poniedziałek, 19 lipca 2010

Mały przestój


Od jakiegoś czasu bloga zarastają pajęczyny ale to wina upałów. W sumie mimo że upały się skończyły, dalej nic mi się nie chce. Więc krótko opiszę jak spędziłem ten czas.
Na początek łatanie nowej, nieużywanej dętki która przebiła się sama od wożenia w torbie pod siodłowej.

Następnie przejażdżka z Serafinem, ale pogoda nie nastrajała do jazdy 
Drogowcy malowali pasy w dzień , pojechali, a potem przyjechali dokładnie o godzinie 00:00 i błyskali mi światłami po oknie tak że nie dało się spać. Malarze artyści 
Następnego dnia nie wyspany zabrałem się za układanie paneli, oczywiście nie mogło pójść po mojej myśli bo ktoś nie obliczył dokładnie ilości paneli i musiałem na drugi dzień jechać po jeszcze jedną paczkę do marketu.
Trzeciego dnia dostałem zlecenie na zrobienie nowej linii telefonicznej i kablówki jako że sam kupowałem gniazdka, kable i ten cały staff, to poszło gładko, mało tego dumny jestem z tej roboty, bo jakość odbioru kablówki u dziadka się poprawiła a gniazdka telefoniczne są zdobione full profeska :D
Na koniec pajączek. Pamiętacie? już w jednym poście podobny skakun miał zaszczyt zaistnieć :D tym razem upolowany podczas leniuchowania na podwórku przed basenem.
Dziś jeszcze zabrałem się za naprawę nienaprawialnego telewizora, przelutowałem parę oporników i diod i okazało się że jeden rezystorek (o ile tak można nazwać centymetrowe zielone bydle) nie łączył, bo producent czy inny chińczyk spieprzył robotę.

Pozdro

poniedziałek, 5 lipca 2010

Zabrze w obiektywie

Dziś miałem wybór między wypadem na górę świętej Anny lub przejściem się wraz zapalonymi fotografami po okolicy, dowiadując się jednocześnie ciekawostek na temat mojej dzielnicy. Wyjazd na górę św Anny wymagał by wcześniejszego przygotowania, kondycji i co gorsza, wczesnego wstania. Co wybrałem?? Oczywiście że sesje fotograficzną bo mój wrodzony leń oraz mizerna kondycja nie pozwalają na wypady bardziej "pro".

Wypad fotograficzny był zorganizowany przez ludzi z http://fotosesja.org.pl/, początek był zaplanowany na godzinę 12:00 pod budynkiem byłej stacji kolejowej "Zabrze-Mikulczyce".
Wyszedłem trochę przed czasem by zjawić się na miejscu przed czasem, ale po drodze wstąpiłem do żabki gdzie zagadałem się z pracującą tam koleżanką. Wyszedłem ze sklepu dość późno, ale udało mi się przybyć na miejsce punktualnie w południe. Już na wstępie miłe przyjęcie ze strony organizatorów, dostałem plan wycieczki, ze szczegółowo omówionymi punktami zwiedzania, wpisałem się na listę pod numerem 27, po czym dostałem książeczkę "ZABRZAŃSKIE ZESZYTY HISTORYCZNE Mikulczyckie wędrówki autorstwa Rudolfa Kostorza" oraz znaczek do przypięcia do koszuli.
Chwile po 12:00 oraz po omówieniu planu wyprawy, rozpoczęliśmy zwiedzanie. Najpierw zwiedzaliśmy i fotografowaliśmy dworzec i jego zniszczone perony.
Fotek peronu mam już od dawna pełno więc tylko słuchałem przewodnika i sprawiałem wrażenie fotografującego i zupełnie niekumatego w temacie naszego dworca.
Po zapoznaniu się z dworcem, poszliśmy dalej w stronę centrum. Po drodze zatrzymaliśmy się na moście na tarnopolskiej, niestety ta część mnie trochę ominęła, bo za bardzo zostałem w tyle grupy.
Następnie zatrzymaliśmy się na wysokości byłej gorzelni, gdzie wysłuchałem informacji na jej temat, w tej części wtrąciłem swoje cztery grosze na temat tamy i młyna. To wywołało mały popłoch wśród przewodników, ale i ciekawość oraz chęć pozyskania informacji.
Za moment podeszliśmy pod bramę skupu złomu, wysłuchaliśmy opowiadania o dworze z przełomu XVIII i XIX wieku, oraz grodzisku.
Następnie podeszliśmy pod kapliczkę która stała na przeciwko i też na chwilę się przy niej zatrzymaliśmy by wysłuchać się w historię kapliczki.
Potem poszliśmy ulicą Wawrzyńca gdzie spotkaliśmy czerwone seicento telewizji Zabrze, organizatorzy podzielili się z reporterami informacjami gdzie idziemy i o której tam będziemy.
Idąc przez park i przecinając po drodze ul Tarnopolską  doszliśmy pod pocztę, tam czekała nas króciutka dawka historii, po czym zawędrowaliśmy do kościoła ewangelickiego gdzie fociłem ile wlezie bo nie często zdarza się by ten akurat kościół stawał otworem przed fotografami.





W środku było ... nieciekawie. Nie urzekło mnie to wnętrze.
Po chwili dołączyła do nas reporterka TVZ wraz z kamerzystą, i filmowali chwilę, szukali też ludzi do przeprowadzenia wywiadu, większość ich olewała albo zbywała, ja akurat wracałem z utrwalania obiektu z lewego profilu i pytanie pani redaktor:
-A może pan coś powie do kamery
-Czemu by nie-odpowiedziałem- Jak by co "to się wytnie"-dodałem z uśmiechem.
Krótka seria pytań coś o sobie, i co myślę o tej akcji, i takie tam rzeczy wywiad jak wywiad (nie pierwszy w moim życiu :D) Odpowiedziałem podziękowałem i odszedłem. Po chwili jeszcze upolowali organizatorów którzy też się kamery nie boją.
Po wywiadzie poszliśmy pod ratusz gdzie znowu zabłysnąłem pokazując ludziom malowidło na ścianie oraz zegar słoneczny(to drugie nikogo nie zainteresowało).
Z pod ratusza poszliśmy do kościoła św Wawrzyńca gdzie mogliśmy focić do woli i włazić gdzie chcieliśmy, mieliśmy kościół na własność, dodatkowo wysłuchaliśmy historii opowiadanych przez kościelnego i naszego przewodnika.


 Fotki zrobione, historie opowiedziane idziemy dalej, następnym punktem zwiedzania były freski na ścianach jednej z klatek na tarnopolskiej.


Pogadaliśmy pośmialiśmy się poszliśmy dalej, w kierunku byłej kopalni Mikulczyce, focąc wszystko po drodze.

Gdy doszliśmy do kopalni po fotografowaliśmy chwilę.


Po tym wszystkim zebraliśmy się do "fotki rodzinnej" chwilę jeszcze pogadaliśmy i rozeszliśmy się w miłej atmosferze oraz promieniach gorącego słońca, do domów.

Uważam że dzień miną mi całkiem fajnie szczególnie że w domu czekało mnie grillowanie, oraz szybka wycieczka na biku do komisji wyborczej która nie wiedzieć czemu jest strasznie daleko i nie po drodze.
Po spełnieniu obywatelskiego obowiązku zaopiekowałem się potrawami z grilla i opalałem się ile wlezie resztkami niedzielnego słońca.

sobota, 3 lipca 2010

Bo upadać, trzeba umieć...

Wczoraj bylem po raz trzeci na masie krytycznej, ta imprez nigdy mi się nie znudzi. Wybraliśmy się z Serafinem koło 16 zahaczając po drodze o wodopój pod szybem Maciej, w celu uzupełnienia zapasów wody na ten jakże upalny dzień. Następnie pojechaliśmy głównymi drogami na rynek w Gliwicach, obczaić czy przypadkiem nie dzieje się tam coś ciekawego z okazji wakacji.
Po dokonaniu oględzin rynku, pojechaliśmy prosto na plac krakowski gdzie był już Ojciec Dyrektor wraz z paroma innymi rowerzystami. Podjechaliśmy, usiedliśmy i słyszymy że ktoś ma problem z dętką, łatają, obradują, kombinują więc wyszedłem z propozycją użyczenia swego zapasu, bo wentyl  presta był potrzebny, zapodaje i idę usiąść, a za chwile słyszę, ale ta dętka jest dziurawa...
Jak to dziurawa mówię, pokazują mi sflaczałą gumę, biorę to to, i mówię że to przecież funkel nówka nie śmigana. Biorę pompkę z roweru i zaczynam pompować, ale im szybciej dymam dętkę, tym szybciej powietrze ucieka, w bliżej nie sprecyzowanym kierunku. Sokole oko Serafina namierzyło dziurę, która wyglądała jak "Snake bite"(czyli dziura w dętce spowodowana najechaniem na krawędź krawężnika, czy innego ustrojstwa poprzecznie przeszkadzającego) innymi słowy dokonałem rzeczy nie wykonalnej(nie pierwszy raz z resztą) przebijając nowiutką dętkę bez jej dotykania.
Apropo  przebijania, zupełnie nie świadomy siedziałem obok takiej niespodzianki. Jak bym sobie usiadł tak 30cm wcześniej, byłbym głośniejszy od trąbki audiobikera.
Ale wracając do przyjemności. Po chwili zaczęli się zjeżdżać kolejni masowicze.

Gdy wybiła 18 a bikerzy już przestali przybywać, Ojciec Dyrektor przemówił i rozgłosił co, gdzie, z kim, jak długo i za ile (mam tu na myśli wypad do Czech i krótkofalówki).
Po tym wszystkim masa ruszyła, zostawiając szefa z tyłu.













Masa jak zwykle udana i bez incydentów, audiobiker zapodawał muzykę by się przyjemnie jechało, ogólnie bomba, tylko ręka mnie trochę bolała bo przez cały czas miałem w ręku aparat i fociłem ile wlezie, aż moje eneloopy powiedziały dość, Ale wypaczam im po przeżyły wyjazd do Warszawy co skutkowało blisko trzema setkami fotek, z czego połowa była z fleszem, a to istne piekło dla każdych akumulatorów, więc nie ma co się dziwić że gdy dobijałem do kolejnych trzech setek powiedziały, dość.
Po około półtorej godziny, dotarliśmy do punktu z którego wystartowaliśmy, i czas był najwyższy by wracać, mając na celu jeszcze zahaczenie o park Pstrowskiego.

Wystartowaliśmy, jedziemy, wbijamy znów na główną i rura do Zabrza 30km/h na liczniku ale niestety trafiła nam się czerwona fala, po chwili dołączył do nas jeszcze jeden nieznajomy biker więc wyrównaliśmy tępo. Biker po chwili nas wyprzedził, więc mając we krwi kroplę rywalizacji zaczęliśmy mały pościg i wyprzedziliśmy jego, oddaliliśmy się na pewną odległość i ... zaliczyłem glebę :P
Gleba była pewnie dość efektowna, z punktu widzenia bikera który jechał za nami, bo jadąc tak już trochę ponad 30 spojrzałem na światła, gdy już do nich dojeżdżaliśmy zmieniło się na pomarańczowe (było to koło komisariatu :D) Patrząc na światła nie zauważyłem że towarzysz podróży już z daleka zaczął hamować i zatrzymał się przed linią, w ostatniej chwili dałem po hamulcach, mocno ale nie blokując przedniego koła to trwało ułamki sekundy gdy moje koło mijało koło Serafina i widziałem że jak czegoś nie zrobię to walnę albo w przerzutkę albo kupla nogę, depnąłem przedni hamulec do dechy co skutkowało natychmiastowym zablokowaniem koła, jednocześnie tylne koło było w lekkim uślizgu co skutkowało lekką zmianą położenia owego koła w kierunku środka ulicy, gdyby rower był w linii prostej pewnie stanął bym na przednim kole i przeleciał przez kierownice, a tak jakoś mną wywinęło, majtnęło i rower fiknął koziołka a ja poległem na asfalcie. Najlepsze było to że Serafin nawet nie odczuł tych akrobacji za i obok sobie. Poszkodowany był tylko rower, skończyło się na skrzywieniu klamki przedniego hamulca i skrzywieniu haka tylnej przerzutki o czym jeszcze nie wiedziałem, zapewne inne uszkodzenia wyjdą z czasem.
Po tym "malutkim"  incydencie  pojechaliśmy pod fontannę. Jadąc tam byłem jeszcze nie świadomy uszkodzenia haka  przerzutki, jedynie dziwne zachowanie tylnej zmieniarki, budziło we mnie pewne obawy że przerzutka ma kuku.
Zaczęliśmy powrót do domów a właściwie do mnie zgrać fotki, tylna przerzutka czasami pocykiwała, ale nie było źle, więc spokojnie dojechaliśmy do mnie.
Mam taki zwyczaj że już w połowie ulicy, gdy skręcam do bramy wrzucam jedynki, żeby się linka nie naciągała i w ogóle jakoś  tak lekko jest, tym razem nie było, przerzutka wskoczyła, nagle chrzęst, zgrzyt i szarpnięcie, tylne koło zahamowało samo, schodzę z roweru przeniosłem go pod bramę, patrzymy a tam ... przerzutka wkręciła się w szprychy, brzmi drastycznie ale to tylko tak brzmi, jakoś rozłączyliśmy przerzutkę i szprychę, dojechałem do warsztatu, włączam światło i oglądam jakie straty. Straty jakie zauważyłem to wygięta lekko szprycha, na której został zadzior, i scentrowane koło (przez tą właśnie szprychę).
Wyjąłem koło przejrzałem z leksza i zabrałem się za wykręcenie haka przerzutki by zobaczyć czy da się go naprawić moimi sposobami, wyjmuje parzę krzywe. Wkładam do imadełka biorę impulsownik kinetyczny(młotek) i prostuję, naprawiłem, przykręciłem, złożyłem tył do kupy i wyregulowałem przerzutkę.
Z czasem się okaże co jeszcze rozwaliłem i czy nic nie zgrzyta skrzypi lub odlatuje.
To był ciekawy dzień
Pozdrower