środa, 29 czerwca 2011

Amortyzator doczekał się smarowania

Obiecywałem i obiecywałem aż przyszedł w końcu czas na to, by pokazać że amortyzator to nic strasznego jeśli chodzi o jego rozebranie, wyczyszczenie i nasmarowanie.

Więc z post z serii - "Jak to zepsuć, czyli krótki instruktarz jak rozłożyć Suntuora XCM na czynniki pierwsze i co ciekawego siedzi wewnątrz tego czarno srebrnego amorka".

Na samym początku warto się przygotować jakoś do działania. Do zdemontowania amortyzatora z roweru potrzebne są dwa klucze imbusowe w rozmiarach pasujących do śruby mocującej pokrywkę i mostek, kluczyk 10 płaski lub oczkowy o cienkich ścinakach, coś do picia w trakcie przerwy(nic nie sugeruję :D) i pomocnik (niepotrzebny jeśli nie mamy co pić - dlaczego ? doczytacie to się dowiecie :D).
Po odkręceniu przykrywki dobrałem się do śruby mocującej mostek. Jak widać u mnie jest tylko jedna śruba więc mam mniej roboty.
Ale chyba częściej występują mocowania na dwie śruby.
Po zdjęciu mostka ukazuje nam się goła rura sterowa i uzyskujemy dostęp do łożysk sterów.
Pod tym gustownym złotym dekielkiem znajduje się ... bród :P
I łożyska sterów.
Właściwie od momentu odkręcenia mostka, nic już nie trzyma amortyzatora w rowerze. Ale skoro już otwarłem ten dekielek to wypadało by wszystko tutaj wyczyścić i pokryć cieniutką warstewką smaru by mniej rdzewiało. Ale to potem przy składaniu.
Niby nic już amortyzatora nie trzyma w ramie, ale trzeba jeszcze odkręcić hamulec. W moim przypadku tarczowy, czyli dwie śrubki imbusowe.
Następnie wyjmujemy koło a po chwili widelec. Trzeba jednak uważać na dolne łożysko serów bo może wypaść i jeżeli są to zwykłe łożyska to mogą się rozsypać. W moim przypadku łożyska są maszynowe czyli "idioto-odporne" i nie muszę się o nie zbytnio martwić. Co nie zmienia faktu że gdy dostanie się do ich wnętrza woda i piach to życia im to nie przedłuży, tak wiec trochę ostrożności nie zaszkodzi.
Łożyska tylko czekają na to by przez Waszą nieuwagę wypaść i nałapać piachu ile się da.

Jeżeli dotrwaliście do tego momentu to zapewne stoicie z amortyzatorem w ręce, a rower bezwiednie buja się na koronkach korby albo już leży na glebie bo go nie oparliście o nic.

Nie wiecie co dalej zrobić ?? Podpowiem wam :D
Macie dowolność w interpretacji tego zdjęcia. Asystent poddaje pomysł :D

Tak macie rację, to czas by ... położyć amortyzator na jakimś stole. A jak asystent pokazuje to też znakomita chwila na przerwę. Bo jeszcze nie macie rąk uwalonych smarem i butelka nie wyślizgnie się wam z rąk. Za chwilę nie będzie już tak łatwo utrzymać szkła :P

Dobra odpoczęliście już ?? Nie ??
to jeszcze dwa łyki i do roboty...

No to lecimy dalej, mamy amortyzator i kluczyk płaski rozmiar 10 (jeszcze lepiej oczkowy o cieńkich ściankach  pod grzechotkę bo może być ciasno)
 Wykręcamy dwie nakrętki na spodzie lagi po czym odkładamy je tak by ich nie zgubić.
 Nie wystraszcie się jeżeli zobaczycie że w środku coś pływa albo się wylewa, jeżeli nie oszczędzaliście Burnoxa lub innego smarowidła to może się okazać że jego nadmiar nazbierał się na dnie lag i wyleje się przy okazji rozkręcania.

Dobra upapraliście się tym co się wylało ??
To się wytrzyjcie i odpowiem wam na pytanie... Tak będzie tego więcej.
Gdy już doprowadzicie się do porządku. Zdejmijcie dolne lagi z górnych. Nie powinno być trudno, po prostu się zsuną. Zaraz po tym możemy zdjąć imitacje uszczelek. Po czym możecie spróbować zdemontować tuleje ślizgowe.
 Najprościej jest je przekręcić, wokół własnej osi o jakieś 180 stopni i pociągnąć do góry.

 Jak widać cała tuleja trzyma się na małym wyżłobieniu w ladze, za pomocą małego zatrzasku, którego nie chcielibyśmy złamać. Takiej części nie da się dostać lub jest to nie opłacalne.

 Cała tuleja wygląda następująco.
 I od niej zależy w największej mierze czy amortyzator działa czy nie działa, tak jak należy.
Ok rozebraliśmy dolne lagi do zera, teraz należy wszystko co rozebraliście, wyczyścić do z resztek smaru i tego wszystkiego co wlało się do niego przez okres użytkowania.
Wcale niczego nie sugeruję tym zdjęciem, ale to dobry czas na przerwę...

Nie dopijajcie do końca, bo przed nami jeszcze rozkręcanie górnych lag a to zwiastuje dużo części i przydało by się świadomie je demontować, by potem je zmontować do kupy we właściwej kolejności.

Ok teraz przyda się pomocna dłoń ojca z wykształceniem ślusarskim :D
Bo trzeba odkręcić nakrętkę :P





Zawsze możecie użyć swoich kończyn, ale polecam zatrudnić kogoś, by się też pobrudził :D Z prostego powodu, on wykręca a Wy ... Macie przerwę i możecie dopić to czego wcześniej nie dopiliście :D
Ale co za dużo to nie zdrowo, wracamy do pracy i wykręcamy korek blokady skoku.
Słyszałem że do tego są jakieś specjalne klucze i inne cuda na patyku. Ale my takich nie posiadamy, więc bierzemy multitoola z Lidla i ...
Odkręcamy sprawnie i szybko bez uszkodzeń. Nie powinno być strasznego oporu, to w końcu tylko kawałek plastiku, na którym ma się utrzymać masa rozpędzonego jeźdźca wpadającego w dziurę i dobijającego amortyzator do granic wytrzymałości. Nic wielkiego.
Po czterech obrotach korek wykręca się już palcami. I po chwili w palcach nam zostaje.
 Przyszła pora na wyjęcie blokady skoku,. Nie ma w tym nic trudnego pierwsza część wychodzi bez protestów,

reszta wyjdzie, gdy pomoże nam tajemniczy palec pomocnika...


Oczywiście czyścimy, i odkładamy na potem, ale odkładamy to tak by nie pomylić lagi z której blokada została wyjęta. Zasada jej działania jest prosta jak budowa długopisu, cyk - działa, cyk - nie działa, chrup - ku**a zapomniałem wyłączyć blokady w terenie, korek wyrwało - nie działa :P Proste czyż nie ??

Na sam koniec wyskakuje nam pręt który łączy górną i dolną lagę w działającą całość. Na jego końcu znajduje się gumowy odbój, oraz coś co wygląda jak tłoczek w pompce, tyle że wykonany jest z twardego plastiku.
Wszystko oczywiście czyścimy i odkładamy.
Teraz zabieramy się za korek imitacji naprężenia wstępnego. Dlaczego imitacji powiecie ?? Zaraz wam pokażę...
Korek odkręcamy tak samo jak ten z blokady skoku.

Domyślacie się już jak to działa ??
Nie ??
No to wam wytłumaczę łopatologicznie. Widzicie to pokrętło na na fotce wyżej ?? kręcąc w kierunku oznaczonym jako + ten mały kawałek gwintu po prawej stronie wysuwa się dociskając sprężynę poprzez plastik widoczny niżej.

Niby proste rozwiązanie, więc powinno być skuteczne. Prawda?? Otóż nie, ten "docisk" wysuwa się o około 5mm a sprężyna ma około 30 cm więc jej ściśnięcie o 5mm nic nie daje. Możecie kręcić do ile wam się podoba i nic nie wskóracie, ja jak macie już nieco wyrobioną sprężynę to już w ogóle różnicy nie poczujecie :D
To miało by sens, gdyby ten docisk wysuwał się o 5cm wtedy można by było to poczuć.
Ale nie przejmujmy się korkiem, bo mamy w ręce wielką sprężynę, i kawałek pręta który wypadł zaraz za nią
 Sprężyna ma coś czarnego w środku. To "coś" to słynny elastomer, który ma za zadanie twardnieć w zimę i utrudniać pracę całego amortyzatora, a poza tym tłumić dobicie i nadawać "płynność", pracy amortyzatora



Starzy górale mawiają że gdy utniecie kawałek tego czarnego tworzywa to praca amortyzatora poprawia się nieporównywalnie. Możecie spróbować go wyjąć całkowicie i spróbować się przejechać, trochę bardziej buja i częściej dobija o ile wcześniej amortyzatora nie zatarliście. Bo w końcu rozbieramy go po to by wyczyścić i przesmarować a nie szaleć na całkowicie suchym amorze bez elastomeru.

Gratulacje macie teraz przed sobą tonę złomu wszelakiego i co z tym począć ??



 Oczywiście fotki podpowiedzą :D

Gdy już opróżnicie kolejną butelkę, możecie się złapać za głowę i powiedzieć, "Co ja teraz z tym wszystkim k***a zrobię ??"
Możecie też poskładać wszystko w odwrotnej kolejności, paprząc wszystko smarem jak leci. Ja jestem jednym z tych którzy mawiają, kto nie smaruje nie jedzie. Dlatego nie żałuję smaru nigdzie, sprężyny, blokady, pręty które łączą lagi. Pokrycie tego wszystkiego smarem nie powinno zaszkodzić, wręcz przeciwnie, może poprawić pracę amorka najwięcej smaru dałem na na elementach pracujących ciernie, czyli  tam gdzie ten pseudo tłoczek styka się wnętrzem lagi, i jeszcze paru miejscach asekuracyjnie. Na ślizgach smaru nie oszczędzałem, prawie pół tubki w obie tuleje wcisnąłem. Ale to dla tego, że na tulejach mam ślady po ziemie i piachu, które skutecznie utrudniają prace amortyzatora.
Podczas składania złapała mnie burza z ulewą, do tego miałem ręce ze smaru, więc fotek nie będzie. Ale nie jest to nic trudnego. Wystarczy trochę pomyśleć i nie śpieszyć się. Uważajcie jedynie na blokadę skoku bo to jak się ustawi przy wkręcaniu to loteria można powiedzieć, za trzecim wkręceniem dopiero się dobrze ustawiła i zaczęła prawidłowo działać.
Stery dokręcamy z wyczuciem, zakładamy mostek na to dekielek, i dokręcamy do momentu aż nie wyczujemy luzu. Potem ustawiamy kierownicę i skręcamy mostek.
Po wszystkim czyścimy wszystko ze samaru, by ani trochę nie znalazło się na tarczy bo mycie acetonem albo innym rozpuszczalnikiem nas nie minie. A jak smar dostanie się na klocki hamulcowe, to pół biedy jak mamy półmetalowe bo możemy je wypalić w piekarniku i narazić się najwyżej żonie/matce/kochance/dziewczynie/teściowej(niepotrzebne skreślić) które strzelą focha lub walną patelnią, mała to cena wobec bezpieczeństwa na rowerze. Przy żywicznych jest już kaplica, bo do wygrzewania się nie nadają.
Gdy już upewniliśmy się wszystko jest czyste a amortyzator wygląda jak nowy, możemy założyć koło, hamulec i wyregulować go, bo zapewne koło się inaczej ułożyło podczas montażu. Gdy hamulec już działa. Możemy jechać na jazdę próbną. Po chwili okazuje się że zapomnieliście już jak działa amortyzator, więc się tym nacieszcie, bo za nie długo znów go zaniedbacie i znów nie obędzie się bez smaru.

To na tyle, pozdrawiam

PS: W całym poście brało udział tylko jedno piwo, w dodatku nie ja je popijałem :D Ja piwa nie lubię, wolę Cole :P
PS2: To są tylko wskazówki, nie biorę odpowiedzialności za zniszczenia (i kaca) po przeczytaniu tego posta :P

POZDRO

wtorek, 28 czerwca 2011

Szybkie zakupy i dobry uczynek

Większość dnia spędziłem na mieście. Gdy już przyjechałem do domu i zasiadłem do obiadu, Serafin zaproponował szybki wypad. Nie ważne gdzie byle na kole. Pięć minut po czasie byłem pod rezydencją prowodyra rowerowania, gdzie stał już Piernik.
Po krótkiej nardzie gdzie i jak jedziemy, wybór padł na Platana by zakupić bidony. A potem ... potem to już czysty spontan bo chmury złowrogo czerniały na horyzoncie, a my nie mieliśmy żadnego pomysłu gdzie można jechać. Pojechaliśmy przed siebie w stronę szybu Maciej, ot tak bez celu, zatrzymując się na chwilę by zrobić zdjęcie nowego kwietnika jaki powstał na placu Teatralnym,
 Potem szybki przejazd na szyb Maciej gdzie zatankowałem nowy bidon smaczną, darmową, wodą po czym ruszyliśmy dalej. Gdzieś w połowie drogi między szybem a kąpieliskiem zjechaliśmy w las, ale na naszej drodze leżało drzewo powalone przez ostatnią kilkusekundową burzę. Przejechaliśmy ale Serafinowi zachciało się działać w czynie społecznym i usunąć drzewo.

 Po chwili przyłączyliśmy się do zabawy i razem likwidowaliśmy przeszkodę. W pracy pomagała nam żabka (nie ważne jak :D)

Po tej zaległej lekcji WFu pojechaliśmy dalej, bogatsi o dobry uczynek. Jak się później okazało dobry uczynek został nam wynagrodzony, ale chyba nie takiej nagrody się spodziewaliśmy. Gdzieś po drodze Piernik złapał kolejną w tym sezonie gumę, co skutkowało przymusowym postojem w pięknych okolicznościach przyrody pośród komarów i innego badziewia latającego i kąsającego.

Z braku chęci do demontowania  koła i wymiany dętki, zrobiliśmy użytek z mojej taśmy izolacyjnej i załataliśmy dętkę, oponę, felgę i wszystko jak leci, bez demontowania czegokolwiek.
 W efekcie mieliśmy pięknie zacerowaną oponkę, a skoro oponka miała kuku, to i  plasterek się znalazł :P
 Po dopompowaniu koła ruszyliśmy w ekspresową podróż do domu, a średnia przez las rzadko schodziła nam poniżej 30, mimo wybojów po dłuższej chwili i trzech dopompowaniach jakoś dojechaliśmy do domu.
A i powietrza w kole trochę zostało :D

 Tak minęła nam niespełna 20 kilometrowa przejażdżka. Bo nikt nie powiedział że wycieczka musi być długa by obfitowała w przygody :D
Pozdro :D

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Miał być Świerklaniec ale nie wyszło...

Miał być Świerklaniec ale nie wyszło. Ale to w cale nie oznacza że było mniej ciekawie, wręcz przeciwnie. Po ugadaniu się z Serafinem nic już nie mogło mnie powstrzymać od kręcenia, nawet te chmury które wyglądały jak by miały zaraz spaść na głowę. Po wstępnym ustaleniu trasy na zdobycznej mapie, padło na park w Księżej Górze, potem prawdopodobnie na Kopiec Wyzwolenia. A kto wie może i do Świerklańca jak wiatry będą sprzyjać.
Po chwili ruszyliśmy w drogę wiodącą przez ścieżkę Mikule-Rokita a następnie, nową asfaltową relacji Rokita-oś. Młodego Górnika by dojechać do czerwonego Bytomskiego szlaku i nie wykończyć się na podjeździe na Gajdzikowych Górkach. Po drodze jednak zmieniliśmy plany, gdy Serafin skontaktował się z Danielem. Obraliśmy nowy kierunek i ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Lidla, przejeżdżając przez las w którym sarny latają na wysokości kilometra. Ale spoko w tej okolicy to normalne, tylko na głowy trzeba uważać bo nigdy nie wiesz kiedy bomba z pod sarniego ogona na głowę spadnie :P
Szybkim zjeździe na Gajdzikowych Górkach, podjechaliśmy pod Lidla i oglądaliśmy jego nową ofertę w wyczekiwaniu na Daniela.
Ustalaliśmy nową trasę, i za chwilę łapaliśmy zadyszkę na podjeździe w Gajdzikowych Górkach (no dobra tylko ja łapałem). Dalej to już przyjemnie Bytomskimi szlakami, rozkoszując się po drodze nowiutkim asfaltem na tymczasowej ścieżce rowerowej :D

 Z kąt zostaliśmy przegonieni przez ochronę bo,(tu uwaga) niszczymy rowerami świeżo położony asfalt. Hmm ja myślałem że te koparki i inne ciężkie sprzęty mają gorszy wpływ na ten asfalt. Dalej jechaliśmy już spokojnie ścieżkami, aż do okolic RedRock, gdzie szukaliśmy szybów ukrytych w krzakach i innych ciekawostek.

 Czas nas trochę gonił, bo na za półtorej godziny zapanowaliśmy ognicho na hałdzie i głupio by było gdyby główny sprawca zamieszania (czyt. Serafin) nie dotarł na czas gdy reszta będzie już ucztować. Przed powrotem jeszcze tylko "Słit focia"  w lustrze :P
Po czym gnaliśmy na Sośnicę, gdzie w czynie społecznym posprzątaliśmy okolice miejscówki z śmieci z śmieci nadających się do spalenia. Po czym nanieśliśmy suchych patyków, a Serafin siłą woli rozpalał ognisko. Po chwili dojechał do nas jeszcze Rychu.
 Czas zleciał nam na gadaniu o wszystkim od części rowerowych aż po kryzys w Grecji. Fajnie było chociaż tym razem była to raczej mała i krótka impreza, czas szybko leci i paliwo się kończyło więc czas najwyższy się zbierać.
Wracając odprowadziliśmy jeszcze Daniela nową ścieżką rowerową, którą Daniel nie miał jeszcze okazji przejechać. Po drodze zauważyłem że mój rower domaga się porządnego smarowania. łańcuch siedzi cicho, ale coś popiskuje w suporcie albo w okolicach, tarcza z przodu jakoś dziwnie ociera(ale to się wyreguluje). No i amortyzator zatarł się po raz kolejny i działa skokowo, ale to już wina zjechanych ślizgów (bo chyba tak się nazywa ten plastikowy element pomiędzy dolnymi a górnymi lagami), z winy kiepskiego uszczelnienia, zima dała w kość biednemu Suntuorowi. Trzeba się będzie rozejrzeć za czymś nowym, niedrogim ale działającym i nie wymagającym szczególnej opieki. Puki co muszę go rozebrać smarować i cieszyć się przez pierwsze 100km, że jakoś działa. Tak przyznaję się zaniedbałem go, ale cóż nawyki z poprzedniego roweru, nic nie robisz a działa :D
A co do dnia dzisiejszego, to zakupiłem paczkę Eneloopów do Mactronica w baaardzo atrakcyjnej cenie i mimo moich obaw dostałem najnowszy model tych bateryjek :D Jeszcze tylko komplet do CatEya i do tylnych lampek, no i oczywiście dwie zapasowe do aparatu. I będę spokojny o zasilanie poza domem :D

Pozdro