sobota, 11 grudnia 2010

V Zabrzańska Masa Krytyczna

Już po raz piąty spotkaliśmy się na placu Warszawskim w centrum Zabrza.
Moja wczorajsza rowerowa przygoda rozpoczęła się sprawdzenia jak rower wygląda po ostatniej śnieżnej masie w Gliwicach.
Wchodzę do warsztatu, myślę że zastanę rdzę oraz inne tego typu nieprzyjemności. Ale na szczęście nie było tak źle. Na łańcuchu były ze dwa rdzawe zacieki, a na reszcie roweru skrystalizowana sól która utworzyła coś na wzór tego co maluje mróz na oknach, czyli całkiem ładnie.
Sprawdziłem wszystkie najważniejsze podzespoły roweru pod kątem ich sprawności oraz ruchomości.
Łańcuch mimo ogólnego zasolenia, nie wykazywał objawów uszkodzenia czy też innych zgrzytów, wynika z tego że burnox doskonale sprawdza się jako zabezpieczenie łańcucha. Skoro burnox tak dobrze działał poprzednio, tym i razem też nim spryskałem łańcuch no i lagi amortyzatora oczywiście, bo w końcu to do niego go kupiłem.
Robiąc przegląd tarcz i hamulców, zauważyłem co sprawiało że co chwila traciłem tylny hamulec, okazało się że to nie lód, tylko breja pośniegowa z dodatkiem piasku, soli, i wszystkiego co na asfalcie zostało po lecie.
To wszystko tworzyło swoisty smar który po tygodniu zaschnął i stwardniał na beton.
Dokręcałem klocki by były jak najbliżej tarczy a nawet trochę ocierały, i utrzymywały tarczę w czystości, poza tym ją nieco podgrzewały poprzez tarcie, co spisało się całkiem nieźle na masie.
Niestety spuściłem też trochę powietrza z tylnego koła, co nie za skutkowało niczym poza zwiększonymi oporami toczenia.
Po tych czynnościach byłem gotów wyjechać na spotkanie Serafinowi, z którym pojechaliśmy do Kubusha by wesprzeć go w chorobie.
Droga minęła nam całkiem nieźle jedyne co trochę nam popsuło szyki, to korek ciągnący się od placu Teatralnego aż do początku podjazdu na Mikulczyckiej, którego nie mogliśmy nijak ominąć, więc się trochę powlekliśmy za autobusem.
Po dotarciu na miejsce chwilę pogawędziliśmy i Kubush wraz Serafinem zamontowali na Serafinowym kole wyświetlacz widmowy z logo Zabrzańskiej Masy Krytycznej.

Tak zaopatrzeni w reklamę oraz humory, pojechaliśmy do centrum gdzie już stały dwa radiowozy i jeden masowicz, wyposażony w drugi wyświetlacz widmowy na którym widniało słoneczko :D
W sumie zebraliśmy się w 7 osobową ekipę.
A oto mój przysypany aluminiowy rumak :D

Bo w zimę jeździ tylko ELITA
Zimowa ELITA ma także elitarny sprzęt militarny :D czyli czołg
 
 Za chwilę  ruszyliśmy w obstawie dwóch radiowozów na sygnale. Na pierwszym wirażu dołączył do nas jeszcze jeden biker i wspólnie w ośmioosobowej ekipie pojechaliśmy dalej by manifestować naszą obecność na ulicach i wzbudzać podziw, zdziwienie oraz złość kierowców i przechodniów :D
masa przebiegła sprawnie z prędkością 15 Km/h.



Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Dotarliśmy z powrotem na plac wolności, gdzie podziękowaliśmy wspaniałym panom Policjantom, za to że zapewnili nam bezpieczeństwo.
Gdy radiowozy się rozjechały w swoje strony, dumaliśmy nad afterem, który to nie bardzo mi pasował z racji tego że przed szkołą musiałem się wyspać. Ostatecznie podjechaliśmy do jednego z pobliskich lokali i raczyliśmy się gorącą herbatką :D
Nasze rowery przed lokalem pewnie nie jednego przechodnia wprawiły w zdziwienie. 
Po tym jakże miłym afterze przy ogniu świeczki, rozprawialiśmy na tematy wszelaki po czym zebraliśmy się i pojechaliśmy do domów.

Tak oto minął mi piątek, który mogę po raz kolejny zaliczyć do bardzo udanych.
Pozdro i do następnej rowerowej przygody.

sobota, 4 grudnia 2010

A wczoraj było tak pięknie :D

Kolejna Gliwicka masa za nami, tym razem nietypowo bo w śniegu i mrozie, szczególnie tego pierwszego było sporo i ciągle padało. Zanim wyjechałem z domu miałem wielkie wątpliwości czy w ogóle wyjeżdżać, w końcu mieszkam przy skrzyżowaniu na którym co rusz ktoś wpada w poślizg i ląduje na krawężniku, przy którym miałem jechać na rowerze, widmo zmiażdżenia raczej nie napawało mnie optymizmem.
Ale jednak się odważyłem, bo jak to mówią do odważnych świat należy. Część tego świata spektakularnie zbadałem empirycznie, ale o tym potem.
Przed wyjazdem musiałem odśnieżyć dwa chodniki żeby panowie strażnicy miejscy się nie doczepili, oraz dokopać się jakoś do roweru, bo drzwi warsztatu były z leksza przysypane. Po tej rozgrzewce i otwarciu zamarzniętej kłódki, zabrałem się za sprawdzanie faktycznego stanu technicznego mojego roweru.
Po ostatnim zmniejszeniu ciśnienia w przednim kole wczoraj uznałem że jednak jest trochę za niskie, biorę full professional pompkę z Kauflanda podłączam pod wentyl macham i oporu nie czuję. Pewnie jej tłok zamarzł, ale i tak jakoś dopompowałem koło do około 2 atmosfer i wyruszyłem z domu na umówione spotkanie z Serafinem, wyposażony w 3 tylne czerwone świecidełka i jedno przednie mrygadło,  wzbudziłem nie małą sensację wśród młodzieży marznącej na przystanku na przeciwko.
Po chwili dojechałem pod dom przyjaciela i zaraz mknęliśmy w stronę pierwszego zakrętu, na którym bliższy kontakt z glebą zaliczył Serafin, mój ubaw z tego powodu nie trwał długo, bo 300m dalej przed skrzyżowaniem, na lodzie popełniłem strategiczną glebę, co nie było przyjemne i jeszcze bardziej uświadamiało mnie że rower to nie najlepszy środek transportu na tę porę roku a bez kolców w oponach to już w ogóle.
Po otrzepaniu się ze śniegu pojechaliśmy dalej. Droga do Kubusha minęła nam bez większych ekstremów, nie licząc lekkich uślizgów koła na kopnym śniegu. Po dojeździe na jego ulicę mało brakowało bym zaliczył drugą strategiczną glebę, ale nauczony doświadczeniem z gleby poprzedniej wystawiłem glana i oparłem się grawitacji.
Serafin nie zdążył i zaliczył drugą strategiczną glebę. Ale o tym pewnie przeczytacie na jego blogu.
Pod domem Kubusha okazało się że musimy wrócić w stronę placu Wolności by spotkać Naxa. Gdy już wszyscy byliśmy w komplecie i narobiliśmy zamieszania na mieście (bo rower przy takiej aurze to rzadki widok, ale spotykany coraz częściej) i pojechaliśmy w stronę Gliwic, droga minęła nam całkiem sprawnie z jednym postojem na pompowanie koła Kubusha.
Po dojeździe na plac Krakowski spotkaliśmy dość sporą grupkę rowerzystów, przywitaniom nie było końca.
Co chwila ktoś dojeżdżał, nie zabrakło nawet audiobikera, który umilał nam przejazd, i zagrzewał do boju muzą zapuszczaną z jego zacnego sprzętu grającego.
Było nas około 30 osób chociaż słuchy chodziły że nawet 40 w porywach.

Przejazd odbył się po stałej trasie z pominięciem widowiskowego przejazdu pod forum i zakończył się w jednej z Gliwickich szkół, gdzie czekało na nas dużo doooobrych rzeczy tj.
-Herbatka (bez prądu :( )
-Bigos
-Pączki
-Kołoczki
-i coś co przypominało marchewkę (ale się nie załapałem)
A najlepsza była atmosfera taka miła rodzinna, ogólnie mikołajowo-masowa :D




Po tym jakże przyjemnym afterku, pojechaliśmy jeszcze na nie oficjalne otwarcie rynku gdzie dostaliśmy piłeczki przeciwstresowe :D Mi przypadły w udziale 3. Widziałem także że były rozdawane koperty, nie wiem czy było w nich coś ciekawego, bo nie dostałem : (
Po chwili pojechaliśmy do domu w pięknych okolicznościach zimowej przyrody. Białe drzewa, krzaki i żółte latarnie wszystko pięknie skomponowane w harmoniczną, piękną całość. Po drodze już nie czułem już nawet obaw związanych z nieoczekiwaną glebą, czy z tym że cały czas zamarzała mi tylna tarcza, przez co pierwszą sekundę hamowania nie wykazywała chęci do współpracy i ślizgała się beztrosko między klockami. Temperatura koło minus pięć, a jechało się przyjemniej niż na jesiennych masach przy plus dziesięciu, cieplutko miło i sympatycznie.
Po dojeździe do domu byłem wykończony ale szczęśliwy, szkoda że takie imprezy nie odbywają się codziennie.

Pozdro
Do zobaczenia na Zabrzańskiej Masie Krytycznej :D

środa, 24 listopada 2010

Idzie zima

Idzie zima, śnieg powoli zaczyna sypać i trzeba się zabezpieczyć. Tak więc mikołaj dziś przyniósł mi (niestety za pośrednictwem moich rak i portfela) taką oto torbę.
A w torbie tej rowerowe prezenty są.
Takie oto piękne, dwie nowiutkie, pachnące gumą, zwijane oponki. Na fotkach może nie widać ale bieżnik jest na prawdę wysoki. Rozmiar 2.1 więc szaleństwa nie ma, ale moja rama też na szaleństwa nie pozwala, co do szerokości opon. Gumki te są stworzone do jazdy w trudnym terenie, sypkim gruncie, i błotku. Mało tego, te oponki nie dość że kierunkowe to jeszcze specjalnie przygotowane na koło przednie i koło tylne. Trochę boję się oporów toczenia, bo mogą być dosyć spore przy takim bieżniku ale może się w śniegu nie zakopie.
Dodatkowo jako "gratis" dostałem lampkę tyną, z założenia odblask z dodatkowymi dwiema diodami, ale nie z zwykłymi diodami lecz diodami FLUX. Konstrukcja banalnie prosta jak budowa cepa, ma działać i tyle.
Poza tym ta lampka powinna idealnie pasować, do mojego bagażnika, bo jak dotąd moja lampka za 2,50 nie bardzo chciała współpracować z bagażnikiem.
Najgorsze będzie chyba tylko to że mój amortyzator sztywnieje na mrozie ale to przypadłość wszystkich amortyzatorów z niższej półki.
No to pod względem sprzętu rowerowego jestem przygotowany do zimy, tylko jeszcze jakieś błotniki by się przydały. Musze jeszcze kupić jakieś ciuchy na zimę w szczególności kominiarkę albo chociaż maskę na nos i usta bo gardło mam niestety podatne na infekcję więc trzeba się jakoś ratować.

wtorek, 23 listopada 2010

Centrum handlowe ??

Miałem ostatnio nie przyjemność przejechać się do Agory w Bytomiu. Najciekawszy w tym całym centrum handlowym jest ... Parking :D Jak Zabrze kocham, nigdy jeszcze autem na drugie piętro nie wjechałem, a cały parking ma 5 pięter w górę i jedno w dół jak dobrze kojarzę. Wysiadam z auta idę w kierunku wyjścia, wychodzę na biały korytarz, i szukam gdzie jest to wejście do marketu, a razem ze mną parę innych osób szukało marketu na parkingu. W końcu wyszedłem z parkingu przechodzę po ładnie zrobionej uliczce przypominającej mi wizytę w Niemczech  i doszedłem do Agory, wchodzę do środka przez nieprzemyślane maleńkie drzwi obrotowe, które tylko tamują niemały ruch. Przechodzę wszystkie piętra i nie znalazłem nic ciekawego, wręcz odwrotnie takiej ilości "szmateksów" na tak małej powierzchni nie potrafię przetrawić. jedyny sklep który w jakikolwiek sposób mógłbym mnie zainteresować, jest  w "piwnicy" i to jeszcze zamknięty.
Ogólnie Agora do gustu mi nie przypadała.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Rowerowanie po szkole

Wczorajsza niedziela upływała mi w szkole, na odmóżdżających zajęciach, podczas których rzeczy z pozoru proste i łatwe, które doskonale rozumiałem i potrafiłem wytłumaczyć czy też zastosować w życiu, stają się niezrozumiałe, nie wytłumaczalne, niemożliwe wręcz do ogarnięcia lub po prostu obce. Jednym słowem odmóżdżenie totalne.
I tak odmóżdżony zostałem odwieziony przez kolegę z zajęć prosto pod dom, jak to zwykle bywa tym razem to nawet lepiej że nie musiałem czekać na autobus bo moje ruchy już nie były kontrolowane przez umysł tylko przez kręgosłup, bo mózg już dawno się zawiesił i wyłączył.
Po powrocie opaliłem kompa i dostaje SMSa od Serafina czy nie miałbym ochoty wyskoczyć na bika. Część mnie odpowiadająca za poruszanie się, chciała i to bardzo, ale głowa mówiła siedź jak już usiadłeś, a jak chcesz się ruszyć to idź się połóż, i czekaj aż ci przejdzie.
Na szczęście się zmusiłem i za chwile odziany w letni strój sportowy i okulary z lidla, wyposażone w ciemne szkła (co nie było najlepszym pomysłem) wybrałem się sprawdzić stan roweru. Było na nim błoto (resztki RedRock których nie wypłukała ostatnia mokra masa plus dodatki z ostatniego wyjazdu na ZMK), zaschnie resztki asfaltu, lagi były czarne od przepracowanego burnoxa a na łańcuchu pojawiły się ślady rdzawego nalotu. Czyli rower gotowy do jazdy.
Zapodałem do lampki naładowane akumulatorki, które dawały prąd przez prawie dwa lata, a po ostatniej Gliwickiej masie zapomniałem lampkę wyłączyć i tak sobie mrugała cały tydzień od masy do masy, mało tego całą ostatnią masę świeciła resztkami prądu, to wręcz dziwne co potrafi wytrzymać lampka za 2,50 z wszystko za 2 złote i akumulatorki bezimienne 600mAh każdy.
Po zadumie nad sprzętem rowerowym przywdziałem kask i wyjechałem. Serafina spotkałem akurat gdy już wyjeżdżałem. Wspólnie  pojechaliśmy dalej skręciliśmy w stronę oś. Kopernika, gdzie zaliczyliśmy postój na kładce.
Tam pofociłem chwilę i pojechaliśmy dalej zainspirowani pogodą w stronę Makoszowskiej hałdy. Po drodze mijaliśmy niecodzienny widok jednego z nowych Medikopterów który wylądował na parkingu przed kościołem na Koperniku.
Jazda mijała nam całkiem przyjemnie. Po drodze przetestowaliśmy nowe rondo pod DTŚ robiąc pełne koło i sprawdzając czy drogowcy znów nie zepsuli roboty. Tym razem nie wykryliśmy niczego strasznego :D
Następnie udaliśmy się do parku rodzinnego przez tory i na miejsce afterów masowych.

Po drodze stuknęło mi na liczniku dwa tysiące i jeden kilometr, nie wiem jak to przeoczyłem, ale stało się mam co chciałem, zamknąłem ten sezon dwoma tysiącami.
Za chwilę ruszyliśmy dalej na szczyt hałdy na której ostatni raz byłem wieki temu. Bardzo się na niej zmieniło, urosła trochę ale dalej bez szerokich opon albo typowo błotnych gum trudno się tam przedzierać, Moje racekingi przybrały na szerokości na tyle że z 2.0 zrobiło co najmniej 3.0, Serafin mając szersze widełki ode mnie i posiadając bardziej błotożerne gumy zamienił 2.0 na 4.0 :D
po tej przeprawie dotarliśmy na pierwszą miejscówkę do focenia z której było widać praktycznie całe Zabrze.






 Gdy już chwile tam odpoczęliśmy, pojechaliśmy dalej szukać najwyższego punktu hałdy po drugiej jej stronie.


 Tak robiąc te fotki zastanawiałem się po co komu opcja Sepia w aparacie, wystarczy zachód słońca, mgła i też jest taki efekt :D
Po chwili zadumy nad krajobrazem śląskich miast, uznaliśmy że jak nam słońce zajdzie to ciemno będzie a do domu jeszcze dość kawałek przez hałdę i las.
Czym prędzej udaliśmy się w drogę powrotną. I tu wyszedł mój błąd co do doboru szkieł okularów, bez okularów błoto sypie się do oczu, a w okularach jest jeszcze ciemniej niż w rzeczywistości.
Ostatecznie jechałem całą drogę w okularach, żałując że nie wziąłem żółtych szkieł albo całej saszetki, w końcu miałem ze sobą plecak.
Powrót poszedł całkiem sprawnie i miło mimo ciemności. Gdy wróciłem do domu nasmarowałem lagi i wyczyściłem łańcuch, po czym go wypsikałem burnoxem :D
Pewnie znów będzie hałasował piaskiem miażdżonym w sworzniach, czy jak to się tam zwie.
Tak oto minęła mi niedziela.
Pozdo do następnego razu :D

sobota, 13 listopada 2010

VI Zabrzańska masa krytyczna

To już czwarta odsłona Zabrzańskiej masy krytycznej. Z masy na masę jest coraz lepiej. Nawet pogoda która ostatnio nam kaprysi nie powstrzymała 40 szaleńców na stalowych, aluminiowych (i kto wie jakich jeszcze) rumakach.
Uzbrojony w glany, nieprzemakającą kurtkę, okulary z Lidla oraz dobry nastrój wyruszyłem z domu. Z kocią zwinnością omijałem wszelkie kałuże oraz koleiny wodą wypełnione. Oczywiście woda podstępną jest i jak nie spadnie z góry i nie zmoczy głowy, to zacznie padać od dołu podnoszona bieżnikiem opony, za nic mając grawitację i dokona dzieła zmoczenia. Tak wstępnie namoczony dopłynąłem na plac Wolności na którym było już czterech rowerzystów, i tyle samo radiowozów, po chwili rozmowy z wcześniej przybyłymi, zaczęli zjeżdżać się kolejni bikerzy którym pogoda nie straszna, ekipa z Gliwic przywiozła ze sobą bezchmurne niebo i pogodne humory.
Gdy już wszyscy się zjechali, zostałem obdarowany krótkofalówka bym mógł pomóc przy ewentualnym zabezpieczeniu. Panowie Policjanci wraz z Strażnikami miejskimi oraz karetką pogotowia, tym razem służyli pomocą za co niniejszym chciałbym im baaaardzo podziękować, ponieważ tym razem dzięki nim nie zatrzymaliśmy się ani razu. Tak patrząc na to jak zabezpieczali dla nas skrzyżowania wydaje mi się że bawili się równie dobrze jak my. Mogli w końcu wykorzystać swoje przywileje, pod taką obstawą czułem się co najmniej jak prezydent czy inny VIP, ba VIP, 40 Vipów na rowerach. Jeszcze raz wielkie uznanie, dla panów mundurowych.
Jazda była przednia. Rozmowy, śmiechy, świecące bajery na rowerach, to jest to. Trasa była krótka, dopasowana do pory roku i pogody, prędkość taka by każdy nadążył, ale na tyle szybko by sprawnie poruszać się po mieście. Trasę pokonaliśmy bezproblemowo co bardzo mnie cieszy. Ja jak to już zwykle bywa jechałem cała masę z aparatem w jednej ręce, tyle że tym razem jeszcze miałem do obsługi krótkofalówkę, że o kierowaniu czy hamowaniu nie wspomnę. Mało tego cały czas ktoś dzwonił mi na komórkę, i tak się zastanawiam czy to ja jestem tak źle zorganizowany czy po prostu za dużo rzeczy na raz chce zrobić ??
Po dojechaniu spowrotem  na plac wolności czekała na nas kawa, herbata, sponsorowana przez ... no dobrze nie będę spamował :D dostaliśmy też ognistą mieszankę czyli banana i kubek wody od innego sponsora :P do wyboru do koloru :D
Na koniec jak zwykle odbył się after, niestety na niego nie pojechałem, szkoła i zadania z nią związane przyśpieszyły mój powrót, w drodze powrotnej towarzyszył mi Daniel więc jakoś tak raźniej się kręciło mimo że jeszcze nie chciałem wracać do domu. 

A z resztą co ja będę pisał, obejrzyjcie fotki i zazdrośćcie że was tam nie było :D

Pozdro i do następnego razu :D

środa, 20 października 2010

RedRock zdobyte

Do tej pory tylko słyszałem o tym miejscu i z dnia na dzień coraz bardziej mnie tam ciągnęło. Dziś w końcu za sprawą telefonu od Serafina, mogłem się wybrać w to magiczne miejsce.
Po drodze nie dało się nie zauważyć że jesień mamy już w pełni.
Przejechaliśmy przez Helenkę i przez wiecznie rozkopane Stolarzowice, i dojechaliśmy do Sportowej Doliny.
 No i oczywiście Nokia spłatała mi figla radio zablokowało się na kanale 3 polskiego radia i nie chciało się wyłączyć, jako że dziadostwa słuchać nie zamierzałem, ale zrestartować fona też nie mogłem bo miałem uruchomiony program do zapisu ścieżki GPS, no nic doprowadziłem do zawieszenia się radia i jechałem dalej :D


Po pewnym czasie dotarliśmy do tablicy obwieszczającej co następuje
Po chwili jazdy przez kałuże, błoto i inne obślizgłe rzeczy, dojechaliśmy na pierwszą miejscówkę.
 Na hałdę przyjechali też motocykliści, aż mnie korciło żeby poszaleć z nimi, no cóż silnika w rowerze nie mam więc nie miałbym z nimi szans.
Opuszczony budynek nieopodal, widać że ostatnio nawiedzili go ludzie z pistoletami do paintballa.
Korzystając z zacnego zoomu w jaki jest wyposażony mój aparat robiłem zdjęcia tego co nieopodal, ale za daleko by od tak podejść i obfocić np kopalnia srebra w TG

W końcu pojechaliśmy zwiedzać dalej


 Niesamowite miejsce, muszę tu jeszcze kiedyś wrócić.
 Ptaszki :D
 Stonehenge ?

Na koniec dopadliśmy bunkier lub ... coś co mogło kiedyś do czegoś służyć a dziś jest tylko betonowa dziura w ziemi.


  

 Oczywiście spenetrowaliśmy, niestety woda nas zatrzymała, co gorsza jak to bywa w tego typu podziemnych, zalanych konstrukcjach, brak powietrza, pamiętajcie nigdy nie wchodźcie w takie dziury bez obstawy bo możecie już nie wyjść po prostu. 3 wdechy i tracisz świadomość, kolejne 3 i już nie ma co ratować, na szczęście nam się udało, ale było czuć że im bliżej wody tym mniej powietrza. Czy nie było go tam wcale czy trochę go tam było nie wiem i nie chce wiedzieć.
Na dziś to tyle do zobaczenia gdzieś na szlaku, albo na następnej masie, jak kto woli.