sobota, 14 lipca 2012

Sprawdzić czy forma jeszcze jakaś się ostała

Post z serii tych krótkich.
Po wczorajszym afterze u Agi, dziś przyszedł czas na powrót do domu, przy czym jazda przez centrum nieszczególnie mnie kręciła. Przyszły mi do głowy Żerniki, ale jaki już ruszyłem w tamtą stronę, postanowiłem przejechać się jeszcze na Czechowice, bo już dawno tam mnie nie widzieli. Do Czeszek szło całkiem sprawnie, ale czuć brak formy, bo nogi czasami nie dawały rady pod górkę i trzeba było redukować.
Do Czeszek dojechałem dość szybko i widząc że ludzi tam pełno, mimo nieprzyjemnej pogody.
Ruszyłem dalej by po przejeździe przez Przezchlebie zauważyć taki oto widok.





Mimo paskudnej pogody widoczność była genialna, dokładnie było widać góry, niestety fotki nijak się maja do rzeczywistości :D
Po postoju przy kapliczce, skąd zrobiłem te zdjęcia, ruszyłem do domu, testując po drodze nowy kawałek asfaltu ciągnący się od Szałszy do Żerników wzdłuż autostrady. Potem jechałem już przez las w stronę Macieja by napić się wody, niestety wszystko co darmowe ma wzięcie, na łyk wody musiałbym czekać tydzień, bo ludzie chyba sobie tą wodą baseny napełniają.
Wkurzony i jeszcze bardziej spragniony, pojechałem do domu, na obiad.
Tyle z dziś do zobaczenia następnym razem

Pozdro

piątek, 13 lipca 2012

Zabrzańska Masa Krytyczna

Ostatnio średnio mam czas na opisywanie tripów, może i chęci także jakoś zabrakło, ale mój blog powstały z chęci wygadania się gdzieś byle jak o byle czym, zyskał stałych czytelników, którzy dopominają się (i mają do tego święte prawo) nowych postów. Tak więc w ramach wolnego czasu, spróbuję streścić dzisiejszą masę.

Z góry zaznaczam że mogę dostać weny i czytanie tegoż tekstu może wyrządzić poważne szkody na umyśle czytającego :P

Pierwszy dzień długiego (trzydniowego) weekendu, w końcu wstałem wyspany, szybki rekonesans w warsztacie i okazuje się że powietrze, które z takim mozołem wtłaczałem w przednie koło po ostatniej wymianie dętki, nie zagościło w niej na długo i postanowiło czym prędzej zmienić miejscówkę, na bardziej obszerną.
Objawiło się to niestety ogólnym flakiem z przodu, który czym prędzej musiałem doprowadzić do stanu krągłego i jezdnego.
Wprawiony w boju, szybko koło zdemontowałem i począłem odprawiać rożne czary i klątwy, które to ukazały mi którędy ów wcześniej wspomniane powietrze, było opuściło mnie i koło me.
Tym razem tak jak ostatnio wentyl był się urwał, a skoro poprzednio miałem gwintowany wentyl Continentala a teraz urwała się ufajdana oraz gładka jak pupa niemowlęcia, wersja Kendy to znaczy że coś złego się dzieje. Tak więc ja się już tym interesuje i z tego zainteresowania wynikła prosta acz bardzo zawiła myśl, wyjaśniająca ów proceder wentylorwania.
Za pierwszym razem nie dopompowałem koła do oporu. Powietrza było na tyle, by sprawdzić trakcję przy różnym ciśnieniu, parę ostrzejszych hamowań i opona wraz z dętką się przesunęła wykrzywiając wentyl. Zignorowałem to i dokręciłem go. Po jakimś czasie powietrze mnie opuściło w trybie natychmiastowym.
Pierwsza naprawa polegała tylko na wymianie dętki i tak rower egzystował znów z krzywym wentylem.
Jako że Kenda gwintem obdarzona nie jest to i jej nie dokręcałem. Po jakimś jednak czasie powietrze się ewakuowało, więc po zastanowieniu i nauce na błędach, ogołociłem felgę z gumy wszelakiej, poprawiłem opaskę, wyczyściłem ładnie, potem wyczyściłem oponę i dętkę z opiłków wszelakich oraz dołożyłem na podstawę wentyla dodatkowy kawałek dętki w formie podkładki. Potem starannie zintegrowałem aluminium  z gumą, sprawdziłem i dopompowałem do oporu by ładnie się opona rozlazła po krawędziach felgi.

Tak pokrótce wyglądała wymiana dętki. Jak ktoś jest ciekawy instruktażu trochę bardziej rozwiniętego, to gdzieś w czeluściach mego bloga znajduje się takowy, ale nie każcie mi szukać bo w końcu mam weekend i praca jest nie wskazana, a syzyfowa robota to już w ogóle :P

Co do masy to z jakoś w międzyczasie z Serafinem ugadałem się na przyjazd pod jego włości, w okolicach godziny 17:10. Korzystając z ogromu czasu jaki mi pozostał do godziny zero, poszedłem do warsztatu po pilnik w rozmiarze większym niż ostatnio, by poprawić to co spartoliłem ostatnio, dokładnie rzecz ujmując ostatnio zdjąłem blat i wkręciłem w imadło, biorąc pilnik w rozmiarze identycznym do tego jakim chińczyki rzeźbili w aluminium tworząc moją korbę, rozmiar brałem z najmniejszego blatu z przodu, chciałbym tylko nadmienić że ma on przejechane może 600m a łańcuch ponad 8600000m więc  w pewnym sensie to nie może działać :D Poprawiłem się więc i wziąłem największy okrągły pilnik jaki miałem pod ręką i bez zdejmowania blatu z korby począłem piłowanie, o dziwo po wrzuceniu biegu trzeciego z przodu (co przed piłowaniem stanowiło już nie lada wyzwanie) dałem rade ruszyć nie przyprawiając o zawał ludzi postronnych. Tak więc uznałem że to co zdziałałem musi wystarczyć i pobiegłem się przebrać z roboczego na rowerowy strój.

Wyruszyłem z domu punkt 17:00 by jeszcze chwilę potorturować napęd i sprawdzić na ile mogę sobie pozwolić, jeśli chodzi o przyśpieszanie i jazdę pod górkę. Okazało się że operacja udała się do tego stopnia, że o ile nie ma strasznego wiatru w ryj lub podjazd nie wykazuje odchyłu wznoszącego to można jechać z przyjemną prędkością  przelotową 35km/h.

Podczas testu spotkałem Serafina, więc wraz z nim ruszyłem na Jego włości. Gdzie szybko zmienił nogi na rower i ruszyliśmy ku odległej bramie, przywitać Piernika wraz z Darią, z którymi to ruszyliśmy w kierunku "Na Biedronkę".
Po pokonaniu papierowej kładki napotkaliśmy Daniela z bloga nieopodal, wraz z towarzyszką.
Po chwili przywitania ruszyliśmy w drogę by zdobyć kiełbasę "Zajebistą". Po zakupach ruszyliśmy na Plac Woloności gdzie doznaliśmy niemałego szoku, widząc całkiem zacną gromadkę rowerzystów. Mimo że do startu zostało jeszcze 30 min. Z chwili na chwilę rowerów i ich właścicieli przybywało. Dotarła także do nas moja luba wraz bratem


i w okolicy godziny 18:00 było nas już około 80 osób, co jak na 17 stopni w środku lata i pod groźbą deszczu, jest niezłym wynikiem.

Wybiła godzina 18:00 po donośnym przywitaniu przez Serafina całej rowerowej braci, nastąpił start. Dziś rolę głównego rachmistrza objął Daniel, z racji jego humanistycznego kierunku studiów, nie zachodziła obawa że w liczeniu będą brały udział całki i inne diabelskie twory, które mogły by nam stworzyć jakieś ułamki i inne tam takie ZuO które nie da nam ładnej okrągłej liczby :P

Co do przejazdu powiem tyle: Zajebiście  było :P



















Tak oto przejazd dobiega końca, ludzie zbierają się na After a ja wraz z Agą i Młodym zbieram się do Gliwic na After filmowo-orzechowy.

To tyle z dziś miłego wieczoru i do zobaczenia...

Pozdro

Załatać zaległości :P

Ostatnimi czasy jak niektórzy zauważyli blog umarł (znów :D), co prawda blog zanotował poważny zastój, lecz życie kręci się nadal, masy nie dają za wygraną, wypadów rowerowych także kilka było. Co prawda mój rower wykazuje już stan ogólnego rozpadu, a jego napęd wygląda jak bym objechał świat dookoła i jest w tym nieco prawdy bo odkąd zbudowałem ten rower moje wycieczki sprawiły, że mój świat się rozrósł, i nigdzie nie było już za daleko, co ważne rower nigdy mnie na trasie nie zawiódł, owszem zdarzały się gumy nawet jedną załatałem jakąś godzinę temu.
Ale nigdy nie musiałem wracać z buta jakichś strasznych kilometrów. Przy poważnych wyprawach zawsze dawał rade. Niestety wycieczki i mój niezbyt ekonomiczny styl jazdy dał mu się we znaki i bez wymiany napędu jazda będzie katorgą zniechęcającą do jazdy, a rower z natury swojej ma być przyjemny i wygodny.

Wracając do bloga, przez cały czerwiec nie napisałem nic, więc teraz pokrótce streszczę co się działo do tej pory, a działo się sporo.

Zabrzańska Masa krytyczna, nawet nie wiem która to już była, ale jedno jest pewne, byłem na wszystkich, niezależnie od pogody, stanu zdrowia, nastroju, stanu fizycznego czy nawet stanu roweru. Dodatkowo na tej masie zadebiutował Black, dosiadany przez Serafina który, co masę znajduje coraz dziwniejsze/ciekawsze/bardziej odjechane rowery. Dając niepowtarzalną okazję ludziom jeżdżącym pojazdami standardowymi i fabrycznymi, do zobaczenia że rower to nie urządzenie, to część człowieka i upodabnia się do jego właściciela. Serafin jest człowiekiem orkiestrą, więc też po rowerach widać, że potrafi pokierować wszystkim co jeździ i jest napędzane siłą ludzkich mięśni. Dodatkowo wybiera rowery niepowtarzalne.
Nie ma sensu po raz kolejny opisywać masy bo zawsze jest pozytywnie, zawsze jest miło, zawsze jest opis na blogach obok :P








Na kole ku familokom. Niesamowita impreza pozwalająca poznać swoje miasto od tej nieznanej strony, od tej niedostępnej lub niezauważalnej w codziennym życiu, dojazdach do pracy/szkoły. Co ważne w końcu udało mi się wejść na teren Cmentarza Żydowskiego, przyznam że czekałem na taką okazję odkąd tylko usłyszałem o tym miejscu.














 A dlaczego czekałem na tą chwilę ? Widziałem już kiedyś zdjęcia tego cmentarza, ale jak się okazało fotki to nic w porównaniu z prawdziwym klimatem tego miejsca, kto tam nie był niech żałuje, kto był ten wie...
































Szybki wypad po okolicy, i jeszcze szybszy powrót do domu z ponad 30 minutowym postojem w ulewnym deszczu po środku burzy.




Wypad z Agnieszką i Młodym na Dzierżno i zwiedzanie zapory
Wypad mimo skwaru niesamowicie udany, obfitujący w fotki z miejsc niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika bez przepustki, możliwość zapoznania się zasadami działania śluzy wodnej, zejście do jej podziemi gdzie nie zapuszcza się nikt, możliwość przekonania się z bliska i na żywo jak to wszystko działa gdy przez śluzę przepływa barka z ładunkiem. Jednym słowem Super :D 



























































 A po zwiedzaniu wypoczynek nad wodą w zaprzyjaźnionym ośrodku nad Dzierżnem





Gliwicka Masa Krytyczna  i powód mojego narzekania z początku posta, rozjechany łańcuch. Jak widać można spojrzeć co się kryje wewnątrz łańcucha (poza syfem oczywiście :D) Pełen obaw ruszyłem na gliwicką masę jak się okazało mając do dyspozycji tylko średni blat z przodu można dobić do 45 km/h i jechać w tunelu, więc jeszcze jakoś to jedzie. Ale już nie jest to taka fajna jazda jak kiedyś, nie ma już tego "kopyta" co kiedyś gdy można było w parę sekund dobić do 40km/h, z resztą SPDki też się rozsypały wiec możliwości nagłych zrywów i ruszania spod świateł przed autami ku zaskoczeniu łysych w BMW już niestety odpada.





Ostatnie trzy fotki to porównanie mojego blatu do blatu nowego, jak na prawie 9000km chyba nie jest źle :D

Sama masa jak zwykle udana i przyjemna, świetna odskocznie od pracy i ogólnego "nie chce mi się" które włączało mi się na widok tego napędu powyżej. Poza tym na wymianę się nie zanosi bo puki co są dużo ważniejsze wydatki na głowie :P
















 Sorry że długość posta, ale to w końcu miesiąc :P 
Pozdro