niedziela, 27 lutego 2011

Chudów zdobyty

Dzisiejsza pogoda aż prosiła się o mały rowerowy wypad, tyle że mi akurat włączyła się totalna niechcica. Na szczęście rowerowa brać zmotywowała mnie do ruszenia dupy z domu.
W okolicach godziny 13 wyruszyłem na miejsce zbiórki, jak zwykle byłem za wcześnie więc zrobiłem jeszcze małą rundkę po okolicy, żeby rozruszać nogi które już dość długo nie miały okazji kręcić korbą.
Gdy zajechałem po raz drugi pod dom Kubusha, Rychu stał już pod klatką i dłubał przy rowerze. Chwilę później dołączył do nas Kubush wraz z Anią a za moment przyjechał Daro. Gdy  byliśmy już w takim pięcioosobowym składzie, ruszyliśmy w drogę by zdobyć zamek w Chudowie. Droga płynęła niesamowicie przyjemnie, już dawno nie czułem takiej przyjemności z kręcenia korbą. Słonko świeciło, było prawie ciepło. Sama radość.
Dojechaliśmy na miejsce


Gdy przyjdzie wiosna i będzie zielono to będzie dopiero pięknie

Zabraliśmy się za rozpalanie ogniska, trochę to trwało ale koniec końców rozpaliło się i mogliśmy przystąpić do pieczenia kiełbasek w akompaniamencie Antyradia.

Po pewnym czasie dołączyła do nas Kira. I tak w  w sześcioosobowym składzie biesiadowaliśmy przy ognisku. Miła atmosfera, pogaduchy, pełen luz, takie dni mogły być codziennie.

Ale wszystko co dobre szybko się kończy. Zaczęliśmy się zbierać gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a temperatura zaczęła powoli spadać. Rozdzieliliśmy się na dwie grupy i pojechaliśmy do domów, temperatura niestety już nas nie rozpieszczała, udało mi się nawet zrobić mały wyścig z sarną :D Ciekawe jak ten zwierz potrafi szybko biegać, miałem na liczniku 50 a ona nie dość że mnie wyprzedziła to przy tej prędkości wykonała nagły nawrót, gdybym to ja przy tej prędkości chciał nagle wykonać nawrót o 180 stopni pewnie bym pofruną :D
Dzisiejszą jazdę zaliczam do udanych, oby więcej takich.
Pozdo i byle do wiosny.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Przemarzłem do kości ale rowerowanie zaliczyłem

Dziś od rana słonko zerkało mi przez ramię, a gardło jakoś trochę mniej dolegało. Poza tym miałem coś do zrobienia w centrum, więc pomyślałem czemu by nie dojechać na miejsce rowerem. Poza tym pomyślałem że miło byłoby wybrać się zwiedzić RedRock. Tak więc dojechałem, załatwiłem i zaczynam wracać do domu.
Byłem już w pod domem i pomyślałem że, może by jednak zwykłą wycieczkę na Szałszę, może na Żerniki. Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Dojechałem do końca leśnej chcę wjechać do lasu i ... zaliczyłem glebę :D
Lód chyba nie jest naturalny środowiskiem roweru :D 

Drugi pedał zmienił kształt :D Pojechałem dalej, jako że fajnie mi się kręciło, a droga którą zamierzałem wracać do lasu i w stronę Maciejowa nie wyglądała zachęcająco. Pojechałem dalej, i dalej, i pomyślałem że skoro mam przy sobie aparat, zrobię parę fotek drewnianego kościoła. Dojechałem do końca ulicy i myślę sobie, w lewo kościół, raptem paręset metrów, w prawo dojadę do Ziemięcic i może znajomego spotkam, a nawet jeśli nie to i tak równy asfalt kusił. Z resztą planowałem że dojadę i zawrócę. I tak jechałem a wiatr i grawitacja (bo pod górę) skutecznie mnie spowalniały. Ale dojechałem.
Rozkręciłem się, więc coraz lepiej mi się jechało, pomyślałem sobie, podjadę na jezioro w Czechowicach. Dojechałem do rozwidlenia i doszedłem do wniosku że pojadę dalej, co mi szkodzi. I tak jechałem, jechałem aż dojechałem do Łabęd.



Chwilę posiedziałem na zaporze. I pojechałem dalej ale droga mi się nieco dłużyła i postanowiłem zawrócić bo droga paskudna i w ogóle lód miejscami na mnie czyhał. Ogólnie droga była be.
Dojechałem do Toszeckiej i wykończyłem się na tych wszystkich podjazdach, bluza przesiąkła potem i zaczęło się robić zimno, że już nie wspomnę o tym cholernym lodowatym wietrze który bez przerwy wiał mi w twarz.
W pewnym momencie myślałem że nie dojadę do domu, bo zimno, brak kondycji i ... zimno.
Jakoś dojechałem do wierzy radiowej. Ale dalej było coraz gorzej, zimniej i ciągle pod górkę. Właściwie cały dzień dzisiaj miałem pod górkę.
 A tak wyglądała dziś ponad 50-cio kilometrowa nie zaplanowana wycieczka.
W tym miesiącu raczej już na rower nie wsiądę, bo jakoś mnie odrzuciło po dzisiejszej jeździe.
Pozdro i byle do wiosny :D

piątek, 11 lutego 2011

Dla odmiany Zabrzańska Masa Krytyczna w deszczu

Kolejna masa z moim skromnym udziałem. Jak dobrze się orientuje, to była już siódma Zabrzańska masa i była w pełni udana.
Z domu wyjechałem z Serafinem około 17:00, mimo iż na tej akurat masie miało mnie nie być, z powodu zapalenia tego i owego. Jednak siła magnetyczna roweru oraz chęć posiadania stuprocentowej frekwencji, zmotywowały minie do poszukania zastępczego ubioru rowerowego i wybrania się zupełnie nie przygotowanym rowerem.
 Ubrałem się, poszedłem po rower i w drogę. Niestety tego dnia jak na złość lało od rana, więc nie ujechałem stu metrów a już spodnie przesiąkały lodowatą wodą, co do przyjemnych nie należy. Droga upłynęła nam całkiem znośnie gdyby nie ta woda. Poza tym dla odmiany pierwszy raz od dłuższego czasu jechałem bez plecaka, odkryłem że bez niego mam leprze przyśpieszenie :P
 Dojechaliśmy do Kubusha trochę przed czasem, po paru minutach wyszedł wraz ze swoją lubą i razem w czteroosobowym składzie dojechaliśmy na plac Wolności gdzie czekał już radiowóz i dwóch kolejnych rowerzystów, wspólną decyzją udaliśmy się do "bramy" obok Maca by nie moknąć niepotrzebnie.

 Po chwili dołączali kolejni wodni rowerzyści i tak w grupie około 9 osób,


Film z przejazdu przez rondo
ruszyliśmy na ulice miasta by siać popłoch i pokazać wszystkim, że rowerzyści istnieją w mieście i jest nas na tyle dużo, by zablokować miasto na dłuższą chwilę, co zaowocowało licznymi zgłoszeniami do radiowozu jadącego przed nami.
Przejazd przebiegł bezproblemowo, ze dwa razy przejechaliśmy przez skrzyżowania na czerwonym świetle, pod eskortą radiowozu na sygnale. To jest uczucie wszyscy stoją a rowery jadą, jak Vipy normalnie.
Po zakończonej jeździe zostaliśmy pouczeni przez miłego pana policjanta który nas eskortował o tym że:
"Rowery muszą być wyposażone w przepisowe oświetlenie. Przednią lampę koloru białego świecącą stale, oraz tylne światło czerwone świecące światłem stałym"
I w pełni się z tym zgadzam pamiętajcie o tym na następnych masach, szczególnie o tej porze roku byśmy wszyscy byli dobrze widoczni, bo to może nam uratować życie i portfel, bo jak by nie było jest to w przepisach, więc jest wymagane. Najtańszy komplet lampek kosztuje chyba 25 zeta a może uratować wam życie.Odblaski i inne kamizelki także mile widziane.
Po chwili rozmowy pojechaliśmy z Serafinem do domów i nie było nas na afterze (o ile się odbył). Pożegnaliśmy się pod moja bramą i pojechałem na warsztat odstawić rower i przy okazji sprawdzić co się dzieje z tylną przerzutką, która ostatnimi czasy wykazuje objawy zatartej linki albo złamanego pancerza. Pokręciłem chwilę regulacją linki i powoli zaczęło działać, ale to kręcenie było tylko doraźne, na wiosnę muszę wymyć rower wysokim ciśnieniem i w cieple oraz słoneczku zabrać się za rozkręcanie, smarowanie i regulowanie bo przez tą zimę rower mimo rzadkiego używania, dostał ostro w dupę.

To tyle na dziś, BYLE DO WIOSNY :D
POZDRO

piątek, 4 lutego 2011

Kolejna Gliwicka masa w deszczu

Od rana pogoda nie zapowiadała się najlepiej, meteorogramy tylko to potwierdzały, wiatr wiał strasznie mocno. To wszystko skutecznie studziło mój zapał do kręcenia korbą. Po wstępnym ugadaniu miejsca spotkania, wyszedłem z domu by sprawdzić jak miewa się mój aluminiowy pirat, który stał w (dla odmiany) posprzątanym (do połowy :)) warsztacie. Spojrzałem na bika i się przeraziłem, jednocześnie modląc się do rowerowych bogów o rychłe nadejście wiosny. Rower wyglądał strasznie, pomieszanie zaschłego smaru, olejów, oraz WD40 które z ostatniego braku smarów i olejów wykorzystuje obficie do zabezpieczania roweru w czasie od masy do masy. Nie mogę się doczekać wiosny, kiedy pojadę na myjnie na Rokicie i za równowartość dwóch piw, wysokim ciśnieniem wyczyszczę wszystkie zakamarki roweru, po czym pojadę do domu, rozkręcę rower do zera wyczyszczę wszystko czego kercher nie dał rady, i nasmaruje taką ilością smaru że wystarczy do następnej zimy, poza tym czeka mnie wymiana przynajmniej jednej pary klocków i przedniej tarczy na większą.
Ale wracając do wyjazdu ma masę.
Wyjechałem około 16:50 i już na samym starcie we znaki dał mi się wiatr, który skutecznie utrudniał kręcenie, co gorsza moja kondycja też nie dawała rady. Mniej więcej w połowie drogi do Kubusha, udało mi się złapać rytm, i kręciłem już całkiem przyjemnie, zjeżdżając z górki na Mikulczyckiej postanowiłem dokręcić do jakiejś przyzwoitej prędkości, (najlepiej 50 km/h)  dokręciłem do 43 km/h w połowie górki, ale jak się okazało, nagły podmuch wiatru, zahamował mnie do prędkości trochę poniżej 30 km/h, wyhamowywało mnie na tyle skutecznie, że nie jadąc ze sporej bądź co bądź górki musiałem dość drastycznie zredukować przełożenie i kręcić żeby zachować pęd i nie wywalić się pod wpływem wiatru. Swoją droga ciekawe doznanie, zderzyć się ze ścianą wiatru.
Po tym incydencie dojechałem jakoś na miejsce spotkania dokładnie na 17:00, po chwili już raźnie kręciliśmy z Kubushem i Serafinem, w stronę bratniego miasta.
Po drodze z nieba spadało coś na wzór zaostrzonych płatków śniegu, które boleśnie obijały się o zziębniętą twarz. Ale w końcu dojechaliśmy na plac Krakowski na którym już stała gromadka rowerzystów którym zima nie straszna.



Stali również, kamerzysta i reporterka z 24Gliwice, prowadząc wywiad z Ojcem Dyrektorem Gliwickiej masy.

 Chwile później do wypowiedzi został wezwany Serafin jako "Twarz Zabrzańskiej Masy Krytycznej"

Wywiady się skończyły i po chwili ruszyliśmy z dziesięciominutowym poślizgiem. Masa przebiegła nam całkiem sprawnie, pomimo małych incydentów gdy na ciągłej wyprzedzali nas wkurzeni kierowcy, doszły mnie słuchy że mało brakowało a doszło by do jakiegoś wypadku ale to tylko pogłoski. Pewnie wszystko za sprawą miejskiego wiatru halnego :D.
Tym razem przygrywał nam drugi audiobiker którego sprzęt jest dopiero w wersji beta więc ma nieco ograniczony zasięg, i kruchą konstrukcję. Ale to dopiero beta testy, więc wszystko przed nim :D



Tak wygląda naprawa sprzętu w biegu :D 
 Jakoś dojechaliśmy do z powrotem na plac Krakowski.
 Sprzęt audiobikera niestety został uszkodzony przez Polskie drogi.

Następnie zebraliśmy się na after i pojechaliśmy w stałe miejsce. W którym już czekało na nas drewno.
Po chwili dojechała reszta w świetnych humorach co z resztą widać na poniższej fotce :D.

Z audiobikerem "2" Doszliśmy do wniosku że z telefonu sprzęcik zagra lepiej, i tak też się stało. Cały after w kilkuosobowej grupce outsiderów, bawiliśmy się sprzętem muzycznym, a reszta afterowiczów zajmowała się pogaduchami i pieczeniem kiełbasek. After nie trwał długo bo zaczęło padać i było przeraźliwie zimno.

Po afterze, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do domu i tu znów moja kondycja (a raczej jej brak) dała się we znaki, nie dawałem rady utrzymać tempa, do tego okulary bez przerwy mi parowały, przez co kierowałem się tylko migającą na czerwono lampką Serafina.
Po jakimś czasie ekipa porozjeżdżała się do domów i już tylko z Serafinem dojechałem do domu, bez zatrzymywania się pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy do domów.
Podczas powrotu okazało się że zaczęła szwankować mi tylna przerzutka, pewnie dla tego że gdy zostawiałem rower oparty o rower Serafina, linka tylnej przerzutki zahaczyła o jego podpórkę i musiałem niechcący nadszarpnąć. Nie chciało mi się już po powrocie tego sprawdzać, a tym bardziej regulować. Więc zostawiłem tak jak było, zobaczymy co będzie na Zabrzańskiej masie, chociaż nie wiem czy w ogóle na nią pojadę bo załatwiłem sobie gardło tym wypadem. Już wcześniej miałem problemy z gardłem, m.in dlatego nie jechałem na masę do Katowic. Skończyło się tym że nie mogę z siebie wydusić słowa, jedynie jakieś nieskładne dźwięki. Chociaż przed chwilą odkryłem że mogę wypowiadać słowa tak jak wokaliści w zespołach metalowych :D