wtorek, 27 marca 2012

Ostatni tydzień

Ostatni tydzień był pełen atrakcji, a także pracy i przyjemności w jednym. Jakiś czas temu dostałem propozycję by wraz z Agnieszką wziąć udział w targach Automaticon w Warszawie, jako wystawca i jak to miałem napisane na wizytówce, "Specjalista d/s technicznych".
Już przed wyjazdem dostałem zadanie bojowe. Ożywianie synchronizatora który miał być wystawiany między innymi na targach. Robota poszła w miarę sprawnie, mimo prowizorycznego miejsca pracy i napiętego harmonogramu.
Około 15:00 spakowaliśmy się do auta, wypełniając każdą wolną przestrzeń w bagażniku, oraz na tylnych siedzeniach, masą sprzętu specjalistycznego. Po czym ruszyliśmy w długa drogę do Warszawy.

Stolica przywitała nas korkami, ale około godziny 20 byliśmy już w hali wystawienniczej i podłączaliśmy sprzęt.
Około godziny 22 rozległ się komunikat, obwieszczający rychły koniec przygotowań. Na szczęście skończyliśmy główne prace parę min przed końcem, wiec na dzień następny została tylko kosmetyka.
Po wyjeździe szukaliśmy jeszcze chwilę jakiejś restauracji by zjeść kolację, i pojechaliśmy do hotelu w malowniczym lesie na Bielanach.
Już pierwszego dnia odkryłem przykry fakt, iż do naszego pokoju nie dociera WiFi, a co za tym idzie prace związane z internetem stały pod znakiem zapytania. Na szczęście przewidziałem brak WiFi i wykupiłem spory pakiet megabajtów w Heyah, by być online niezależnie od położenia.
Jak się okazało nic mi to nie dało, bo malowniczość okolicy hotelu skutkowała brakiem zasięgu 3G, a co za tym idzie miałem tylko łącze GSM. Które mimo modłów i starań nie dawało żadnego komfortu korzystania z sieci. Bo kto to widział by poczta ładowała się ponad minutę?

Tak więc darowałem sobie korzystanie z netu przez ten tydzień. Z resztą czasu na to było niewiele.

Następnego dnia wypoczęci i gotowi na wyzwania dnia pierwszego, ruszyliśmy w stronę centrum, by po dłuższej korko-chwili czekać na możliwość wjazdu na zaplecze hali.
Oczekiwanie nie trwało długo i już mogliśmy się poruszać swobodnie tam gdzie inni widzą tylko napis "nieupoważnionym wstęp wzbroniony"
Mijały godziny i przybywało zainteresowanych, instytucje, firmy, politechniki, ludzie prywatni, nie sądziłem że kiedykolwiek będzie mi dane rozmawiać z tyloma różnymi osobistościami świata biznesu i nauki. Co jeszcze ciekawsze nie sądziłem że kiedykolwiek przyda mi się znajomość języka angielskiego, który muszę przyznać, nieco zardzewiał mi przez czas jego nieużywania. Na szczęście Aga jest bardziej na bieżąco więc wspólnymi siłami dawaliśmy radę każdemu interesantowi.

Dni mijały ale każdy wyglądał podobnie, pobudka około 6:00 przygotowanie do wyjścia.
Szybkie śniadanie w hotelowej restauracji, droga do pracy po czym rozpakowywanie sprzętu i uruchamianie go.
Jakoś na godzinę przed końcem dnia pracy czyli w okolicach godziny 17:00 znajdowała się chwila by usiąść,

Okiełznać papiery i przejść się po jednej z kilku hal wystawienniczych,

A na wystawach cuda prawdziwe, każdy kto interesuje się mechaniką, elektroniką, robotyką lub dziedzinami pokrewnymi, powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Ja czułem się jak dziecko w wielkim sklepie zabawkowym, które może pobawić się czym zechce.

Dni mijały a po każdym dniu chwila szukania restauracji i powrót do hotelu.
W czwartek wyjątkowo po kolacji mieliśmy okazję przejść się po starówce w ramach wolnego czasu,




Potem do hotelu i przygotować się do następnego pracowitego dnia, wieczorem przyszła także super szybka kamera do zastosowań przemysłowych z oświetlaczem (a raczej małym działem fotonowym) Nie omieszkaliśmy przetestować tego sprzętu w hotelu. A jako że mój komputer wydajnością niewiele ustępował sprzętowi za którego cena ma trzy zera, poprzedzone dwiema cyframi przyprawiającymi o mocniejsze bicie serca, a którego specyfikacja śni się po nocach zapalonym graczom.

Po podłączeniu do mojego sprzętu z wielkiego czarnego pudła, wartego tyle co dom w Słonecznej dolinie zrobiony pod klucz, zobaczyłem jak bardzo można spowolnić upływający czas, podstawowe 3000 klatek na sekundę w 1024p bez żadnej kompresji, robi niesamowite wrażenie, zmniejszając nieco rozdzielczość mogliśmy dojść nawet do niewyobrażalnych 30000kl/s co i tak nie było absolutnym maksimum jakie mogliśmy uzyskać z tych kamerek, nie większych niż kostka Rubika.
Mój laptop jednak pozwalał na ogarnięcie jedynie 3000 kl/s. I pozwalał na nagranie 0.6 sekundy filmu, bo na tyle starczało moje trzy giga ramu.
Widok spadających kropel wody w potrząsanej butelce był niesamowity, aż żałowałem że nie wziąłem żadnej z wiatrówek bo efekt przy strzale mógł by być niesamowity.

Po zabawie szybko pochowałem zabawki i poszliśmy spać by następnego dnia po raz kolejny stawić czoło kontrahentom.

Ostatnia dniówka przeciągnęła się nieco, bo wstałem koło 5.30 następnie szybki prysznic i ostatni raz przywdziałem strój roboczy, czyli garnitur.
Śniadanie jak zwykle koło 7:30 i jazda na halę, gdzie tego dnia panował, można powiedzieć, spokój i wyjątkowo mały ruch.
Korzystając z tej chwili starałem się zwiedzić jak najwięcej się da na mojej hali. Niestety nie dane mi było zwiedzić innych hal, ale Aga zrobiła to za mnie gdy ja rozmawiałem z kolejną osobą zainteresowaną naszą ofertą.
Około 15 wszyscy wystawcy zaczynali się zbierać i rozbierać niesamowite stoiska.
My też zaczęliśmy chować sprzęt, pakować kable i powoli rozbierać stoisko.
Skończyliśmy nieco przed 20:00 a punkt ósma ruszyliśmy w drogę powrotną na dwa auta. Późna pora i monotonna jazda przy ograniczeniu do 60 i pachołkach rytmicznie przelatujących za szybami naszego samochodu mogą uśpić nawet najlepszego kierowcę, ja walczyłem jak mogłem by zareagować gdyby kierowca miał przysnąć. W pewnym momencie poczułem szarpnięcie samochodem jak się okazało trochę straciłem kontakt z rzeczywistością i w tym samym momencie kierowca nieco zboczył z kursu, zbliżając się niebezpiecznie do pachołka, od tej pory starałem się nakręcać rozmowę na jakiekolwiek tematy, byle by tylko nie zasnąć. Aga w tym czasie odsypiała ciężki dzień na siedzeniu między kierowcą a mną. Po 100km zatrzymaliśmy się w restauracji "Janosik" gdzie pierogi wielkości mojej pięści, uzupełniły zapasy energii które od śniadania nieco się nadwątliły. Jazda trwała niesamowicie długo. Tak że w Gliwicach byliśmy koło 2:30 szybki telefon do domu skąd przyjechał tata i podwiózł mnie do domu.
Nieco przed godzina 4:00 poszedłem spać ale w praktyce przespałem może 45 min i już zbierałem się do szkoły, gdzie zacząłem poważnie odczuwać brak porządnego snu. O ile na tych paru przerwach dawałem rade, o tyle na samych zajęciach walczyłem sam z sobą by nie usnąć na stole. Prawie 3 litry napojów energetycznych trzymały mnie w świecie realnym, niesamowite uczucie gdy mózg zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością a ciało działa jak nakręcone.
Po szkole szybkie skany by klasa dostała zadania na czas, i po obiedzie wsiadłem do auta by ruszyć do Gliwic, bo obiecałem przeprowadzkę telewizora. Z pomocą Jaśka znieśliśmy wielki, kineskopowy i bardzo nie wygodny telewizor do auta, by za chwile wnieść go na drugie piętro i podłączyć.
Następnie mimo szczerych chęci odwiedzenia ukochanej w jej pracy nie dałem rady. Odwiozłem kolegę do domu, chwilę pogadaliśmy i ruszyłem w drogę powrotną, zaliczając po drodze kontrolę trzeźwości, pierwszą w życiu.
Co prawda alkomat nic nie wykazał, ale gdyby oceniał stan zmęczenia to przekroczyłbym limity.
Dojechałem do domu i jeszcze chwilę trzymałem się jakoś na nogach, ale kofeina we krwi szybko przestawała działać w drodze do pokoju słaniałem się na nogach.
koło 23 padłem na łóżko. Między ta sobotą a niedzielą nastąpiła zmiana czasu, budzik w telefonie przestawił się automatycznie ale zegar w moim organizmie który budził mnie zawsze przed budzikiem w telefonie, był jeszcze w głębokiej fazie Ren, gdy rozległ się dźwięk (R)X-club (wtajemniczeni wiedzą co to za cholera :D)
Zerwałem się z łóżka jak poparzony, bez sił do czegokolwiek, automatycznie wręcz spakowałem się i poszedłem na autobus.
W szkole jeszcze bardziej dobijało mnie zmęczenie, znów chemia trzymała mnie przy życiu. Po szkole postanowiłem zrobić coś z sobą bo czułem się okropnie, a na to zazwyczaj pomagał rower. Poszedłem więc się przejechać i przewietrzyć mózg.
Z założenia miałem tylko najbliższą okolicę zwiedzić, ale zajechałem przez hałdę na Czechowice.
Swoją drogą nawet dobrze bo brakowało mi wyciszenia przy wodzie,

Moje wyciszenie nie trwało długo, bo po chwili spotkałem Scuda z Leszkiem i rozgadaliśmy się okrutnie. W międzyczasie zadzwonił Serafin z propozycją wybrania się do M1, niestety rozmowa przeciągnęła się na tyle że nie wyrobiłem się na czas do domu. W domu po raz kolejny poczułem jak chemia daje za wygraną i już koło 21:00 leżałem nieprzytomny w łóżku,
Tym razem spałem aż do 11 co chyba powinno załatwić problem ostatniego niewyspania. Bo pisząc tego posta jeszcze nie jestem tak śpiący jak wczoraj na zajęciach, a jest już grubo po 23:00
To tyle na dziś, do zobaczenia następnym razem :D
Pozdro

piątek, 9 marca 2012

Zabrzańska Masa Krytyczna

To już dwudziesta masa w Zabrzu. Rowerzystów też było około dwudziestu.
Jak zwykle zebraliśmy się na placu Wolności, by uwolnić się na chwilę od samochodowego terroru na ulicach, i samodzielnie podyktować warunki na drogach.



Przejazd jak zwykle w super atmosferze, doborowym towarzystwie i świetnym humorze. Czego chcieć więcej (no może poza odrobiną słonka i wyższej temperatury)?
Nie obyło się też bez atrakcji. Tym razem w ramach zmiany trasy, zgubiliśmy Serafina i Piernika o czym prędko mnie poinformowali telefonicznie. Tylko jak tu odebrać, trzymając w jednej ręce aparat, drugą trzymając na hamulcu, jadąc ulicą o dość sporym nachyleniu.
W tym momencie rolę trzeciej ręki, przejęła noga odziana w jedyny słuszny but (czyt. Glan). Po przesiadce z siodełka na rurkę (co jakoś średnio wygodne było) butem skutecznie utrzymywałem bezpieczną prędkość zjazdową i mogłem podawać Serafinowi koordynaty na temat naszej pozycji.
Rozmowa musiała być jednak krótka i treściwa, bo w powietrzu zaczął się unosić zapach palonej gumy, a mój prawy glan zaczynał się robić dziwnie lekki :P

Dalsza droga minęła już bez przygód aż do samego placu Wolności.
Na mecie odciążyłem jeszcze kieszeń z nadmiaru nokii którą przekazałem McAronowi.
Nokia posłuży jako dawca części do  projektów elektronicznych. Zostały mi jeszcze dwie, ktoś chętny ?? :D
Na dodatek dzięki Piernikowi mam zdjęcia udowadniające że bylem na masie. Dziwnie tak widzieć się na fotkach dla odmiany :D






Wielkie dzięki Piernik :D

Do zobaczenia na następnych masach, gdy będzie już nieco cieplej :D
Pozdro

piątek, 2 marca 2012

GMK

Zastanawiam się jak opisać dzisiejszą masę. Tyle razy już pisałem jak to fajnie się jedzie, dojeżdża i wraca, lub też psioczyłem jak to zimno i nieprzyjemnie, że nie wiem co miałbym napisać, żeby nie powtarzało się to z jakimś wcześniejszym postem. Ale dla spokoju ducha pokrótce opiszę ten wypad.

Około godziny 17 zebrałem się z mojego domostwa na umówione spotkanie pod domem Serafina. Tym razem jak rzadko kiedy, Serafin już czekał na swoim rowerze wersji PRO.
Po chwili dołączył do nas Piernik i już raźno kręciliśmy w stronę Gliwic. Tym razem pomimo bólu kolan i ogólnego niechcemisie, jazda mijała przyjemnie i komfortowo, a rower pomimo wielu zaniedbań z mojej strony i usyfienia totalnego, nie dawał żadnych strasznych sygnałów, jakoby rozpaść miał się za chwil kilka.
Mało tego, przyśpieszenie miałem całkiem niezłe. Szczególnie że jechałem na oponach które raczej z asfaltem się nie lubią.
Podróż minęła nam spokojnie i bez większych szaleństw. Po około 30 min pojawiliśmy się na placu Krakowskim gdzie czekała już gromadka rowerzystów, a po chwili dołączyła do nas Agnieszka,  która miała tajną misję w budynku nieopodal.

Rowerzyści cały czas się zjeżdżali, aż osiągnęliśmy liczbę w granicach 30


Gdy już zachodziło podejrzenie graniczące z pewnością, że nikt już nie dojedzie, ruszyliśmy pod eskortą dwóch radiowozów, na podbój miasta.









Dziś panowie Policjanci mogli się wyszumieć. Poprzez lekko kaskaderskie wyprzedzanie peletonu i inne ciekawe manewry, dodatkowo uatrakcyjniali nam przejazd. Osobiście bardzo mi to przypadło do gustu :P

Każdy nawet najfajniejszy przejazd niestety kiedyś się kończy, tak i ten skończył się po około godzinie. Koło 19 ruszyliśmy na domy a właściwie na after na Mikulach. Ja tym razem sobie odpuściłem.
Przejazd można uznać za udany :D
Do zobaczenia w Zabrzu za tydzień :D
Pozdro