środa, 24 listopada 2010

Idzie zima

Idzie zima, śnieg powoli zaczyna sypać i trzeba się zabezpieczyć. Tak więc mikołaj dziś przyniósł mi (niestety za pośrednictwem moich rak i portfela) taką oto torbę.
A w torbie tej rowerowe prezenty są.
Takie oto piękne, dwie nowiutkie, pachnące gumą, zwijane oponki. Na fotkach może nie widać ale bieżnik jest na prawdę wysoki. Rozmiar 2.1 więc szaleństwa nie ma, ale moja rama też na szaleństwa nie pozwala, co do szerokości opon. Gumki te są stworzone do jazdy w trudnym terenie, sypkim gruncie, i błotku. Mało tego, te oponki nie dość że kierunkowe to jeszcze specjalnie przygotowane na koło przednie i koło tylne. Trochę boję się oporów toczenia, bo mogą być dosyć spore przy takim bieżniku ale może się w śniegu nie zakopie.
Dodatkowo jako "gratis" dostałem lampkę tyną, z założenia odblask z dodatkowymi dwiema diodami, ale nie z zwykłymi diodami lecz diodami FLUX. Konstrukcja banalnie prosta jak budowa cepa, ma działać i tyle.
Poza tym ta lampka powinna idealnie pasować, do mojego bagażnika, bo jak dotąd moja lampka za 2,50 nie bardzo chciała współpracować z bagażnikiem.
Najgorsze będzie chyba tylko to że mój amortyzator sztywnieje na mrozie ale to przypadłość wszystkich amortyzatorów z niższej półki.
No to pod względem sprzętu rowerowego jestem przygotowany do zimy, tylko jeszcze jakieś błotniki by się przydały. Musze jeszcze kupić jakieś ciuchy na zimę w szczególności kominiarkę albo chociaż maskę na nos i usta bo gardło mam niestety podatne na infekcję więc trzeba się jakoś ratować.

wtorek, 23 listopada 2010

Centrum handlowe ??

Miałem ostatnio nie przyjemność przejechać się do Agory w Bytomiu. Najciekawszy w tym całym centrum handlowym jest ... Parking :D Jak Zabrze kocham, nigdy jeszcze autem na drugie piętro nie wjechałem, a cały parking ma 5 pięter w górę i jedno w dół jak dobrze kojarzę. Wysiadam z auta idę w kierunku wyjścia, wychodzę na biały korytarz, i szukam gdzie jest to wejście do marketu, a razem ze mną parę innych osób szukało marketu na parkingu. W końcu wyszedłem z parkingu przechodzę po ładnie zrobionej uliczce przypominającej mi wizytę w Niemczech  i doszedłem do Agory, wchodzę do środka przez nieprzemyślane maleńkie drzwi obrotowe, które tylko tamują niemały ruch. Przechodzę wszystkie piętra i nie znalazłem nic ciekawego, wręcz odwrotnie takiej ilości "szmateksów" na tak małej powierzchni nie potrafię przetrawić. jedyny sklep który w jakikolwiek sposób mógłbym mnie zainteresować, jest  w "piwnicy" i to jeszcze zamknięty.
Ogólnie Agora do gustu mi nie przypadała.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Rowerowanie po szkole

Wczorajsza niedziela upływała mi w szkole, na odmóżdżających zajęciach, podczas których rzeczy z pozoru proste i łatwe, które doskonale rozumiałem i potrafiłem wytłumaczyć czy też zastosować w życiu, stają się niezrozumiałe, nie wytłumaczalne, niemożliwe wręcz do ogarnięcia lub po prostu obce. Jednym słowem odmóżdżenie totalne.
I tak odmóżdżony zostałem odwieziony przez kolegę z zajęć prosto pod dom, jak to zwykle bywa tym razem to nawet lepiej że nie musiałem czekać na autobus bo moje ruchy już nie były kontrolowane przez umysł tylko przez kręgosłup, bo mózg już dawno się zawiesił i wyłączył.
Po powrocie opaliłem kompa i dostaje SMSa od Serafina czy nie miałbym ochoty wyskoczyć na bika. Część mnie odpowiadająca za poruszanie się, chciała i to bardzo, ale głowa mówiła siedź jak już usiadłeś, a jak chcesz się ruszyć to idź się połóż, i czekaj aż ci przejdzie.
Na szczęście się zmusiłem i za chwile odziany w letni strój sportowy i okulary z lidla, wyposażone w ciemne szkła (co nie było najlepszym pomysłem) wybrałem się sprawdzić stan roweru. Było na nim błoto (resztki RedRock których nie wypłukała ostatnia mokra masa plus dodatki z ostatniego wyjazdu na ZMK), zaschnie resztki asfaltu, lagi były czarne od przepracowanego burnoxa a na łańcuchu pojawiły się ślady rdzawego nalotu. Czyli rower gotowy do jazdy.
Zapodałem do lampki naładowane akumulatorki, które dawały prąd przez prawie dwa lata, a po ostatniej Gliwickiej masie zapomniałem lampkę wyłączyć i tak sobie mrugała cały tydzień od masy do masy, mało tego całą ostatnią masę świeciła resztkami prądu, to wręcz dziwne co potrafi wytrzymać lampka za 2,50 z wszystko za 2 złote i akumulatorki bezimienne 600mAh każdy.
Po zadumie nad sprzętem rowerowym przywdziałem kask i wyjechałem. Serafina spotkałem akurat gdy już wyjeżdżałem. Wspólnie  pojechaliśmy dalej skręciliśmy w stronę oś. Kopernika, gdzie zaliczyliśmy postój na kładce.
Tam pofociłem chwilę i pojechaliśmy dalej zainspirowani pogodą w stronę Makoszowskiej hałdy. Po drodze mijaliśmy niecodzienny widok jednego z nowych Medikopterów który wylądował na parkingu przed kościołem na Koperniku.
Jazda mijała nam całkiem przyjemnie. Po drodze przetestowaliśmy nowe rondo pod DTŚ robiąc pełne koło i sprawdzając czy drogowcy znów nie zepsuli roboty. Tym razem nie wykryliśmy niczego strasznego :D
Następnie udaliśmy się do parku rodzinnego przez tory i na miejsce afterów masowych.

Po drodze stuknęło mi na liczniku dwa tysiące i jeden kilometr, nie wiem jak to przeoczyłem, ale stało się mam co chciałem, zamknąłem ten sezon dwoma tysiącami.
Za chwilę ruszyliśmy dalej na szczyt hałdy na której ostatni raz byłem wieki temu. Bardzo się na niej zmieniło, urosła trochę ale dalej bez szerokich opon albo typowo błotnych gum trudno się tam przedzierać, Moje racekingi przybrały na szerokości na tyle że z 2.0 zrobiło co najmniej 3.0, Serafin mając szersze widełki ode mnie i posiadając bardziej błotożerne gumy zamienił 2.0 na 4.0 :D
po tej przeprawie dotarliśmy na pierwszą miejscówkę do focenia z której było widać praktycznie całe Zabrze.






 Gdy już chwile tam odpoczęliśmy, pojechaliśmy dalej szukać najwyższego punktu hałdy po drugiej jej stronie.


 Tak robiąc te fotki zastanawiałem się po co komu opcja Sepia w aparacie, wystarczy zachód słońca, mgła i też jest taki efekt :D
Po chwili zadumy nad krajobrazem śląskich miast, uznaliśmy że jak nam słońce zajdzie to ciemno będzie a do domu jeszcze dość kawałek przez hałdę i las.
Czym prędzej udaliśmy się w drogę powrotną. I tu wyszedł mój błąd co do doboru szkieł okularów, bez okularów błoto sypie się do oczu, a w okularach jest jeszcze ciemniej niż w rzeczywistości.
Ostatecznie jechałem całą drogę w okularach, żałując że nie wziąłem żółtych szkieł albo całej saszetki, w końcu miałem ze sobą plecak.
Powrót poszedł całkiem sprawnie i miło mimo ciemności. Gdy wróciłem do domu nasmarowałem lagi i wyczyściłem łańcuch, po czym go wypsikałem burnoxem :D
Pewnie znów będzie hałasował piaskiem miażdżonym w sworzniach, czy jak to się tam zwie.
Tak oto minęła mi niedziela.
Pozdo do następnego razu :D

sobota, 13 listopada 2010

VI Zabrzańska masa krytyczna

To już czwarta odsłona Zabrzańskiej masy krytycznej. Z masy na masę jest coraz lepiej. Nawet pogoda która ostatnio nam kaprysi nie powstrzymała 40 szaleńców na stalowych, aluminiowych (i kto wie jakich jeszcze) rumakach.
Uzbrojony w glany, nieprzemakającą kurtkę, okulary z Lidla oraz dobry nastrój wyruszyłem z domu. Z kocią zwinnością omijałem wszelkie kałuże oraz koleiny wodą wypełnione. Oczywiście woda podstępną jest i jak nie spadnie z góry i nie zmoczy głowy, to zacznie padać od dołu podnoszona bieżnikiem opony, za nic mając grawitację i dokona dzieła zmoczenia. Tak wstępnie namoczony dopłynąłem na plac Wolności na którym było już czterech rowerzystów, i tyle samo radiowozów, po chwili rozmowy z wcześniej przybyłymi, zaczęli zjeżdżać się kolejni bikerzy którym pogoda nie straszna, ekipa z Gliwic przywiozła ze sobą bezchmurne niebo i pogodne humory.
Gdy już wszyscy się zjechali, zostałem obdarowany krótkofalówka bym mógł pomóc przy ewentualnym zabezpieczeniu. Panowie Policjanci wraz z Strażnikami miejskimi oraz karetką pogotowia, tym razem służyli pomocą za co niniejszym chciałbym im baaaardzo podziękować, ponieważ tym razem dzięki nim nie zatrzymaliśmy się ani razu. Tak patrząc na to jak zabezpieczali dla nas skrzyżowania wydaje mi się że bawili się równie dobrze jak my. Mogli w końcu wykorzystać swoje przywileje, pod taką obstawą czułem się co najmniej jak prezydent czy inny VIP, ba VIP, 40 Vipów na rowerach. Jeszcze raz wielkie uznanie, dla panów mundurowych.
Jazda była przednia. Rozmowy, śmiechy, świecące bajery na rowerach, to jest to. Trasa była krótka, dopasowana do pory roku i pogody, prędkość taka by każdy nadążył, ale na tyle szybko by sprawnie poruszać się po mieście. Trasę pokonaliśmy bezproblemowo co bardzo mnie cieszy. Ja jak to już zwykle bywa jechałem cała masę z aparatem w jednej ręce, tyle że tym razem jeszcze miałem do obsługi krótkofalówkę, że o kierowaniu czy hamowaniu nie wspomnę. Mało tego cały czas ktoś dzwonił mi na komórkę, i tak się zastanawiam czy to ja jestem tak źle zorganizowany czy po prostu za dużo rzeczy na raz chce zrobić ??
Po dojechaniu spowrotem  na plac wolności czekała na nas kawa, herbata, sponsorowana przez ... no dobrze nie będę spamował :D dostaliśmy też ognistą mieszankę czyli banana i kubek wody od innego sponsora :P do wyboru do koloru :D
Na koniec jak zwykle odbył się after, niestety na niego nie pojechałem, szkoła i zadania z nią związane przyśpieszyły mój powrót, w drodze powrotnej towarzyszył mi Daniel więc jakoś tak raźniej się kręciło mimo że jeszcze nie chciałem wracać do domu. 

A z resztą co ja będę pisał, obejrzyjcie fotki i zazdrośćcie że was tam nie było :D

Pozdro i do następnego razu :D