Wczorajszy dzień z racji pięknej pogody rozpoczął się od przechadzki po mieście, w calu zakupienia tuszu w zaprzyjaźnionym Spektrum.
Po dotarciu do domu zacząłem przeglądać prognozy, bo nie wiedziałem co mam na siebie włożyć by czuć się w miarę komfortowo na rowerze. Sprawdziłem sprzęt, baterie, i ogólnie ten cały majdan rowerowy, spakowałem plecak i wyszedłem by się trochę rozciągnąć i podregulować rower.
Po chwili w pełni przygotowany, wyjechałem za bramę mej włości :D gdzie za chwilę zajechał Serafin z którym to poczekaliśmy jeszcze na podróżnika z zaprzyjaźnionej Rokitnicy. I tak w komplecie z Danielem i Serafinem pojechałem do Kubusha oraz Ani. I w takim pięcioosobowym składzie pojechaliśmy poprzez wyboje i koleiny do Gliwic.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, na placu Krakowskim było już sporo rowerowych zapaleńców. Po chwili przywitania i załatwieniu paru spraw, wysłuchałem przemowy Darka który objaśnił jak mamy znaleźć się w nowej sytuacji jaką była wyprawa gęsiego i w parach pod eskortą Policji.
Masa przebiegła w miarę gładko,
lecz jednemu z bajkerów nawaliła korba i z racji poczucia rowerowej chęci pomocy, zobligowałem się do wspomożenia go w trudnej sytuacji, pech chciał że tym razem jechaliśmy już trasa letnią więc dłuższą i holowałem go koło 6 km.
Po dojeździe z powrotem na plac Krakowski mięśnia nóg paliły mnie żywym ogniem, swoją droga kolana do teraz wyrażają swoją dezaprobatę wobec mojego wczorajszego wybryku.
Po przejeździe udaliśmy się w drogę powrotną. Na hasło "jedziemy do Zabrza, kto jedzie z nami?!" zebrał się całkiem liczny peletonik.
Po przejechaniu pewnego dystansu jednemu z uczestników tegoż peletonu rower odmówił współpracy, po szybkim telefonie po wóz serwisowy bikera wraz z jego bikiem odwieziono do domu.
W tak odchudzonej grupie ruszyliśmy w dalsza drogę. Z małymi przygodami ale dojechaliśmy do Zabrza, gdzie Kubush wraz z Anią ugościli nas u siebie, częstując przekąskami oraz "czymś mocniejszym". Około godziny 22 ja wraz z Danielem opuściliśmy, dopiero co rozkręcająca się imprezę, na której pozostał Serafin. I mijając się w drzwiach z kolejnymi gośćmi, wyruszyliśmy do domu. Jazda była dla mnie średnio przyjemna, ponieważ 6 km holowanie masowicza dało moim nogą nieźle popalić. Ale jakoś dojechałem do mojego domu, pod brama którego rozmawiałem jeszcze z Danielem. Po dłuższej chwili Daniel wyruszył w stronę swego królestwa, a ja wprowadziłem rower do warsztatu i wypełniłem obowiązki które czyhają na mnie jako nadwornego palacza domu mym, oraz domu obok. Po tym wszystkim poszedłem spać, by dziś móc po raz kolejny stać się pierwszoklasistą tyle że bez "tyty" :D
Pozdro i byle do wiosny :D
Zapis GPS Wczorajszej trasy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz