piątek, 4 lutego 2011

Kolejna Gliwicka masa w deszczu

Od rana pogoda nie zapowiadała się najlepiej, meteorogramy tylko to potwierdzały, wiatr wiał strasznie mocno. To wszystko skutecznie studziło mój zapał do kręcenia korbą. Po wstępnym ugadaniu miejsca spotkania, wyszedłem z domu by sprawdzić jak miewa się mój aluminiowy pirat, który stał w (dla odmiany) posprzątanym (do połowy :)) warsztacie. Spojrzałem na bika i się przeraziłem, jednocześnie modląc się do rowerowych bogów o rychłe nadejście wiosny. Rower wyglądał strasznie, pomieszanie zaschłego smaru, olejów, oraz WD40 które z ostatniego braku smarów i olejów wykorzystuje obficie do zabezpieczania roweru w czasie od masy do masy. Nie mogę się doczekać wiosny, kiedy pojadę na myjnie na Rokicie i za równowartość dwóch piw, wysokim ciśnieniem wyczyszczę wszystkie zakamarki roweru, po czym pojadę do domu, rozkręcę rower do zera wyczyszczę wszystko czego kercher nie dał rady, i nasmaruje taką ilością smaru że wystarczy do następnej zimy, poza tym czeka mnie wymiana przynajmniej jednej pary klocków i przedniej tarczy na większą.
Ale wracając do wyjazdu ma masę.
Wyjechałem około 16:50 i już na samym starcie we znaki dał mi się wiatr, który skutecznie utrudniał kręcenie, co gorsza moja kondycja też nie dawała rady. Mniej więcej w połowie drogi do Kubusha, udało mi się złapać rytm, i kręciłem już całkiem przyjemnie, zjeżdżając z górki na Mikulczyckiej postanowiłem dokręcić do jakiejś przyzwoitej prędkości, (najlepiej 50 km/h)  dokręciłem do 43 km/h w połowie górki, ale jak się okazało, nagły podmuch wiatru, zahamował mnie do prędkości trochę poniżej 30 km/h, wyhamowywało mnie na tyle skutecznie, że nie jadąc ze sporej bądź co bądź górki musiałem dość drastycznie zredukować przełożenie i kręcić żeby zachować pęd i nie wywalić się pod wpływem wiatru. Swoją droga ciekawe doznanie, zderzyć się ze ścianą wiatru.
Po tym incydencie dojechałem jakoś na miejsce spotkania dokładnie na 17:00, po chwili już raźnie kręciliśmy z Kubushem i Serafinem, w stronę bratniego miasta.
Po drodze z nieba spadało coś na wzór zaostrzonych płatków śniegu, które boleśnie obijały się o zziębniętą twarz. Ale w końcu dojechaliśmy na plac Krakowski na którym już stała gromadka rowerzystów którym zima nie straszna.



Stali również, kamerzysta i reporterka z 24Gliwice, prowadząc wywiad z Ojcem Dyrektorem Gliwickiej masy.

 Chwile później do wypowiedzi został wezwany Serafin jako "Twarz Zabrzańskiej Masy Krytycznej"

Wywiady się skończyły i po chwili ruszyliśmy z dziesięciominutowym poślizgiem. Masa przebiegła nam całkiem sprawnie, pomimo małych incydentów gdy na ciągłej wyprzedzali nas wkurzeni kierowcy, doszły mnie słuchy że mało brakowało a doszło by do jakiegoś wypadku ale to tylko pogłoski. Pewnie wszystko za sprawą miejskiego wiatru halnego :D.
Tym razem przygrywał nam drugi audiobiker którego sprzęt jest dopiero w wersji beta więc ma nieco ograniczony zasięg, i kruchą konstrukcję. Ale to dopiero beta testy, więc wszystko przed nim :D



Tak wygląda naprawa sprzętu w biegu :D 
 Jakoś dojechaliśmy do z powrotem na plac Krakowski.
 Sprzęt audiobikera niestety został uszkodzony przez Polskie drogi.

Następnie zebraliśmy się na after i pojechaliśmy w stałe miejsce. W którym już czekało na nas drewno.
Po chwili dojechała reszta w świetnych humorach co z resztą widać na poniższej fotce :D.

Z audiobikerem "2" Doszliśmy do wniosku że z telefonu sprzęcik zagra lepiej, i tak też się stało. Cały after w kilkuosobowej grupce outsiderów, bawiliśmy się sprzętem muzycznym, a reszta afterowiczów zajmowała się pogaduchami i pieczeniem kiełbasek. After nie trwał długo bo zaczęło padać i było przeraźliwie zimno.

Po afterze, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do domu i tu znów moja kondycja (a raczej jej brak) dała się we znaki, nie dawałem rady utrzymać tempa, do tego okulary bez przerwy mi parowały, przez co kierowałem się tylko migającą na czerwono lampką Serafina.
Po jakimś czasie ekipa porozjeżdżała się do domów i już tylko z Serafinem dojechałem do domu, bez zatrzymywania się pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy do domów.
Podczas powrotu okazało się że zaczęła szwankować mi tylna przerzutka, pewnie dla tego że gdy zostawiałem rower oparty o rower Serafina, linka tylnej przerzutki zahaczyła o jego podpórkę i musiałem niechcący nadszarpnąć. Nie chciało mi się już po powrocie tego sprawdzać, a tym bardziej regulować. Więc zostawiłem tak jak było, zobaczymy co będzie na Zabrzańskiej masie, chociaż nie wiem czy w ogóle na nią pojadę bo załatwiłem sobie gardło tym wypadem. Już wcześniej miałem problemy z gardłem, m.in dlatego nie jechałem na masę do Katowic. Skończyło się tym że nie mogę z siebie wydusić słowa, jedynie jakieś nieskładne dźwięki. Chociaż przed chwilą odkryłem że mogę wypowiadać słowa tak jak wokaliści w zespołach metalowych :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz