czwartek, 31 marca 2011

Ciągle pod wiatr

Dziś zostałem brutalnie obudzony w okolicach godziny 10, gdy zadzwonił do mnie Serafin z propozycją rowerowania. Chwilę po tym jak wstałem, dostałem kopa od organizmu, za każdy przejechany wczoraj kilometr. Objawiało się to bólem wszystkiego. Siniaki, zadrapania, i najgorsze zakwasy jakie miałem od dawna.
Dałem sobie godzinę na doprowadzenie się do porządku i zjedzenie jakiegoś śniadania. Około 11 pojechaliśmy, za cel obraliśmy to samo co wczoraj, czyli drogę serwisową koło A4, z tym że dziś Serafin miał dokładny plan i strategie dojechania w ów miejsce.
Na początku jazda szła mi strasznie, nogi paliły żywym ogniem, a wiatr jak to on ma w zwyczaju, wiał prosto w pysk. Po jakimś czasie dotarliśmy do wierzy radiowej, gdzie odbyła się mała sesja i przy okazji mogłem się położyć i się rozprostować :D Niestety zapomniałem że mam zdarte plecy od wczorajszej gleby i gdy tylko plecy dotknęły ławki, poczułem wszystkie kamienie które mnie wczoraj poharatały, niby nie jest źle bo raptem parę zarysowań na skórze i siniaków, ale czuć dyskomfort :D
Po tym średnio wygodnym wylegiwaniu się na ławce, pojechaliśmy dalej, wiatr jak na złość wiał w ryj i nie zamierzał przestać, był na tyle silny że nawet z górki trzeba było kręcić. Jadąc przez pola musiałem się zatrzymać, bo kondycja jednak jest maarna.
Po wielkim trudzie, pod wiatr i pod górkę dojechaliśmy do celu naszej podróży, a następnie na wiadukt nad autostradą.
 Danielowi muszę przyznać rację, piękna jest ta droga, tylko nie wiedzieć czemu, ciągle wiało w ryj albo w ucho.
Jechaliśmy aż do samego końca drogi serwisowej, gdzie to na końcu znajdował się sklep rowerowy, i faktycznie jak na pisał kolega z bloga obok, stał czarnej dupie na końcu świata :D
Będąc już na ów końcu świata w czarnej dupie, postanowiliśmy pozwiedzać, bo nawet tutaj była piękna wieża ciśnień, która jak to Serafin powiedział, długo nie postoi bo beton już się sypie.
 Objechaliśmy ją do o koła i pojechaliśmy dalej byle z górki, w pewnym momencie nagłe hamowanie i wjeżdżamy na bodajże zieloną ścieżkę rowerową i znajdujemy takie oto cacuszko.
 Kościół bardzo podobny do tego znanego mi z Szałszy, ale chyba nieco większy jak słusznie zauważył kolega, oraz posiadał murowaną zakrystię, więc już taki bardziej cywilizowany był.
Pozwiedzaliśmy i zaczęliśmy powrót do domu, w planie mieliśmy jeszcze, wizytę na placu krakowskim w celu uzupełnienia płynów, ale najpierw przejeżdżając przez znów rozkopany rynek, zawitaliśmy w sklepie rowerowym w którym pracuje Kira. W sklepie tym dokonałem zakupu (tym razem bez zniżki) koszyka na bidon który jest nie kompatybilny 0,5l butelkami wody, ma paskudnie zieloną wstawkę ale nie zawadza przy przerzutce :D Jak się sprawdzi w boju zobaczymy, dodam tylko że jest na nim napis Merida więc mój rower można z czystym sercem nazwać składakiem, bo ramka Authora, siodełko Gianta, koszyk na bidon Merida, więc najpopularniejsze marki mam w rowerze, nie licząc Shimano, Srema, Suntuora, Darmoora, Avida, Truvatiwa, Accenta, B'twina i Tattuo (czy jakoś tak) które też mam na wyposażeniu :D
Po krótkiej pogawędce pojechaliśmy do domów, z przyzwoita prędkością. Moje przeczucie (łamanie w kościach) mówiło mi że będzie padać, więc się już nigdzie nie wybierałem i schowałem rower do warsztatu. Jak się później okazało deszcz raczył spaść, i teraz kończąc ta notkę spadł po raz drugi.
 Trasa dzisiejszego przejazdu
Pozdro i do jutra na Gliwickiej Masie Krytycznej :D

Dzień pełen przygód :D

Od paru dni ciągnęło mnie do roweru, niestety obowiązki związane z doprowadzeniem podwórka i domu do porządku po zimie, skutecznie odsuwały mnie od rowerowania. Piłowanie(nowiuśką piłą spalinową :P), spawanie, malowanie i inne pierdoły zajmują strasznie dużo czasu niestety, a pogoda czekać nie będzie. Tak więc dziś ogłosiłem strajk, i wybrałem się z Serafinem na rower. Przy okazji wypadu chciałem też porządnie przetestować strój rowerowy, który to nabyłem ostatnio w Lidlu. Ubrałem się, wyszedłem przygotować rower, wsiadłem i pierwszy raz wyglądałem jak rowerzysta, a nie popierdołóka na rowerze :D
Wyruszyliśmy około 11 z zamiarem dojechania do ulicy zachwalanej tak przez Daniela, mianowicie pasa serwisowego wzdłuż autostrady A4. Niestety dziś wszystko nie szło tak jak iść powinno, jakieś 800 metrów od startu z domu, Serafin złapał Snaka na jednej z Polskich dziur, czego byłem naocznym światkiem. Wpadł w dziurę, i słychać syyyk, powietrze zeszło po paru metrach do zera, co utrudniło nam trochę dalszą podróż.
Na szczęście w słoneczku było koło 25 stopni, więc praca przy rowerze to czysta przyjemność, jednocześnie mogliśmy wypróbować moje nowe łatki samoprzylepne.Pruba przebiegła pomyślnie, muszę przyznać że są szybkie w użyciu i doskonale zastępują zapasową dętkę (o ile nam nie rozerwie dętki na powierzchni większej niż centymetr kwadratowy )
Jak widać łatki prawie nie widać, to jej kolejna zaleta. Zabawa z dętką trwała parę minut, po czym pojechaliśmy dalej w niesprzyjającym wietrze prosto w ryj.
Na wysokości oczyszczalni ścieków na końcu leśnej, postanowiłem podregulować tylny hamulec bo coś mi słabo hamował, łapię za pokrętło regulacji i ... zauważam urwaną szprychę, nie wiem jak tego dokonałem ale szprycha pękła przy pieście, odkręciłem nypel i zabrałem połamańca do torby by w drodze powrotnej kupić nową szprychę.
 Tak z większym prześwitem w tylnym kole pojechałem dalej za Serafinem w stronę kąpieliska leśnego w Gliwicach, po drodze obyło się bez większych problemów, nie licząc dopompowania koła przez Serafina bo zapewne za słabo dokręcił prestę i powietrze ukradkiem się ulatniało.
Po tym pompowaniu ręcznym, udaliśmy się jeszcze na stację paliw dotankować powietrza z kompresora bo ile to można machać ręczną pompką.
Czas niestety nas naglił i musieliśmy koło 13 wrócić do domów, gdzie zjadłem obiad, oraz załatwiłem to i owo, no i oczywiście wymieniłem szprychę, którą kupiłem w ulubionym sklepie gdzie znabyłem też klucz do centrowania kół.
W obrazkach paru, jak to wyglądało.




 Zajęło mi to pięć min i kolejne 15 na wycentrowanie koła, i tu zagwostka, udało mi się wycentrować koło, jak do tej pory udawało mi się koła jedynie rozcentrowywać, jednak dobre narzędzia czynią cuda. Prawdę mówiąc już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem zaniesienia roweru do centrowania i oddania go profesjonalistom, ale po tym jak w Jagułarze(nieistniejący już sklep rowerowy na ul. 11 Listopada) wycentrowali mi koło, mam uraz do serwisów wykonujących te czynność. Centrowanie kosztuje 15 zeta a ja wydałem 12 na klucz i koło 3 na szprychę, więc za koszt jednego centrowania i mam spokój do końca życia :D
Ale wróćmy do rowerowania. Z serafinem ugadaliśmy się na drugą część dzisiejszego rowerowania, miało to się odbyć o 16, z tym że miał do nas dołączyć jeszcze Kicor. Godzina odjazdu niestety przesunęła się o godzinę, ale postanowiłem wyjechać o 16 by rozprostować nogi, o 17 okazało się że rowerowanie zespołowe, zostało z przyczyn niezależnych, zupełnie odwołane, jako że miałem już parę kilometrów w nogach postanowiłem pokręcić sam, na początek wybrałem się na Czechowicki zalew/staw/kałużę (niepotrzebne skreślić). Jazda była bardzo miła mimo wiatru w ryj, cisnąłem 30 na godzinę, a gdy w Przezchlebiu złapałem tunel aerodynamiczny i przy okazji ogrzewanie od silnika tamtejszego autobusu było już zupełnie pięknie, no nie licząc przystanków i miejsc po górę gdzie cisną 60 i zostawiał mnie w tyle, poza tym średnia 40 to niezły wynik jak na moją kondycję. Dojechałem na miejsce bardzo szybko, będąc tam ostatnio (po raz pierwszy w moim życiu) nie wyglądało to za ciekawie, szaro buro i ponuro, ale dziś obrót o 180 stopni, było pięknie, szczególnie że słońce powoli chyliło się ku zachodowi i pięknie wyciągało barwy z wody, piachu i drzew. Do tego zakochani w około, dziewczyny na koniach, i szaleńcy ślizgający się na desce po wodzie, raj na ziemi :D




 Chwilę pobujałem się po całym ośrodku o którego istnieniu nie miałem pojecia i natknąłem się na takie oto malowidło.
 Sądząc po dzisiejszych przygodach z dętką i szprychą, nie zwiastowało to niczego dobrego na domiar złego czarny kot przebiegł mi drogę (samobójca czy jak ?). Potem jakiś ptak się na mnie dziwnie gapił (ale to może wina stroju :D)

Olałem znaki i pojechałem dalej bo słonko grzało a wiatr jakby trochę mniej w ryj wiał, mimo wiatru starałem się utrzymywać średnią 30 lub 25, a z górki  bywało nawet 40 by się nie zmęczyć a i przejechać trasę szybciej,

po chwili przyuważyłem kolarza na kolarzówce za mną, zwolniłem do rozsądnej prędkości i zjechałem lekko na bok by spokojnie mógł mnie wyprzedzić, kulturka w końcu obowiązuje i szybszemu się ustępuje:D. Wyprzedzając, podziękował i pognał dalej, ale ja nie odstawałem za bardzo pod względem prędkości, aż do długiej prostej gdzie depnął i tyle go widziałem. O dziwo tego dnia sporo rowerzystów mnie pozdrawiało. To jest niespotykane w śród kierowców samochodów, do których się niestety zaliczam, ot taki miły gest :D

Jadąc dalej postanowiłem nabić trochę kilometrów, by choć trochę dogonić Serafina albo chociaż Daniela. Pojechałem przez Świętoszowice i dalej niebieskim szlakiem, dojechałem do drogi krajowej i okazało się że jakiś dziwny człowiek znakował tą trasę, bo wiodła przez barierkę przy drodze, po jej objechaniu (bo przenosić mi się roweru nie chciało) i przejechaniu średnio urokliwą ścieżką, dotarłem na ulicę Pyskowicka, następnie kierowałem się w stronę pętli tramwajowej i w stronę Rokitnicy, z zamiarem dojechania jeszcze do RedRock, ale po podjeździe na Helence postanowiłem porzucić ten morderczy plan, i tak byłem już trochę zmęczony po całym dniu w siodle, a widmo ciągłych podjazdów mnie jeszcze bardziej dobijało, postanowiłem zrobić jeszcze "mały" wysiłek i w imię kolejnych przejechanych kilometrów, pojechałem przez działki do niegdyś pięknego lasu na Helence, gdy dojechałem do podjazdu za jakimś rowerzyta, złapałem się za głowę, wszystko było przeryte, niby drzewa są ale gdzie ładne ubite ścieżki pokryte kolorowymi liśmi? nie ma wszystko przeorane przez ciężki sprzęt wycinający połacie lasu :(
Po tych przykrych doznaniach, postanowiłem pojechać standardową trasą i pogubić się jak zwykle. Tym razem się nie pogubiłem, ale za to mało się nie zabiłem, w pewnym momencie mojej trasy jest stromy zjazd lekki łuk i ogólnie fajny (jak do tej pory) odcinek na którym nie raz zażywałem dużej  dawki adrenaliny, tym razem na zakończenie dnia też chciałem trochę jej zażyć, ale chyba przedawkowałem. Jechałem jedną z dwóch ubitych od kół ścieżek, po między nimi były liście, w pewnym momencie chciałem zmienić "pas" bo na moim od wewnętrznej zaczynały się drobne wyboje, a przy 50 z górki w lesie wyboje sa beee. Jak pomyślałem tak zrobiłem, ale w ostatniej chwili zmęczony zdrowy rosądek, podpowiedział mi że te liście między pasami ubitej gliny i kamieni to może być dziurą zakrytą liśćmi, niestety rozsądek miał rację (po raz kolejny), ale ja już nie miałem czasu na odwót i koło wbiło się w 30cm koleinę powodując zapewne widowiskowa, glebę rzucany siłą rozpędu, w pewnym momęcie poczułem że lecę tyłem głowy w stronę gliny i kamieni w tym momencie zadziałał kask, najpierw lampka przyjęła uderzenie potem materiał z którego wykonany jest mój kask odkształcił się, aż w końcu pasek z tyłu głowy (o którym niesłusznie mówiłem  że nic nie daje) ostatecznie zamortyzował upadek, podejrzewam że gdyby nie kask pewnie tej notki by nie było, a moje zwłoki gniły by sobie gdzieś w lesie gdzie nikt nie chodzi.
Ścieżka wygląda niepozornie ale przyjrzyjcie się dokładnie.
 W tym miejscu na środku fotki widać gdzie się koło wbiło,

 Tu ślad po moim barku i udzie
 A tu po zdrachanych plecach, głowie i telefonie który to miałem w tylnej kieszeni koszulki, (nokia przetrwała bez większych zadrapań są tylko dwie rysy na futerale w miejscu wyświetlacza)
Nie tylko ja się potłukłem, rower też oberwał,

 Jak na razie wgięte siodełko, które za pomocą siły i imbusów doprowadziłem do ładu i składu, nie wiem czy coś jeszcze wykrzywiłem/złamałem/odkształciłem(wiecie co zrobić:D) Ale nic nie wskazuje na jakieś poważne awarie, przerzutki działają, hamulce też (manetka się zdziepko wykrzywiła) światła całe, licznik działa, rower jeździ jak jeździł, tylko siodełko muszę wyregulować bo się niewygodnie zrobiło.
Otrzepałem się z kurzu i pojechałem dalej, ale już bardziej asekuracyjnie, mijam kolejnych zakochanych na ławce, wyjeżdżam na drogę która prowadzi z Heleneki na Bytom czy inne wsie, i nie wieżę własnym oczom, w pierwszym momencie pomyślałem że nie przeżyłem tego wypadku i trafiłem do rowerowego raju, co mnie tak zdziwiło ??

 Do tej pory były tu dziury, wyrwy, koleiny inne zapadliska, a teraz ? droga godna miana stołu bo gładka, przyczepna, nawet szwu na środku nie ma i jest taka aż do samej Helenki :D Aż chciałem uklęknąć i pomacać czy prawdziwa, a jak tak to ją pocałować :D Wjeżdżam na nią i kręcę aż na Helenkę, po drodze mijało mnie, jadących z naprzeciwka, dwóch kolaży którzy mieli uśmiech od ucha do ucha (ciekawe dlaczego :D) Droga idealna dla kolarzówki (Widzisz Daniel chcesz zabrać Rene na przejażdżkę aż na pas serwisowy albo do sąsiedniego województwa a tu masz takie drogowe cudo pod nosem :D )
Po nacieszeniu się nową drogą wróciłem do szarej dziurawej rzeczywistości, śmignąłem przez Helenkę potem przez rokitę na jedyną w Zabrzu drogę rowerową, i do domu ale przełączając się miedzy funkcjami licznika zauważyłem że mam już 85 km przejechane dziś, postanowiłem więc dokręcić do 100 i tak zrobiłem jeszcze 15 km rundkę honorowa z postojem na coś do picia w parku JPII. Było już ciemno i cholernie zimno o ile przy tej temperaturze spodenki rowerowe świetnie dawały radę, to koszulka z krótkim rękawem i siatka na plecach się nie sprawdzała. O ile w korpus jeszcze było mi ciepło, bo nie byłem spocony, a koszulka ładnie izolowała, to ręce od rękawiczek do barku mi odmarzały, pewnie w polarze zrobiłbym te 15 km z palcem w ... nosie, ale w tym stroju to było już nie lada wyzwanie, ale chęć posiadania 100 km w rowerowej historii zwyciężyła, jak usiałem w parku JPII było mi ciepło ale gdy tylko się ruszyłem myślałem że nie dojadę do domu. Ale jakoś dojechałem, wziąłem prysznic i będę sobie tak cierpiał poharatany przez jakiś czas :D

Pozdro do zobaczenia gdzieś na rowerze :D

wtorek, 22 marca 2011

Dwa dni rowerowania

Wczoraj z racji tego że Serafin, jakiś czas temu zakupił nowego aluminiowego pirata,

pojechaliśmy dotrzeć go na okolicznych stromiznach. Trasa krótka zwięzła i na temat. Najpierw na nasz ulubiony wiadukt, potem próba prędkości na zjeździe, gdzie bez przeszkód rozwinęliśmy standardowe już 50+ km/h, następnie podjazd z powrotem i wzdłuż torów aż pod byłą kopalnię Mikulczyce. Dalej prosto koło cmentarza i w stronę Zwrotniczej, gdzie na nasypie przyuważyliśmy Temkę a zaraz potem drugą.


Chwilę poczatowaliśmy za aparatem focąc ją jak tylko się dało, po czym pojechaliśmy dalej. Co rusz napotykaliśmy się na nowo wymalowane znaki niebieskiego szlaku rowerowego.
Po dojeździe do lasu na końcu leśnej, postanowiliśmy powziąć strategiczny odwrót, by nie pochlapać pięknego nowego nabytku Serafina.
Jeszcze na chwilę zatrzymaliśmy się na małą sesję fotograficzną. I pojechaliśmy okrężną drogą do domów, gdzie w błocie po felgę, dokonaliśmy usyfienia  Serafinowego bika :D
Po tym wszystkim odprowadziłem kumpla pod dom, a sam udałem się na Rokitnicę by dobić do 20km  i umyć rower za złotówkę, tak dokładnie to tylko opłukać przerzutkę bo nawarstwiło się na niej sporo błota przez tą jedną przejażdżkę. Po wszystkim wróciłem do domu i zmieniłem opony na bardziej letnie, co niniejszym zwiastuje oficjalny koniec zimy. Mając jeszcze trochę przydomowych obowiązków nie wybrałem się już tego dnia na ognicho na hałdzie.
Ognisko za to odbiłem sobie dziś, ale najpierw z Serafinem pojechaliśmy do centrum Zabrza by pośmiać się z kolejki przed urzędem skarbowym. ale za nim dojechaliśmy do urzędu na Mikulczyckiej zauważyłem różnicę po zmianie opon. Continental Race king i +10 do prędkości, co zaowocowało 60tką na liczniku.
Po dojeździe i wyśmianiu kolejki pod US, pojechaliśmy w celach poszukiwawczo-zarobkowych, do Decathlonu gdzie przypadkiem zakupiliśmy dwie identyczne torby podsiodłowe  w cenie ... przemilczmy to :D
Następnie szybki powrót do domu gdzie zregenerowałem siły sokiem z świeżych pomarańczy. Po chwili pod bramą stali Serafin razem Kubą, po krótkim przywitaniu mknęliśmy w stronę domu Kubusha, by już razem w takiej ekipie wjechać na hałdę, gdzie w ekspresowym tempie udało nam się rozpalić ognisko. Po chwili zjawili się kolejni bikerzy, tak że w sumie było nas 8, czy coś koło tego, więc całkiem przyjemnie. Piekliśmy wszystko, co kto miał ze sobą, i gadaliśmy o wszystkim o czym się dało, ale jak to zwykle bywa prowiant się skończył, ciemno i zimno się zrobiło, więc zebraliśmy się w kupę i tak w składzie Kuba, Kubush, Daniel, Serafin i ja, zaczęliśmy powrót do domów. Po drodze odprowadziliśmy Kubusha. Następnie do domów zawitali Kuba z Serafinem, a ja jeszcze postanowiłem odprowadzić Daniela do jego hacjendy, i nie żałuję tego :D Bo gdy dojechaliśmy pod jego klatkę, miałem pierwszy raz okazję wsiąść na kolarzówkę, i się nią przejechać. Jazda była nieziemska zupełnie inna technika niż góral, a już zupełnie inna niż rower miejski. Tułów poziomo, kierownica wąska i bardzo niska, świetnie działające biegi mimo że bez indeksacji, zero luzów, zero scentrowanych kół, zero hamulców i nieziemskie przyśpieszenie a to wszytko zamknięte w pioruńsko lekkiej (jakieś 1/4 wagi mojego roweru) konstrukcji na cieniutkich oponach. Doskonała rzecz to  treningów. Po przejechaniu paru kilometrów gdy wsiadłem na mojego Dextera, zdałem sobie sprawę że jest super wygodny, co potwierdził Daniel który jechał na nim obok mnie gdy testowałem jego kolarzówkę. Żałuję tylko że nie mogłem przejechać jakiejś trasy na której nie było progów spowalniających i kostki, na dystansie koło kilometra, bo podejrzewam że wtedy już by mnie z tego roweru nie ściągnęli :D Tak się fajnie jechało :D
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i musiałem się pożegnać i zacząć szybki powrót do domu bo zimno ciemno i zimno :)
Tak oto minęły mi dwa kolejne dni na rowerze.
Pozdro

środa, 16 marca 2011

Nowa tarcza i klocki

Przyszła pora wymienić klocki w przednim hamulcu, bo jeszcze dwie masy i hamował bym gołą blachą. No może nie blachą jeszcze, ale na pewno straciłbym siłę hamowania która ostatnio i tak nie była dla mnie zadowalająca, w końcu przytyło mi się trochę i zatrzymanie takiego rozpędzonego "mnie" było już dla przedniego hamulca nie lada wyzwaniem. Po długich i głębokich namysłach, poprzedzonych skrzętnym kalkulowaniem zawartości portfela, doszedłem do wniosku że hamulec przydało by się wzmocnić. A najtaniej można go wzmocnić dając mu nową tarczę, tak też zrobiłem i zmieniłem to:

Na to:
Czyli przeszedłem z 160mm na 185mm, dodatkowo wymieniłem klocki bo szkoda by było nową tarczę haratać starymi klockami, a o przeszlifowaniu ich już nie było mowy, bo okładziny było za mało. Co z resztą widać poniżej:

Niby jeszcze nie tak źle bo zostało koło 1mm okładziny w najgrubszym miejscu (mierzyłem suwmiarką 1,20) więc jeszcze dało by się pojeździć, ale wymieniłem już dla świętego spokoju.
Teraz wygląda to tak :D


Widać pewne subtelne różnice prawda?. Przy okazji musiałem zmienić także adapter hamulca.
Po całym zabiegu wygląda to tak.
Niby niewielka różnica bo tylko 2,5cm, ale jaka różnica w hamowaniu. Przejechałem się na krótką przejażdżkę, w tym dzisiejszym paskudnie silnym i lodowatym wietrze. Pierwsze wrażenie? Jak by coś popiskuje/ćwierka (nie potrzebne skreślić, poza tym kwestia regulacji) ale nic to wobec siły, która przy pierwszych dwóch hamowaniach była taka, jak przy siła na starej tarczy przy wszystkim idealnie dotartym i wyregulowanym. Po tych dwóch hamowaniach potrzymałem jeszcze chwilkę lekko przytrzymany hamulec i ... i mało się nie zabiłem, jak spróbowałem jeszcze raz przyhamować. Hamulec bez problemu stawia rower dęba, teraz będę musiał się przyzwyczaić by używać go z rozwagą bo będąc koło domu Serafina na rundce pokazowej mało nie pofrunąłem przez kierownice. Przejechałem jedynie 2,5 km po okolicy bo piździło straszliwe a ja byłem w stroju cywilnym. Do tego przeciwstawianie się wiatrowi było dość męczące. Gdyby nie wiatr, pojechałbym dogrzać hamulce gdzieś na okoliczne strome zjazdy :D.
Teraz może coś o kosztach, które chyba mnie wpędzą w depresję:
Tarcza Avid 185 mm                                                       -99 zł
Adapter International Standard (IS)  185 mm                   -25 zł
Klocki z kompozytów ceramiczno-metalowych do BB5   -59 zł (ze zniżką w BikeAtelierze 53,10zł)
Czyli w za całość zapłaciłem 177,10 PLN co oznacza że mógłbym sobie kupić nowy zestaw BB5 z tarczą 160mm. Bo jakoś tyle (plus minus "cztery piwa"), wydałem za jeden hamulec. Tyle że teraz mam nieporównywalnie większa siłę hamowania. Najbardziej z tego wszystkiego boli mnie cena kloców, bo niedawno byłem się dowiadywać o klocki hamulcowe do mojego Matiza i w sklepie powiedzieli mi że 60 zł dobre klocki Boscha. I to komplet na cały przód, czyli 4 klocki po dwa na koło, które są nieporównywalnie większe, grubsze i w ogóle starczają na parę długich lat spokojnego jeżdżenia (puki co 8 lat bez wymiany i nadal jest ponad połowa), a ja do mojego roweru, po roku muszę kupować za taką kasę. Ja się pytam, za co ja muszę tyle płacić, dwa kawałki metalu i jakiś spiek ceramiczno metalowy, a cena jak bym wymieniał komplet na obydwa koła, albo kupował nie wiem jakie sportowe klocki do downhillu czy innego wariactwa. Cenę do 30 zł bym zrozumiał a 25 to było by akurat, ale prawie 60 zł??
Zostawię wam fotkę na zniesmaczenie ceną :D czemu tylko mi ma się śnić po nocach :D
 Zgroza.

No to sobie ponarzekałem i już mi lepiej :D
Pozdro

niedziela, 13 marca 2011

Warsztat na wolnym powietrzu

Wczorajszy dzień obfitował w ogromne zwały błota i kamieni, to wszystko zaowocowało myciem roweru którego nie przewidziałem, a to z kolei dzisiejszym remontem roweru.

Jak słusznie w jednym z komentarzy zauważył Goofy, hak przerzutki się wykrzywił. To pewnie przez kamień w który przywaliłem zjeżdżając wczoraj w dolomitach. W sumie to skrzywienie odkryłem dopiero dzisiaj z rana przy okazji rozkręcania tyłu roweru.
Ale nie ma źle, młotek dał radę uratować sytuację
W tle mój skromy warsztacik :D
Parę celnych i delikatnych za razem uderzeń impulsownikiem kinetycznym naprostowało sprawę a przymiarki po każdym uderzeniu tylko to potwierdziły. W tle mój skromy warsztacik :D
Gdy już uporałem się z hakiem, przyszedł czas na coś bardziej brudnego i zajmującego. A mianowicie, rozkręcenie piasty do zera i sprawdzenie wszystkich łożysk, a w szczególności tych w bębenku, strzelają i hałasuje od ostatniej wyprawy.
Poza tym, po wczorajszym myciu, myślałem że wszystko pracuje już całkiem na sucho, szczególnie że ostatni raz smary zmieniałem w zeszłym roku przed zimą. Co prawda dałem smaru dwa razy tyle ile trzeba, bo w końcu w zimę łożyska będą miały gorsze warunki pracy, ale dolomitów i mycia nie przewidziałem.
Po zdjęciu koła, kaseta nie wyglądała zbyt zachęcająco.

Ale przetarłem szmatką nakrętkę i odkręciłem ją.
Kluczem do wolnobiegów, który teoretyczne nie pasuje, bo jest o 50% tańszy od klucza do kaset :D jak widać na powyższym zdjęciu pasuje i odkręca.
 Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, smar który zostawiłem tam w zeszłym roku, był tam nadal i nawet zachował swój kolor, co oznacza że nie było tak źle jak myślałem, co prawda wypłynęło trochę brei wodno-błotnisto-solnej ale większa ilość smaru skutecznie zabezpieczyła łożyska przed zniszczeniem.
 Pod uszczelką z drugiej strony także jeszcze został smar, ale tu już wdarło się trochę piachu. Na szczęście nie doszło do łożysk.

 Gdy wydłubywałem błoto z między koronek kasety wyszedł patyk, to oznaka wiosny prawdopodobnie :D
 Skoro już rozkręcałem sprawdziłem także stan bieżni i kulek. Na jednej z bieżni niestety znalazłem maleńki zadzior, ale cóż będzie trzeba z tym żyć, aż się nie rozpadnie :D

 Wszystko oczyściłem i chcę zabrać się za odkręcanie bębenka, no i w tym momencie pojawił się problem.
Wewnątrz piasty było gniazdo na dużego imbusa, czego się oczywiście spodziewałem, ale nie spodziewałem się że rozmiar jaki będzie potrzeby przekroczy sporo rozmiary wszystkich moich imbusów, największy jakim dysponuję nosił rozmiar 10 i wydawał mi się duży, niestety był za mały do odkręcenia tegoż ustrojstwa, wydaje mi się że bez minimum 12-stki nie warto się do tego zbliżać. Przeszukałem cały warsztat i piwnice, niestety nie znalazłem ani imbusa o podobnym rozmiarze, ani niczego czym mógłbym bezpiecznie (bezpiecznie dla rowków na imbusa) go zastąpić.
Tak więc po 30 min szukania zrezygnowałem i postanowiłem poskładać piastę do kupy, wychodzi na to że na przyszłość będę musiał się zaopatrzyć w poważniejszych rozmiarów imbusy, ale to już przy następnej okazji smarowania tylnej piasty.
Kulki zgodnie ze sztuką przykleiłem na smar, wysmarowałem wszystkie miejsca styku kulek z bieżniami i wypełniłem luki, przez które może się dodać woda, kurz i inne paskudztwa(bo wyznaję zasadę "kto smaruje ten jedzie")
 Po skorygowaniu luzów i skręceniu kontry z wzięciem poprawki na siłę zacisku "szybkozamykacza". założyłem gustowne uszczelki.

 Znów wszystko wyglądało jak nowe.
Założyłem koło wyregulowałem przerzutkę i zabrałem się za przednie koło. Ale uznałem  że w sumie nie ma luzów, nie huczy i nie ma oporów w toczeniu, więc darowałem sobie rozkręcanie łożysk, za to zabrałem się za amortyzator, który już raz udało mi się prawie zatrzeć, przez brak smarowania i czyszczenia.
Zrobiłem go jedynie połowicznie, bo cała operacja polegała na odkręceniu dwóch nakrętek u dołu amora.

 Zdjęciu lag i pozbyciu się wszystkiego co z niego wypływało. A było to paskudne, śmierdzące i było tego sporo.


Przy okazji wyczyściłem uszczelki które są w tym amorze tylko po to by sprowadzać do środka błoto, i sprawiać wrażenie szczelności.
Po wytarciu wszystkiego i nasmarowaniu brunoxem, złożyłem do kupy i rower zaczął wyglądać, jak namiastka roweru do downhillu :D zobaczcie sami :D


175mm Skoku !! Specjalnie mierzyłem :D

Niestety potem musiałem skręcić go do kupy i znów miał tylko 100mm. Ale gdybym miał okazję dostać takiej długości widelec po taniemu, to nie wzgardziłbym bym nim bo wygląda to zacnie. A na polskie drogi nawet te 175mm to było by mało :D
Wszystko lśniące i pachnące przetestowałem na placu. Niestety musiałem zachlapać tarczę z przodu bo straciłem cała siłę hamowania. Ale pojeździłem chwilę na wciśniętym do oporu hamulcu i zaczął powoli łapać, więc nie będzie źle, zrobię to następnym razem.

Pozdro do zobaczenia gdzieś na trasie