2010

II Zabrzańska masa krytyczna

Dziś byłem już po raz drugi na Zabrzańskiej masie krytycznej i jak dotąd mam stuprocentową frekwencję. Pierwsza masa pod względem trasy była totalną klapą, zwykłą wycieczką po bocznych uliczkach, ale dobrze że się odbyła bo trzeba od czegoś zacząć. Za to dzisiejsza masa była pod względem trasy na wysokim poziomie, do tego wszystkiego pogoda dopisała, humory tym bardziej, więc mogę tą imprezę zaliczyć do niezwykle udanych. Ale może lepiej niech zdjęcia przemówią za mnie, bo ja jakoś nie mam talentu do przekazywania swoich myśli poprzez tekst.

 Było nas ponad 80 osób co mnie niezmiernie cieszy, bo wykazujemy tendencję zwyżkową, jak tak dalej pójdzie masa w Zabrzu będzie miała pond setkę uczestników, ale to dobrze, bo im więcej tym lepiej.

 Jak widać na powyższych zdjęciach spowodowaliśmy całkiem długi korek. Ale oto chyba chodzi??


 Ten korek za nami sięgał chyba jeszcze ulicę 11 listopada

 Zachód słońca za nami i od razu robi się jakoś tak bardziej miło i przytulnie :D




 Mały poczęstunek (woda plus banan zabójcza mieszanka)
 No i nauka jazdy na wielkim kole.
Wydaje mi się że masa w Zabrzu rozkręciła się na dobre, i nic już jej nie zatrzyma, no może oprócz policji i straży miejskiej, ale kto wie może oni też się przyzwyczają. Dziś już nikogo nie zatrzymywali chociaż straszyli że będą wzywać posiłki. Ale dziś jedynie nas eskortowali więc nikt na nas nie trąbił wręcz odwrotnie wywoływaliśmy pewne poruszenie i uśmiechy wśród gapiów oczywiście bardzo pozytywne.
Oby do następnej masy...

środa, 8 września 2010

Zniszczyli mój kochany dworzec

Dziś po raz pierwszy od dłuższego czasu, miałem okazję zrobić parę kilometrów.Po wcześniejszym zgadaniu się podjechałem pod dom Serafina, po czym pokręciliśmy przez ulicę leśną w kierunku ulicy zwrotniczej by przekonać się, czy to o czym głosiły słuchy jest prawdą, czy tylko okrutnym żartem. Niestety gdy zawitaliśmy pod Mikulczycki dworzec, a raczej to co z niego zostało, okazało się że naszego dworca już prawie nie ma, pozostała jedna ściana, część mieszkalna i tony gruzu. Gdy to zobaczyłem serce mi się krajało, nasz piękny dworzec przestał istnieć, ja się pytam, co na to konserwator zabytków ?!.


Pogrążeni w smutku i rozpaczy ruszyliśmy na hałdę, na niej spędziliśmy chwilę by sprawdzić według pomiarów GPS  telefonie czy jest to najwyższy punkt Mikulczyc. Za moment jednak silny wiatr i przejmujące zimno, przez ten wiatr niesione, skłoniło nas do zjechania z naszej śląskiej góry.

Z hałdy zjechaliśmy na ulicę Poległych górników, gdzie wzrok mój przykuł betonowy obiekt przypominający wejście do schronu, zatrzymałem się i wjechałem w kaszaki, za chwilę dołączył do mnie Serafin. Wejście wolne, nie zamurowane aż kusiło by spenetrować to to, zdjąłem latarkę z roweru i wszedłem do środka. jak się okazało drożna jest tylko niewielka część bunkra a reszta jest po prostu zalana, oczywiście nie mogliśmy uniknąć ludzkiej głupoty, bo wszędzie do o koła walały się śmieci, taka już jest niestety Polska mentalność, jak czegoś nie widać to można tam wrzucać śmieci.
Śmieci są wszędzie 
Ale co tam schodzimy jak najdalej 
Zaczynam się zastanawiać nad mocniejszym źródłem światła, szperacz by się przydał.
 Po chwili zwiedzania i focenia wyszliśmy, by mówiąc kolokwialnie, nikt nam rowerów nie zajebał. Nakręceni odkryciem postanowiliśmy pojechać w stronę koksowni, ale tym razem na celu mieliśmy zobaczenie co się kryje na końcu małej, wąskiej uliczki którą omijaliśmy od zawsze. Okazało się że jadąc nią można znaleźć różne ciekawe rzeczy np: betonowy przyczółek mostu.
Mrówki złomiarki jeszcze nie wyczaiły tego kawałka stali który kiedyś pewnie był częścią wiaduktu tudzież mostu

Niby kawałek betonu a na pewno niesie za sobą jakąś historię, wystarczy ja jedynie odkryć
 Jak się okazało dróżka ta prowadziła na hałdę między Zabrzem a Bytomiem, okazuje się też że ta hałda jest bardzo ciekawa, jechaliśmy po skraju dosyć wysokiej skarpy, zjeżdżając można było nawet odczuć jej wysokość, ale nie to jest w tym miejscu magiczne. Otóż z dołu z żadnego miejsca nie widać tej skarpy, a ma ona co najmniej 30 m wysokości, więc trudno było by ją przeoczyć, a jednak jak by jej nie było gdy się patrzy z dołu.
Na zakończenie wizyta pod koksownią i szybki powrót do domu bo nie wiadomo czy czegoś wiatr nie przywieje.
Tak minęło mi dzisiejsze popołudnie rower jest głodny kilometrów tylko ja nie mam czasu, chęci, siły(niepotrzebne skreślić) na rowerownie. a szkoda bo sporo jeszcze do odkrycia w naszej okolicy.
Pozdoro