czwartek, 28 kwietnia 2011

Dolomity po raz drugi

Dzisiejszy post krótki acz rzeczowy.
Dziś po raz drugi zaliczyłem wypad na w dolomity, a to za sprawą Piernika który zaproponował wspólny wypad. Jazda dość standardowo czerwonym szlakiem a następnie niebieskim, z tym wyjątkiem że na wysokości restauracji Pod Dębem, zjechaliśmy ze szlaku by obejrzeć sobie przystanek wąskotorówki. Widząc że jakiś rowerzysta jedzie wzdłuż torów, postanowiliśmy zmienić trasę i pojechać za nim, w końcu tory i taki wychodzą u celu naszej dzisiejszej wycieczki.
Po przejechaniu przez mało urokliwe okolice nasypu kolejowego, czyhające na nasze opony zagrożeniami w postaci szkła i innego badziewia. Dojechaliśmy na miejsce. W tym momencie dostałem SMSa od Daniela z zapytaniem czy przypadkiem nie jesteśmy na dolomitach, przyznam szczerze że byłem tym esm bardzo zaskoczony bo sam o wypadzie wiedziałem tylko ja i Piernik, ale po tym jak potwierdziliśmy pozycję jechaliśmy dalej, standardowo, na niebieski szlak, przez rezerwat Segiet i czerwonym szlakiem pod "Hałdę Popłuczkową". Po wjeździe na hałdę okazało się że wieje okrutnie, więc dłuższe siedzenie nie wchodzi w grę, przejechaliśmy się jeszcze w stronę ruiny budynku zarządu Kopalni Bobrowniki. Przejeżdżając w stronę tego budynku czekały na nas sterty śmieci i gruzu ale daliśmy radę i po chwili Piernik penetrował opuszczoną ruinę.
W tym samym czasie zadzwonił Daniel i z informacją o tym że właśnie odbiera Emre z serwisu i przyjedzie do nas byśmy razem mogli pojechać dalej.

Gdy wszyscy byliśmy już w komplecie, pojechaliśmy na punkt widokowy, ale z braku weny, chęci i nieciekawego oświetlenia, nie zrobiłem za wiele zdjęć, prawdę powiedziawszy nie zrobiłem żadnych(nadających się do publikacji). Za moment wracaliśmy już do domu. Standardowo asfaltem, więc jak zwykle nie ma czego opisywać.
Gdy już pożegnaliśmy się z Danielem w rokicie i odprowadziłem Piernika pod dom, chciałem jeszcze zrobić małą rundkę honorową, pod szyb Maciej i sportem. Z Piernikiem przejechałem ok 30km. Rundka honorowa mi się nieco przedłużyła i zamiast 2 max 4 wyszło trochę ponad 40 :P
A wszystko dla tego że pod szybem była kolejna 4 aut, wypełnionych pustymi butelkami na wodę, więc szanse na to że i ja dotankuję były nikłe.
Postanowiłem więc pokręcić się po okolicy, by zabić czas i wrócić pod szyb gdy ruch pod kranem się zmniejszy, więc pojechałem na nowy wiadukt nad autostradą by zobaczyć jak się posuwają prace. Z góry widziałem że na placu budowy właściwie nic się nie dzieje a po kawałku asfaltu na drodze jeżdżą rowery. Postanowiłem więc się przyłączyć i rozbić rundkę po świeżutkim asfalcie.
Po chwili zjechałem i w oddali zobaczyłem wierzę radiową w Gliwicach, w mojej głowie zrodził się pomysł, by tam dojechać usiąść i się odmóżdżyć. Po drodze mijałem bociana który szykował się do snu.

Za moment byłem na miejscu i myślałem co dalej. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, zacząłem się zbierać i wracać do domu, pech chciał że się rozkręciłem i odpocząłem do tego, więc prosta droga do domu nie wchodziła w grę. Po przejechaniu przez Żerniki, gdy wjechałem do lasu w Maciejowie, postanowiłem pojechać niebieskim szlakiem przez las, o dziwo w lesie na Maciejowie, szlak jest oznakowany całkiem nieźle (oczywiście tylko w jedną stronę), a i ścieżka wybrana przez pomysłodawców jest urokliwa, więc tu ode mnie wielki plus dla trasy.
 Gdy skończył się las niestety musiałem jechać na pamięć, kierując się drogami które ostatnio pokazał mi GPS na telefonie, gdy wyjechałem koło ogrodu botanicznego przy którym ostatnio skończyłem jazdę postanowiłem pojechać dalej jak prowadzi szlak, niestety skręciłem metr za wcześnie, ale to moja wina że nie zauważyłem wąskiej leśnej ścieżki, między krzakami. Zauważyłem ją dopiero gdy wjechał w nią jakiś rowerzysta. Dalej już droga była w miarę prosta, jechałem co prawda ze śmiercią w oczach, bo tego skrawka lasu nie znam, robi się ciemno, i co chwila są jakieś skrzyżowania ścieżek w lesie, ale w połowie lasu wjechałem już na znany mi kawałek niebieskiego szklaku i nim dojechałem już do kopalni Makoszowy. Potem dalej za autostradę by ostatecznie zrezygnować przy kolejnej tablicy, przeszło kilometr od ostatniego znaku który miał mnie prowadzić.
Powrót był szybki bo asfaltowy, na chwilę jeszcze spocząłem po drodze w parku Jana Pawła II, by ostatecznie pomknąć do domu zanim się zupełnie ściemni.
tyle z rowerowego czwartku.
Pozdro

środa, 27 kwietnia 2011

Dolomity

Kolano przestało napie... wykazywać oznaki dezaprobaty do dalszych szaleństw rowerowych, więc gdy Serafin  zaproponował rowerowanie, nie sprzeciwiałem się jakoś szczególnie. Wyruszyłem na umówione spotkanie i  po krótkim acz treściwym "Cześć, do kąt dziś jedziemy" ustaliliśmy na dzisiejszy cel RedRock. Trasa biegła, po mojemu, tak jak zwykłem ostatnio trenować, tzn. na rokitę ścieżką rowerową, potem tragiczny podjazd niebieskim szklakiem na osiedlu Gajdzikowe Górki, następnie komfortowo czerwonym bytomskim szlakiem, z małym postojem i spenetrowaniem schronu koło domu pomocy społecznej, który jednak tak ciekawy jak myślałem, nie jest. Następnie wbijając na niebieski szlak, zahaczyliśmy o restaurację Pod Dębem i pobliski przystanek wąskotorówki.
Potem już jak szklak pokazuje aż do rezerwatu Segiet który także przejechaliśmy bez postoju rozkoszując się jedynie urokliwymi jego zakątkami.
Po przejechaniu przez las, wyjechaliśmy na hałdę popłuczkową, która pięknie się prezentuje o tej porze dnia.
 Rower co prawda mało efektownie się prezentuje z ta bluzą na bagażniku, że o tym wielkim trójkącie w ramie nie wspomnę. Ale ostatnimi czasy często zdarza mi się wracać do domu po zmroku, gdy nagle robi się chłodno, więc polar jest w razie tego właśnie, a torba?? hmm nie muszę wozić krowiastego aparatu i dokumentów na sobie, w sensie w kieszeniach Torba jak najbardziej potrzebna jest. Jak się dorobię jakiejś fajnej torby na bagażnik to ten paskudny trójkąt zniknie :D A w jego miejsce przyjdzie drugi koszyk na bidon, w którym jak zwykle będzie pusto :D
Ok ponarzekałem, mogę pisać dalej.
Dzisiejsza wyprawa obfitowała w fotki na rowerze, bo światło było w miarę, a nam się jeździć chciało. Tak oto powstało to zdjęcie o lekko kaskaderskim smaczku :D

Oczywiście za pierwszym razem nie wyszło jak miało więc większa prędkość i ...
 Jedziemy po bandzie. Jazda przednia więc na tym zjeździe zrobiliśmy całą sesję zdjęciową ale ze mną fotki wyszły tylko dwie, więc zapraszam na blog Serafina gdzie zapewne znajdziecie inne ciekawe ujęcia z Serafinem w roli głównej.
 Ileż można jeździć w kółko. Gdy zaczęło się lekko ściemniać postanowiliśmy powziąć strategiczny odwrót. Jadąc w stronę stoku narciarskiego, mieliśmy jeszcze dwa postoje. Pierwszy w miejscu w którym ostatnio próbowałem uwiecznić panoramę stromych skał kamieniołomu.


 W tym miejscu postanowiłem wziąć przykład z "mistrza samowyzwalacza" jakim jest Daniel z bloga nieopodal i spróbowałem swoich sił w tej niełatwej dziedzinie, co z tego wyszło ?? Wolelibyście tego nie oglądać :D Tak więc wam tego nie pokarzę :D Bo kto normalny wygłupia się pół metra od krawędzi kilkunastometrowej skarpy ?
(reszta fotek na mojej picasie :P)
 Tak więc gdy już przeszedł mi chwilowy napad ADHD, kontynuowaliśmy powrót. Jednakowoż znaleźliśmy kolejną miejscówkę na focenie i powstało takie oto coś.

 Artystycznie prawda ?
Niestety o ile wlezienie na te kamulce nie było trudne, to zwlec swoją niemałą masę, plus rower wyposażony w dużo ciężkich gadżetów nie było takie proste.
A co gorsza przede mną stał Serafin i wołał czekaj fotkę zrobię. A jak długo można stać z takim czymś na plecach i w dodatku w pozycji powodującej wygięcie nóg do skrajnych możliwych pozycji. Z reszta luknijcie na foto poniżej i zwróćcie uwagę na stopę, albo ogólnie na nogi :P Wytrzymałem tak około 5 fotek :P
 Nie to nie uśmiech tylko prośba "Szybciej rób te fotki do cholery, bo zaraz zlecę".

I zleciałem :D
 Rower jednym celnym ciosem, oddał mi za półtorej roku wspólnej jazdy, gdy już się z tam tond wygramoliłem, pojechaliśmy dalej, już asfaltem, a skoro asfalt to nie ma czego opisywać, Serafin 60km/h górki ja 57 niby 3 km a jednak różnica.
 Tak oto minęła mi rowerowa Środa.
Pozdro

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Pierwsza guma w tym roku

Dzisiejsze rowerowanie ograniczone było niedomaganiem mojego prawego kolana (wcześniej dolegało mi lewe).  Pomimo tego że miałem dziś okazje jechać nieco dalej, wybrałem się wraz z Serafinem w stronę Czechowickiej hałdy, a następnie ichniejszego zalewu. By się nie przemęczyć. Jadąc tak nieśpiesznie w Szałszy spotkaliśmy liczne stado saren.



Po tym niecodziennym dość widoku, pomknęliśmy słuszną prędkością w kierunku Ziemięcic, by za chwilę być już na drodze prowadzącej na szczyt hałdy. Jadąc do o koła stawu omijaliśmy sterty śmieci i tony przewróconych drzew utrudniających przejazd. Po przeprawie przez to to, dojechaliśmy na szczyt. Mieliśmy nadzieję że skorzystamy z lornetki made in ZSRR, którą to Serafin z poświęceniem kręgosłupa, targał taki kawał drogi w plecaku, i popodziwiamy widoki. Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany. Ciemne, niskie chmury o lekkim zabarwieniu burzowym, skutecznie ograniczały widoczność.
Pojechaliśmy więc dalej, by po chwili zjawić się nad zalewem Czechowickim, tam chwilę rozmawialiśmy z wspólnym znajomym. Podczas tej rozmowy zaczęły do nas docierać wrogie pomruki nieba. Więc czym prędzej pożegnaliśmy się i pojechaliśmy, w stronę domu. Po drodze na jednym z mostów prowadzących nad zalew widzieliśmy stary znaczek niebieskiego szlaku, tyle że teraz wygląda już jak szlak turkusowy.

W drodze powrotnej jechaliśmy dość szybko, niestety na podjeździe kolano siadło i musiałem podjeżdżać w tempie awaryjnym. Jakoś do kulałem się do w miarę równego terenu i jakoś już poszło do Mikul.
W Mikulach przystanęliśmy na chwilę by uczcić minutą ciszy, kolejny niszczony zabytkowy budynek, tym razem był to budynek starej gorzelni.
 Z racji tego że krzaki zostały przeorane, zrobiłem też fotkę starej kuźni, która puki co jest chroniona znaczkiem oznaczającym zabytek.
 Po tej przejażdżce podjechałem do Serafina zrzucić fotki i napić się herbaty, po czym zacząłem drogę powrotną, ale chciałem jeszcze powolnym tempem rozjeździć kolano i przy okazji nakręcić parę kilometrów by wyrównać z liczniki z Serafinem.
Mój wybór padł na RedRock a droga miała wieść Bytomskim czerwonym  szlakiem. W połowie pierwszego podjazdu w Gajdzikowych Górkach powiedziałem pas.
Pojechałem więc w stronę blokowiska, bo będąc tam ostatni raz z Fiołkiem zauważyłem że jest tam jedno fajne miejsce do czynienia fotografii, na których widać pola, parę domów i kolorowy las, niestety chmury nie przepuszczały na tyle światła żeby cokolwiek z moich planów wyszło, więc postanowiłem pojechać polami w w stronę głównej drogi, a potem wzdłuż rzeki w jak najdalej się da i jak znajdę przejście to na drogę rowerową i do domu. Niestety ostatnie dwa punkty mi nie wyszły. bo rzeka skręciła a ja zostałem na zielonej łące gęsto otoczonej drzewami. Pojechałem więc jedyna drogą jaką znalazłem, poza tą którą przyjechałem, bo w końcu nie wypada jechać tak samo jak się przyjechało. Czarne chmury straszyły deszczem a ja po środku pola :D
Po chwili dojechałem do stadniny koni, i jadąc tak droga w stronę blokowiska, zacząłem czuć jak tylne koło zaczyna robić się miękkie, po paruset metrach zaczynało pływać i dobijać oponą do felgi na byle dziurze. Zsiadłem, i koło wyglądało na pełne, ale cóż pompować się już nie opłacało, przeprowadziłem rower paręset metrów by nie stać na środku pola gdy zbiera się na burzę i zatrzymałem się koło placu zabaw. Do tego czasu luft całkiem opuścił swoje gumowe okrycie.
 Po wyjęciu dętki znalezienie winowajczyni (dziurki) było nie lada wyzwaniem, bo na dętce (która siedzi w tylnym kole od nowości) była masa maleńkich dziur, a właściwie uszkodzeń po kolcach, ale uszkodzeń na tyle płytkich że nie spenetrowały dętki na wylot. Jak się okazuje bardzo nie markowa dętka okazuje się dość gruba, ale niestety nie podołała maleńkiemu kolcowi który przebił oponę,
 Kolec miał mniej więcej 3 do 4 mm długości i do tego wszedł pod kątem, i dla tego dziurka była tak mała że szukałem jej chyba z minutę, i znalazłem ją dopiero po tym jak napompowałem dętkę do rozpuchu Całej akcji przyglądały się i komentowały dzieci z placu zabaw, więc nie mogłem narzekać na brak publiki :D
Po wykryciu dziury załatałem ją jedną z łatek, które miałem na wyposażeniu, dopompowałem koło i zacząłem się zbierać. Z placu zabaw dobiegały komentarze typu "OOO! Ten rowerzysta naprawil kolo i jedzie :D" . A co się będę :D Naprawiłem i jadę :D
Wracając nie miałem już żadnych przygód, no może poza tym jak na ulicy prowadzącej od cmentarza do byłej kopani Mikulczyce, dziewczyna którą właśnie zaczynałem wyprzedzać, postanowiła zawrócić, nie oglądając się za siebie. Wyminąłem ją z gracją i prawdopodobnie tego nawet nie zauważyła, ale za to jej koleżanki idące pieszo które wyprzedzałem sekundę wcześniej mało zawału nie dostały, bo dziwczyna skręciła mi prosto pod koła :D Mały mały slalom i po sprawie :D
To na dziś tyle :D
 Pozdro

sobota, 23 kwietnia 2011

Rowerowanie pod ziemią :D

Wczorajszy dzień upływał mi na rozmyślaniu jak by tu zabrać się za porządkowanie warsztatu, aż dostałem SMSa z propozycją rowerowania. Daniel zaproponował, by jechać obejrzeć Pyskowickie betonowe wiadukty i inne straszydła.
Zgodziłem się i koło 15 byłem już pod domostwem rowerowego kompana, który jak by wyczuł że jadę, bo wyjechał mi na przeciw.
Jazda na miejsce była przednia, piękne krajobrazy, zielone pola wąskie wiejskie ścieżki, fajne zjazdy, aż się chce zaszaleć. Jazda upłynęła nam bez przeszkód czy nieoczekiwanych postojów. Po drodze zatrzymaliśmy się przy byłym PGR-rze znanym z Danielowego bloga.
Po chwili focenia które tego dnia coś mi nie szło, pojechaliśmy dalej by za chwilę dojechać do naszego dzisiejszego celu.

Parę godzin chodziliśmy i zwiedzaliśmy co się dało. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać kiedy to wszystko było wybudowane, w którym roku i dlaczego. Więc zaczęliśmy szukać "cechy" czyli takiej daty, która jest na większości starych budynków. Nieskromnie przyznam że znalazłem coś lepszego :D
A mianowicie plomby, wykonane z tynku, nalepione na pęknięcie w stropie, mające na celu sprawdzenie czy pęknięcie postępuje czy też nie. A na plombach widniały daty ich założenia. Gdy znalazłem jedną po chwili zaczęły mi wpadać w oko inne,





Co z nich wynika ?? Jak dobrze widzę koło 1960 roku pęknięcie przestało postępować, a kiedy wiadukt został wybudowany ?? Pewnie ponad 111 lat temu bo datą najbardziej oddaloną w czasie była 27-10-1900 ale jest jeszcze jedna data, ale trudno stwierdzić czy jest to 8/8. czy 878. jeżeli to drugie to możemy zakładać ze jest to 1878 co w sumie jest nawet możliwe, ale wynikało by z tego że wiadukt zaczął pękać 133 lata temu czyli budowa musiała się skończyć nieco wcześniej więc ostrożnie zakładając, wiadukt mógł być wybudowany w okolicach roku 1850, więc ma już parę latek, i nie jedno już widział.

Gdy tylko skończyliśmy penetrować to co pod wiaduktem, wspięliśmy się na górę i zaczęliśmy podziwiać widoki z góry.

Oczywiście zainteresowały nas wszystkie dziury i schrony jakie się tam znajdowały. Bo w każdej dziurze coś ciekawego się kryło, ot taki niby krąg betonowy, wyglądający jak studzienka podchodzisz patrzysz a tu betonowe drzwi :D

Była tez dziura w ziemi w której było widać że była kiedyś stropem jakiegoś podziemnego schronu albo po prostu pomieszczenia technicznego, tak czy inaczej było to pod ziemią i było ciekawe.
Kawałek dalej napotkaliśmy świetnie zachowany schron, który nie był ani zalany ani przysypany po prostu w świetnym stanie. Oczywiście go spenetrowaliśmy.



Pozostały w nim nawet potężne stalowe drzwi i zakurzona butelka po ... Desperadosie:D. Nie byliśmy niestety pierwsi którzy tam zeszli, ale na pewno jesteśmy jednymi z nielicznych którzy wjechali tam rowerami :D
Po wyjściu z tego ciemnego i zimnego betonowego miejsca, pełnego komarów, poszliśmy dalej zwiedzając pobliskie ruiny.
A następnie pojechaliśmy kawałek dalej napawać się widokiem pięknych (lecz już nadgryzionych zębem czasu i brakiem funduszy) lokomotyw parowych w Skansenie w Pyskowicach



 To straszne jak to wszystko niszczeje. Piękne zabytkowe lokomotywy stoją niczym nie osłonięte, zupełnie nie zabezpieczone przed wandalami i amatorami złomu. Takie bezbronne 150 tonowe maleństwa, można by powiedzieć.
Ehh szkoda że to wszystko stoi i powoli umiera, aż w pewnym momencie po prostu zniszczeje do tego stopnia, że nie będzie się dało już tego odratować.
Słońce chowało się już za wierzą ciśnień więc czas się już powoli zbierać do domu bo robi się zimno.
Tak miną mi Piątek.

Przejażdżka po DTŚ

Czas nadrobić straty w postach. Bo wycieczki się mnożą a blog o tym milczy.
Około 3 dni temu wybrałem się zwiedzić nowo-budowaną drogową trasę średnicową. Puki jej jeszcze nie otwarli mogłem spokojnie sobie po niej pośmigać, bo szeroki i równy asfalt, bez wypukłości i kolein jest w naszym pięknym kraju rzadkością niestety. Jazda była przednia, mimo że jechałem sam, w około  było wielu amatorów dwóch i ośmiu kółek (rolek), spacerowicze też się trafiali.



Jak widać w oddali wszyscy chętnie korzystają z równego pustego asfaltu, oczywiście są też niedoróbki, jak to u nas,
Pewnie kratka była równo z asfaltem i trzeba było poprawić by się szybciej zapadła i drogowcy mieli co robić przez następne lata.
Jadąc tak przypomniałem sobie że gdzieś na długości tej trasy stał bunkier, który zawsze chciałem nawiedzić, a nigdy nie miałem ku temu okazji. Tym razem miałem czasu pod dostatkiem a słonko tylko dopingowało do kręcenia. Więc dojechałem do końca DTŚ-ki i zjechałem w teren, kierując się w stronę bunkra, jak zwykle  po raz kolejny jechałem dawnymi szlakami kolejowymi, o czym nieustannie przypominały mi dziury po lograch (podkładach) 
i wiadukty.
 Po dłuższej chwili dojechałem do celu, jak się okazało niepotrzebnie nadkładając 3 kilometry drogi w terenie. Zamiast po prostu skręcić wcześniej przy pierwszym lepszym przejeździe pod rurami ciepłowniczymi. Dzisiejsza atrakcja wygląda tak.



Jak widać wejście jest zasypane ale to nie problem, bo zauważyłem że można się do środka dostać przez otwory w których prawdopodobnie były stalowe wieżyczki strzelnicze, którymi oczywiście zainteresowały się mrówki złomiarki. Oni nie przepuszczą żadnemu kawałkowi metalu, nawet bunkry które miały za zadanie wytrzymać wojnę, nie wytrzymują walki z złomiarzami.

 Z pod bunkra wyruszyłem dalej, w stronę makoszowskiej hałdy i tamtejszego lasu, po drodze spotkałem masę ludzi korzystających z pięknej pogody.
 Przy przejściu przez tory spotkałem jedną z nowszych lokomotyw, widywaną na naszych torach.
 Stała koło poczciwej Temki i czekała na zmianę zwrotnic która dokonała się zaraz po tym jak z tych zwrotnic zszedłem.  
Po chwili maszyna ozdobiona napisem PCC Rail ruszyła w siną dal, co zrobiłem i ja, kierując się w bliżej niesprecyzowanym kierunku.
Po dłuższej chwili dojechałem do jeziora,
 Niestety komary nie pozwalały mi posiedzieć dłużej przy wodzie. Tak więc postanowiłem objechać staw do o koła, przez co odkryłem kolejną fajną miejscówkę w lesie.
 Fajna miejscówka, ale nie na mój rower i nerwy :D Na miejscówce spotkałem też kolegę poznanego na Facebooku.
Po chwili rozmowy pojechałem dalej, puki słońce jeszcze świeciło.
Szlajając się tak po lesie, trawiłem na kolejny namalowany znaczek "niebieskich podchodów rowerowych"
Postanowiłem wiec po raz kolejny spróbować pojechać tą trasą, a nuż zaprowadzi mnie w jakieś ciekawe miejsce.

 Niestety na wysokości kopalni Makoszowy znaki się skończyły i jechałem dalej w stronę przejazdu, w poszukiwaniu czegokolwiek w formie tabliczki, albo znaczka na czymkolwiek, wskazującego że dobrze jadę.
Kawałek za przejazdem zrezygnowałem z dalszego szukania, bo dzień chylił się ku zachodowi a wiec nie wiele miałem czasu na te podchody. W drodze powrotnej ledwie migający semafor nakazał mi zatrzymać się, i po chwili opadły szlabany.
 I przejechały bliźniaki :D
 Szlabany się podniosły i wróciłem po swoich śladach do miejsca w którym skończyły się znaki niebieskiego szklaku, zastanawiając się czy to ja jakimś cudem przegapiłem znaczki, czy ich po prostu nie ma.
 Spojrzenie na ustawioną mapę rozwiało moje wątpliwości, jechałem dobrze to znaczków nie było, ale skoro dzień się już kończył postanowiłem wracać, także niebieskim szlakiem, tyle że w przeciwnym kierunku do przewidzianego przez ludzi którzy go planowali. Trochę na pamięć, trochę obracając się w poszukiwaniu malowideł nadrzewnych, dojechałem przez las do osiedla domków, gdzie jak zwykle znaki się skończyły i jechałem już dalej po swojemu.
Jadąc przez las w Maciejowie spotkałem znajomych z Gliwic, którzy także obserwowali prace nad autostradą. 

 Po chwili w leśnych ciemnościach ruszyliśmy w stronę domów. W Szałszy widzieliśmy dziwne światła na niebie, prawdopodobnie UFO czy coś w ten deseń, bo kilka świateł koloru ciemnopomarańczowego ułożonych w coś na kształt trójkąta, świeciło przez chwilę przypominając coś jakby silniki odrzutowe i znikło jak by nigdy nic. Było to widzialne z Szałszy patrząc w stronę Pyskowic. Tak sobie myślę że jeżeli to UFO to niech sobie lata, jeśli nie ma wrogich zamiarów :D
Następnie miałem okazję przetestować nową latarkę w lesie między Szałszą a Mikulami i niby wszystko  fajnie a jedynie co mi przeszkadzało to dziwne przeczucie w lesie że coś mnie obserwuje(ale to może wyobraźnia płatała mi figle mając ku temu okazje w ciemnym lesie :D), no i co chwila mi coś przebiegało pod kołami, a to kot, a to pies, a to parę bliżej niesprecyzowanych zwierzaków, sporo przede mną poza snopem światła z latarki. Ogólnie trochę straszno, szczególnie że przez las jechałem sam :D Ale zawsze jakaś adrenalina :P
Tak oto minęła mi zeszła środa.