poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Wszystko co elektroniczne zawiodło

Wczoraj narzekałem na to że niebieski szlak to bubel, dziś chciałem poprawić sobie samopoczucie jadąc szlakiem czerwonym, a następnie niebieskim tyle że Bytomskim bo do Zabrzańskiego zupełnie straciłem zaufanie.
Jazdę rozpocząłem od obfocenia znaków na ścieżce prowadzącej na Rokitnicę, które to znaki na wszystkie sposoby próbują odstraszyć rowerzystów.
Ehh szkoda gadać.
Zdołowany tym widokiem, zjechałem na ruchliwą ulicę i pojechałem przed siebie, by czym prędzej uciec od ruchu ulicznego. Na skrzyżowaniu koło pętli, skręciłem w prawo i pojechałem pod górkę na osiedlu Gajdzikowe Górki, a następnie kawałkiem Zabrzańskiego niebieskiego szlaku.
Oznakowanie jak zwykle skończyło się na pierwszym skrzyżowaniu. Więc pojechałem prosto jak wczoraj z Piernikiem.
Dojechawszy na miejsce, gdzie zaczyna się czerwony szlak o czym informuje poniższa tablica,
Zauważyłem kamień który już wczoraj mnie zaintrygował,
A dziś dodatkowo zauważyłem na nim niemiecki napis, będący do góry nogami.
  
 Wydaje mi się że jest tu napisane "Grüner schlund" czyli "Zielone ..." coś ?? Znalazłem na internecie jakieś informacje, jakoby był to kiedyś drogowskaz. Tutaj jest jakieś info

Postanowiłem nie zatrzymywać się na zbyt długo, bo pogoda była nie pewna, a przede mną jeszcze jakieś 12km jak dobrze liczę w jedną stronę.
Pojechałem dalej wsłuchując się w ptaków śpiew, którego już dawno nie było mi dane słuchać w ciszy i spokoju lasu, nie pamiętam już kiedy ostatnio słyszałem kukułkę, której głos niósł się pomiędzy drzewami, oraz ptaka chorego psychicznie(dzięcioła :D).
I jak tu się nie zatrzymać i wsłuchać w przyrodę ??

Ku zatrzymywaniu się było więcej okazji. Za każdym razem gdy widziałem tego typu punkt, zatrzymywałem się by odstawić rower w stojak, i zrobić fotkę, przy okazji lukając na mapę.
Niestety jak widać, śmietnik nie nadąża z przyjmowaniem śmieci, ale dobrze że rzucają tutaj niżeli mają wyrzucać do lasu. Po sprawdzeniu trasy pojechałem dalej w kierunku budowy autostrady A1 i dalej jak mapa pokazywała na szlak niebieski, który miał mnie doprowadzić do rezerwatu Segiet który był moim dzisiejszym celem.
W oddali widać już budowę autostrady. Jadąc wczoraj przejechaliśmy prosto przez teren budowy i od razu skręciliśmy, w lewo na ulicę by dojechać do Stolarzowic. Dziś miałem w planach pojechać dalej prosto, niestety moje plany pokrzyżowała koparka i zespół budowlańców uwijających się przy zasypywaniu miejsca którym wczoraj przejechaliśmy. Przez to musiałem nadrobić kilometr drogi bo przed trenem budowy skręciłem w lewo i jechałem wzdłuż powstającej autostrady, aż do pierwszego miejsca w którym mogłem przejechać i dotrzeć do ulicy którą chciałem wrócić do szlaku rowerowego, po drodze zaliczyłem przeprawę przez brązowe błoto i kałuże rozjeżdżone przez ciężki sprzęt, ale dotarłem do ulicy i wróciłem na czerwony szlak. I dotarłem do kolejnego postoju, nieopodal którego jest karczma czy inny bar w którym można podratować nadwątlony jazdą organizm, kaloriami i płynami.


Po zapoznaniu się z mapą pojechałem dalej tyle że już niebieskim szlakiem,

Kawałek asfaltowanym szlakiem i wjechałem na dolomitową ścieżkę, którą jechałem dalej.

Po drodze mijałem sporo różnego rodzaju przyczółków betonowych,
Jedno jest pewne gdyby te okolice były dłużej przez Niemców zajęte, tędy biegła by autostrada czy inna droga, a sądząc po ilości tych przyczółków krzyżowały by się tu co najmniej trzy autostrady. Chociaż mogę się mylić i to wcale nie muszą być przyczółki wiaduktów drogowych.
Zostawiłem betonowe straszydła za sobą i pojechałem dalej w kierunku kolejnego postoju, mijając po drodze jednego kolarza, jadącego w przeciwnym kierunku.

Kolejny postój, sprawdzanie pozycji na mapie, i ruszyłem w dalszą drogę. Po chwili trafiłem na rozwidlenie ale na szczęście to nie Zabrzańska obwodnica rowerowa i tutaj jest pokazane w którą stronę mam kierować koła by trafić tam gdzie chcę.
 Po chwili dojechałem do znajomego mostku i tablic w okolicach sportowej doliny,



Oczywiście oznakowanie poprowadziło mnie dalej.

Pojechałem jak znaki nakazywały, i dotarłem do rezerwatu Segiet,

niestety zaczynało kapać, ale na tyle słabo że się tym nie przejąłem i zerknąłem na mapę i pomyślałem jak pojechać dalej.
Pojechałem dalej szlakiem niebieskim, aż do kolejnego postoju, gdzie tak jak dotychczas chciałem zrobić zdjęcie miejsca spoczynku, lecz aparat powiedział dość i za cholerę nie chciał otworzyć powieki :D Prawdopodobnie piasek się dostał do mechanizmu otwierania osłony szkła obiektywu, czego objawem było jego zablokowanie. Chwilę próbowałem w jakiś sposób tą osłonę otworzyć. Niestety nie udało mi się, i definitywnie schowałem aparat, a szkoda bo właśnie od tego momentu były by najciekawsze zdjęcia.
Pojechałem dalej niebieskim szlakiem, ufając że gdybym się na jakimś skrzyżowaniu zgubił mam Sportstrackera uruchomionego w telefonie i mogę liczyć że spojrzę na niego i on mi pokaże gdzie zrobiłem błąd.
Jechałem niebieskim szlakiem tak długo jak się dało, ale skończył się w środku lasu, na szczęście były ustawione tablice z mapami i kolorystyką kolejnych szlaków. Tym razem mój wybór padł na szlak ... czerwony z napisem sportowa dolina. Szlak ten prowadził mnie aż do rozwidlenia, gdzie nagle skończyły się jakiekolwiek znaki(poza deszczem który oznaczał że muszę się trochę pośpieszyć), na szczęście, po mojej prawicy widziałem hałdę popłuczkową, więc wiedziałem gdzie się znajduję, chcąc zrobić jej i okolicznym schronom zdjęcie, wyjąłem telefon. Sportstracker ma taką fajną funkcję, że wpisuje zdjęcia w trasę, więc chciałem skorzystać z tej funkcji, niestety soft nie podołał obciążeniu i zwiesił się cały telefon, po restarcie telefon wstał, ale aplikacja sportstrackera padła zupełnie i nie dawała się uruchomić, ze świadomością że przepadła dzisiejsza fajna trasa, suma kalorii i inne rzeczy. Pojechałem dalej, mijając hałdę na którą już nie wjeżdżałem, bo co to za sens skoro nie mogę tego uwiecznić, i opublikować na blogu :D.
Pojechałem dalej widząc co rusz fajne scenerie do udoskonalania techniki korzystania z samowyzwalacza.
Przejechałem koło sportowej doliny na stoku której już praktycznie nie ma śniegu, pozostały jedynie brudne resztki na samym dole stoku.
Po przeprawie przez betonowe płyty, wjazd na równy asfalt był jak zbawienie dla obolałych kolan. Powrót postanowiłem uskutecznić asfaltem standardowo przez Stolarzowice potem Helenka, Rokita i w kapiącym deszczyku do domu.
Tak oto dobiłem do 900km w tym roku. Jeszcze 3 małe wyprawy albo jedna konkretna i będzie pierwszy 1000 tego roku.
Pozdro i do zobaczenia gdzieś na szlaku.

5 komentarzy:

  1. Post z małą zagadką - takie lubię. Zasięgnąłem wiedzy eksperta i dowiedziałem się, że "der Schlund" oznacza fachowo "przełyk", a potocznie czy bardziej poetycko coś na kształt "otchłani" lub "przepaści".

    Zatem dla niemieckiego lekarza w miejscu tego kamienia był "zielony przełyk", a dla Goethego "zielona otchłań". proste, nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę:D Pytanie i od razu odpowiedź :D będę musiał częściej posty z zagadką dodawać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie - "Zielona Odchłań" :) Kamień oznaczał jedno z wejść do parku. Cały las między Miechowicami a Rokitnicą był kiedyś zadbanym parkiem. I bardzo dobrze że jest mu przywracany ten stan:)
    Co do oznakowania niebieskiego szlaku zabrzańskiego to na trzecim zdjęciu po lewej stronie jest wbity w ziemię taki brązowy patyk - jeszcze w styczniu wisiała na nim tabliczka ze strzałką w lewo :/ Pewnie jakiś dzik porawł ;)

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. przelyk?
    Glebokie gardlo! =D

    OdpowiedzUsuń
  5. Te przyczółki to elementy Niemieckich strzelnic ćwiczebnych z okresu II WŚ

    OdpowiedzUsuń