sobota, 5 listopada 2016

Citroen C4 1,6 16v Wymiana świeć, filtrów i nerwica Gwarantowana

Tym razem temat nie rowerowy ale mechaniczny. Nie jestem mechanikiem i nie mam mechanicznego wykształcenia, więc wszystko co pokazuje to podpowiedź dla potomnych. A nie instrukcja, więc nie ponoszę odpowiedzialności jak ktoś ma mniej cierpliwości niż ja i coś zepsuje. Dodatkowo chcę dodawać trochę informacji do sieci gdy czegoś sam nie potrafię znaleźć. Jestem wzrokowcem jeżeli coś jest opisane jestem w stanie to zrobić ale znaczenie lepiej sobie radzę gdy widzę fotki albo filmy z jakiejś naprawy. Nie było lub nie znalazłem więc zamieszczam.

Najpierw pewnego rodzaju wprowadzenie, bo czuje że jak nie dodam jakiejś historii do tego to wpis będzie surowy i niepełny. Oddzielę część wstępu od rzeczy bardziej praktycznych pogrubieniem więc możecie już przewijać.

Na początek coś co zawsze chodzi mi po głowie gdy muszę coś podłubać przy autach rodziców. Trafny cytat "Nigdy nie kupuj aut na F. tj Fiatów, Fordów i FRANCUSKICH". O ile do Fiata nic nie mam bo miałem malucha i naprawiało się to prosto, Forda nie miałem to się nie wypowiem, to FRANCUZY mam już dwa.
Dokładniej to moi rodzice mają bo jak do tej pory mając dwa pojazdy które częściej stoją niż jeżdżą nie czułem potrzeby kupowania własnego do tego gdy myślałem o własnym to firmy ubezpieczeniowe skutecznie mi to z głowy wybiły. Mam rower z resztą ten blog po to powstał by poza zostawianiem żalu w internetach opisywać historię mojego roweru który od początku nie był tylko dwoma kołami z pedałami tylko pojazdem z duszą.
Przechodząc do tematu samochodowego na czas tego posta, sytuacja samochodowa u mnie wyglądała następująco. Tata zachorował na Citroena C3 (gdy jeszcze jeździliśmy niezniszczalnym Matizem) po 3 miesiącach przekopywania czeluści internetów i komisów. Udało mi się znaleźć idealny egzemplarz bez historii wypadkowej z fajnym przebiegiem poniżej 70 000km z bardzo atrakcyjną ceną i kompletem zimowych opon gratis.

Po jakimś czasie okazało się że trzeba w pięknej cytrynie zmienić żarówkę i powiem wam że wtedy odkryłem w ilu miejscach może się zgiąć dłoń i jak bardzo można się wkurzyć zmieniając żarówkę po prostu.
Ciekawostką jest to że w obudowie reflektora podczas pierwszej wymiany żarówki znalazłem drugą żarówkę, nówka sztuka nie śmigana. Podejrzewam że podczas karkołmnej/rękołomnej wymiany poprzedni właściciel gdy mu ta żarówka wypadła z ręki do klosza, pewnie powiedział "pierdole idę po nową ..." wiec poza oponami dostałem żarówkę gratis.
Ale w sumie poza żarówkami które palą się jak znicze na wszystkich świętych, nic temu autu nie dolega. Poza tym że jeden reflektor paruje, ten od strony kierowcy. Ale cóż ten typ tak ma i kropka.
Tak czy inaczej Ojciec, były górnik, który w swojej motoryzacyjnej ponad 40letniej historii jeździł autami nic nie mającymi, zakosztował nowej technologii.
Pamiętam jak dziś gdy świeżo po zrobieniu prawka (Corasa, Punto, Panda z Wspomaganiem, ABSem i klimą) wsiadłem do Matiza i zapytałem ojca czy mu się ciężko nie kręci tą kierownicą na parkingu. Jak to stwierdził "Coś ty ogłup ?? Do takiego małego auta wspomaganie ?? ABS ?? Jak nie będziesz szalał to ci to nie potrzebne" hmm trochę to zajęło ale mając dwa auta do dyspozycji czyli Fiata 126p i Matiza, przywykłem do braku technologi i do tego że hamulec trzeba wcisnąć mocno a kierownica może czasem zastąpić siłownię. Szczególnie w Maluchu gdy zapomni się przesmarować zwrotnicę (Jak ktoś miał Malucha albo podobną konstrukcję ten wie co mam na myśli :)) Tak czy inaczej dla mnie była to pewna nowość a dla ojca standard więc gdy się przesiadł do auta które w standardzie miało ABS,wspomaganie, centralny zamek, system wspomagania nagłego hamowania i inne bajery poza klimą i pilotem do centralnego zamka. Szybko uzmysłowił sobie że to jest to i szybko się do tego przyzwyczaił. Więc gdy musiał na chwilę przesiąść się do Matiza przyznał mi rację (o zgrozo) że faktycznie ciężko w tym Matizie kierownica chodzi i chyba hamulec się zapowietrzył bo trzeba go mocno nacisnąć :)
Ja przez 10 lat posiadania prawka jeździłem przede wszystkim Matizem więc kierownica dla mnie chodziła lekko i przyjemnie a hamulce były bardzo mocne bo można się z tym oswoić i ma to zalety. Tutaj też wyszły pewne problemy gdy przesiadałem się do Cytryny, bo wspomaganie utrudniało mi prowadzenie. Nie czułem oporu podczas kręcenia kierownicą nieważne czy na parkingu czy na autostradzie, a hamulec był nie do wyczucia. Bo jak Matizie chciałem zahamować to po prostu przerzucałem nogę z gazu na hamulec, masą nogi i dodatkowo się lekko zapierałem. A gdy wyczułem że auto reaguje albo jest lekki uślizg jakiegokolwiek koła, odpuszczałem dozowałem siły nacisku itd czyli całkiem jak w rowerze. Wyrobiła mi się pamięć mięśniowa. Robiłem to jak w rowerze zupełnie automatycznie i miałem pełną kontrolę. Jak miałem się z jakiejś okazji przesiąść do Cytryny okazjonalnie bo trzeba było gdzieś dalej pojechać z rodziną a akurat tylko ja byłem dostępnym kierowcą to brała mnie nerwica noga odruchowo wciskała hamulec tak jak w Matizie co prawie od razu skutkowało włączeniem wspomagania nagłego hamowania więc auto z automatu dociskało pedał do dechy i uruchamiało ABS i światła awaryjne myśląc że przede mną jest niebezpieczeństwo ehh nie lubię tych systemów i to bardzo. Wolałem jeździć Matizem, bo wiedziałem jak się zachowa i byłem tak jak na rowerze częścią pojazdu mając pełną kontrolę nad tym co się dzieje.

Po dłuższym czasie gdy ojciec zakochał się małej francuskiej technologii a moje palce od wymiany żarówek nabrały niebywałej sprawności. Ojciec zamarzył sobie Citroena C4 Picasso. Założenia były takie że musi mieć Klimę (bo z wiekiem ojciec ciężej znosi upały), Centralny z pilotem, ABS elektryczne szyby itd.
Po długich poszukiwaniach i rozkminach doszliśmy do wniosku że ile bym do biznesu nie dołożył starań i pieniędzy to FAJNEJ C4 picasso  nie znajdę. Zeszliśmy więc niżej C4 w wersji hatchback mniejsza cytryna od Autobusu zwanego Picasso ale nadal przestronna z dziwną kierownicą w której środek stoi a reszta się kręci.
Miesiąc lub kilka miesięcy poszukiwań już nie pamiętam. Ale znalazłem kolejnego rodzynka. Przebieg mniejszy niż w pieszej cytrynie bo na poziomie 60 000km w pełnym wyposażeniu za baaardzo skromną kwotę, propozycja o tyle ciekawa co podejrzana. Mimo wszystko sporo zdjęć sporo informacji więc skusiliśmy się żeby pojechać na miejsce bo było niedaleko i zaczynamy oględziny przy czym miałem jechać jako ojca głos rozsądku bo wiadomo że kupno auta używanego nie jest proste i trzeba mieć kogoś kto Cię kopnie i wyprowadzi z obrazu zajebistości jaki rozpościera sprzedający. Tak więc sprzedający to osoba prywatna która sama sprowadziła auto do Polski z Niemiec a wiadomo że jak auto z Niemiec jedzie do Polski to licznik zaczyna na lawecie się cofać z potrójną prędkością więc w niewielki przebieg nie wierzyłem. Wybraliśmy silnik 1,6 16V bo z opinii o nim wynikało że jest mało kłopotliwy i nie ma jeszcze wszystkich utrudniaczy typu dwumasa i jakieś ekobadziewia DPFy w dieslach itp zwykły prosty silnik (tak mi się wydawało)
Ostatecznie po przeglądzie stwierdziłem że auto miało przygodę za granicą tzn było uderzone z tyłu co sprzedający potwierdził ale z tego co widziałem nie było to uderzenie dyskwalifikujące auto z ruchu. Z przodu otarcie na zderzaku które wyglądało jak najechanie na inny pojazd. Ale tego sprzedający nie potwierdził twierdząc że parkingówka pewnie.
Z listy zajebistości pojazdu nie zgadzał się też fragment o radiu z Bluetooth i parę elektronicznych gadżetów. Dzięki temu z i tak zajebiście okazyjnej ceny udało się zejść do ceny super ekstra okazyjnej sporo poniżej tego co na allego za starsze i mocno uszkodzone pojazdy. Też w pewnym stopniu zachwyciłem się stanem pojazdu i widziałem że to co jest do zrobienia mogę poprawić sam choć cały czas bałem się że wpadniemy na minę.
Ostatecznie gdy auto było już u nas na podwórku mogłem się mu dokładniej przyjrzeć. Na drzwiach niemiecka naklejka z zeszłego roku, świadcząca o tym że kolejna wymiana oleju ma być dokonana w granicy 90000 tyś (instrukcja mówi o interwałach około 30000km o zgrozo) więc przebieg nawet jeżeli kręcony to prawdopodobnie niewiele. Po podniesieniu go na lewarkach i podjazdach nie znalazłem żadnego śladu korozji czy napraw jedynie tylna belka pod zderzakiem lekko wykrzywiona od uderzenia ale naprawiona więc widać było że uderzenie było bardzo słabe. Niedawało mi też spokoju zarysowania z przodu. Jak już wszedłem pod auto i zdjąłem osłony już wiedziałem co się stało.
Auto uczestniczyło typowej stłuczce w korku tzn jedziemy nagle coś przed nami hamuje i oczywiście mając te wszystkie systemy bezpieczeństwa i wielkie wentylowane tarcze z przodu zatrzymujemy się bez problemu ale ten za nami nie zdążył i puknął w tył a my przodem już lekko uderzamy w kolejny pojazd. Uszkodzenia niewielkie naprawa dość prosta a co ważne kolejna rzecz świadcząca o niewielkim przebiegu na podwoziu po pierwsze żadnych nieoryginalnych nakrętek oryginalna wyraźna farba na nakrętkach nawet naklejki z kodami kreskowymi po produkcji w stanie idealnym. Stan idealny.
Rodzynek za grosze ma jednak wady, silnik czasami delikatnie szarpie gdy jest zimny, sprzęgło bierze dość wysoko, dodatkowo przeskok z 60KM w C3 na 110KM w C4 maskuje duszenie się silnika bo mocy i momentu jest tyle że poprzednia cytryna wypadała blado. Dodatkowo coś stuka z tyłu przy kołach.

Teraz już właściwie zaczyna się część patenty i technikalia.

Zawieszenie Tył

Stukanie w tylnym zawieszeniu Citroena C4 jest związane z konstrukcją tylnych amortyzatorów a dokładniej to ich odbojów połączonych z osłonami amortyzatorów.
Początkowo myślałem że amortyzatory są do wymiany albo co gorsza jakieś gumy w zawieszeniu niedomagają choć podwozie wygląda idealnie a przegląd nie wykrył problemów. Coś cały czas Stukało głucho w podwozie z tyłu.
Po przekopaniu forów internetowych odkryłem przyczynę problemu.
Tylny amortyzator jest przymocowany do kielicha przez dwie śruby. Samo mocowanie ma dodatkowy kielich/wnękę na odbój połączony z osłoną amortyzatora, obój jest zamocowany do kielicha wsuwaną spinką wsuniętą między obój a kielich odboju. Spinki po prostu wypadły bo nie mają tam żadnego miejsca w którym mogły by się zazębić jedynie sprężystość metalu i tarcie je tam trzyma.
Produkcyjny bubel wart 40zł w Aso za dwie spinki. Nie widziałem sensu kupowania tych spinek w Aso a i internetowe okazje za parę zł mnie nie przekonały do czegoś co nie ma prawa działać dobrze. Wiem że część osób nie pochwala DRUCIARSTWA ale ten problem można rozwiać małym kosztem i trwale (już od ponad 2 lat się to sprawdza)
- Jeżeli macie grube ręce możecie podnieść auto na lewarku żeby mieć łatwy dostęp do amortyzatora, u mnie akurat obyło się bez podnoszenia.
- Czyśmy gniazdo amortyzator i odbój z piachu i innego syfu który się nazbierał.
- Dociskamy do kielicha obój i powinien się tam zaklinować przy czym po poruszeniu pewnie sam zjedzie na amortyzator
- Gdy mamy odbój we właściwym miejscu potrzebujemy 3 tyrtytytki/Zipy/Opaski samozaciskowe jak zwał tak zwał.
- Pierwszą opaskę opinamy luźno wokoło górnej części gumowego odboju tak by można było dopiąć jeszcze dwie po bokach.
- Kolejne dwie opaski przewlekamy przez mocowania amortyzatora do kielicha. są tam dwa miejsca gdzie idealnie tyrtytki pasują (jak by producent to przewidział)
- Dwie tyrtytki przeplatamy przed pierwszą po obu stronach odboju.
- Dociskamy tyrtytkę na odboju do końca i zaciągamy dwie na które będą podciągać odbój.

W ten sposób może nie wygląda to fachowo ale się sprawdza o ile mamy dobre tyrtytki które nie pękają od zimna (polecam białe szerokie)
Na element który mocujemy nie oddziaływają żadne siły które mogły by zerwać tyrtytkę bo odbój jest dobijany do kielicha w razie dobicia amortyzatora więc siła działa zgodnie z napięciem tyrtytki.

Jest cisza i można tak jeździć ewentualnie jeżeli ktoś lubi oryginalne rozwiązania to po włożeniu odboju do gniazda wsuwamy między niego oryginalną spinkę i robimy tak do momentu aż będziemy chcieli to rozwiązać na dłużej :)

Wymiana świec

Tutaj zaczyna się zabawa bo to co było proste w autach które mieliśmy do tej pory lub w których robiłem to do tej pory (Fiat Tipo, TICO/MATIZ bo to ten sam silnik Suzuki Alto, 126p, Audi 80 B1,, Kadet itd)  Wszędzie było to proste ściągasz fajkę wykręcasz świecę kluczem i 18mm do świec i po sprawie.
Oczywiście w Francuzie nie może być to takie proste (podejrzewam że wszystkie "nowe" auta tak mają) W tej francy zaczynamy od odkręcenia dekielka z logiem Citroena. który trzyma się na sześciu Torksach plastikowkrętach


Oczom naszym ukazuje się zespolona cewka z fajkami świec. Oraz węże "Odmy?"(poprawcie mnie bo się nie znam jak już mówiłem)
Żeby dostać się do cewki odmę trzeba dopiąć, Są na niej żółte przyciski. Naciskamy i delikatnie dociskamy końcówkę do gniazda gdy poczujemy że przycisk poszedł głębiej możemy zdjąć wąż. Tak samo z obu stron.


Ponownie potrzebne są nam torxy. Te same co przy odkręcaniu plastikowego dekla. przy czym tu śruby są schowane więc warto zaopatrzyć się w coś dłuższego do odkręcenia.



Śruby są 4 to długie drobnozwojowe śruby wkręcane bezpośrednio w głowicę więc ostrożnie proszę bo inaczej będzie trzeba naprawić gwinty w głowicy a to może być dłuższa zabawa.

Po wykręceniu śrub delikatnie z wyczuciem zdejmujemy cewkę.


I dopinamy od niej wiązkę elektryczną żeby nam nie przeszkadzała. Uwaga jeżeli ktoś ma delikatne palce to będzie bolało zapewne :) Ten pręcik niżej trzeba docisnąć do końca, następnie delikatnie docisnąć złącze do gniazdka i powinno zejść bez problemu.




Odkładamy cewkę w bezpieczne suche miejsce. I przechodzimy do wykręcania świec.

Tutaj nie jest tak fajnie jak myślałem. Fracuzi wymyślili sobie węższe świece z dłuższym gwintem niż standardowe potrzebujemy klucza grzechotki z długą przedłużką oraz klucz do świec 16mm z cienkimi ściankami i co ważne z magnesem lub gumką która przytrzyma świecę przy wyciąganiu.



Prawdopodobnie świece były tu ostatnio dotykane przez producenta który je tu wkręcił więc oryginalnie mamy tu takie świece. Bosch Super R6 389 Których nigdzie widziałem w sklepie. Zmieniłem je na świece NGK bo jak do tej pory na takie nie narzekałem.



Pamiętajcie że świece powinno przykręcać się z wyczuciem, bo nie trudno jest docisnąć to to do oporu bo można nie przeczę ale jak mamy za dużo siły istnieje prawdopodobieństwo że ukręcimy gwint, uszkodzimy podkładkę pod świecą, urwiemy świecę lub coś popsujemy. Naprawa głowicy nie jest ani prosta ani tania więc po co ryzykować przy niby prostej czynności poniesieniem kosztów o 1000% ??

Skręcamy w odwrotnej kolejności czyli, nakładamy cewkę podłączamy przewód do cewki, przykręcamy pamiętając że to dość drogi element i nie chcemy go zmieniać bo działał jeszcze przed wymianą :)
Następnie podpinamy odmę i zakładamy dekielek. Odpalamy i cieszymy się kolejne kilkadziesiąt tysięcy kilometrów nowymi świecami.

Wymiana Filtra powietrza silnika

Myśleliście że wymiana świec jest skomplikowana ?? To francuska technologia uraczy was jeszcze wymianą filtra powietrza.


Filtr powietrza znajduje się pod zbiornikiem płynu hamulcowego między akumulatorem a silnikiem. To ta pucha lekko z lewej

Tutaj warto zaopatrzyć się w cierpliwość i piwo. Tego pierwszego lepiej więcej :)

Zaczynamy od demontażu akumulatora niby prosta sprawa ale zanim to zrobimy warto wyjąć wlot powietrza który jest przed nim a który i tak musimy zdemontować żeby wyjąć filtr.

Odpinamy od niego gumowy wąż co jest dość proste ale trzeba trochę po manewrować ta gumą tam są tylko dwa zatrzaski żadnych innych udziwnień nie ma


 Następnie możemy wysunąć cały plastikowy element i tutaj uwaga bo powinien być tam zatrzask z prawej strony tam gdzie pucha jest zamocowana, ale u mnie jest on złamany więc pucha wchodzi bez protestu.



Od razu mamy więcej miejsca, więc teraz akumulator.

Otwieramy klapkę i odpinamy klemę. Bez żadnych kluczy wystarczy podnieść czerwoną wajchę do góry.


Następnie usuwamy plastikową obudowę akumulatora.
Siedzi ona na dwóch zatrzaskach po lewej i prawej stronie które sa ustawiane wycięciem pod kontem 45stopni co za tym idzie bez problemu wystarczy pociągnąć spód tego plastiku i samo odskoczy.


Oczywiście to plastik więc delikatnie bo może coś pęknąć.



Teraz potrzebny będzie klucz 10mm z długą przedłużką i grzechotką bo jak widać oczkowym "nidyrydy"


Po zdjęciu zabezpieczenia odpinamy druga klemę tak jak poprzednio i pozbywamy się akumulatora.

 Mamy miejsce więc możemy odkręcić zbiornik płynu hamulcowego i warto go zamocować gdzieś zboku na jakiejś tyrtyce albo drucie żeby się nie majtał i nie uszkodził, przewód za nim jest zaopatrzony w gumową osłonę co zmniejsza ryzyko złamania przewodu ale nie niweluje go do zera.




Idziemy dalej. Z lewej strony filtra mamy odmę tak jak przy świecach.

 Więc tak jak wcześniej wciskamy żółty guziczek dociskamy całość do gniazda i ściągamy. Zaraz obok znajduje się opaska zaciskowa którą akurat tu zasłaniam palcem ale musicie uwierzyć że tam jest. Oczywiście trzeba ją poluzować tak by nie stawiała oporu przy ściąganiu filtra.


Z przodu filtra tam gdzie na zdjęciu są żułte wtyczki po lewej jest jedna śruba na której trzyma się cały filtr. Tą śrubę trzeba wykręcić kluczem 10.

Teraz całość musimy wyjąć z auta. Zaczynamy od tyłu tam gdzie jest opaska i zsuwamy ją z kołnierza. Nie jest to proste bo wszystko jest szczelne więc musi siedzieć ciasno. Filtr jest też zamocowany pod spodem na środku małym haczykiem ale wystarczy go pociągnąć w prawo żeby zszedł.

Teraz gdy mamy już filtr w rękach idziemy spokojnie do warsztatu bo zimno na dworze i spokojnie odkręcamy 6 śrub które trzymają pokrywę filtra.

Dlaczego wykręciłem cały filtr ?? hmm śpięszę już z odpowiedzią. Ta śrubka z tyłu jest niedostępna z zewnątrz i nie da się wymienić filtra bez jej wykręcenia, wiem bo próbowałem na początku. Myśląc że choć trochę francuska technologia pomyślała o biednym człowieku który sam chce sobie wymienić filtry w aucie nie płacąc za to grubego hajsu który może wydać na leprze filtry i leprze świece.
Sama wymiana filtra to tylko wyjęcie starego włożenie nowego i skręcenie puchy do kupy.

Montaż w kolejności odwrotnej jak wcześniej opisałem. Montujemy kołnierz z obejmą na swoim miejscu i dociskamy pamiętając że ma to być szczelne, pod puchą trafiamy haczykiem w odpowiednie miejsce. Przykręcamy śrubę mocującą z przodu. Dokręcamy opaskę montujemy odmę.
Potem już tylko Akumulator. Obudowa akumulatora, Wlot powietrza. Guma która łączy wlot z filtrem.
To oczywiście nie wszystko bo wyjęliśmy akumulator. Więc musimy zaprogramować potencjometr pedału gazu i ustawić język i datę w radiu. Krótka instrukcja którą kiedyś znalazłem przy okazji szukania informacji o wymianie akumulatora w Citroenie.
Po minucie od włożenia akumulatora gdy komputer się już zrestartuje (tylna klapa będzie zablokowana przez ten czas) robimy taką sztuczkę.

"-Włóż kluczyk do stacyjki ale nie uruchamiaj stacyjki
-Naciśnij do oporu pedał gazu
-Przekręć kluczyk bez uruchamiania silnika na okres ok. 30sekund
-Wróć z kluczykiem do pozycji wyjściowej
-Puść pedał gazu
-Powtórz wyżej wymienione czynności na okres 10-15 sekund
-Wróć, puść pedał gazu i teraz można uruchomić"

Czy to działa czy nie działa nie wiem jedyne co zauważyłem to gdy tego się nie zrobi to auto czasem szarpie lub pływają obroty ale to mogło być coś innego więc pewności nie mam. Nic nie psuje więc dodatkowa minuta dla spokoju mnie nie zbawi.

Wymiana filtra kabinowego

Wymiana Filtra kabinowego niestety nie była focona bo to jedyna czynność do której nie potrzeba śrubokręta więc szybko poszło i nie trzeba rozbiera połowy auto żeby się do niego dostać.

Filtr znajduje się z lewej strony podszybia

Tam gdzie z lewej strony widzicie obudowę paska rozrządu nad tym jest osłona termiczna. U mnie nieco poszarpana. Trzyma się ona na dwóch plastikowych kołkach ktore wystarczy wyjąć i oczywiście nie połamać. Podobno zgodnie ze sztuką każdorazowo powinno się je wymieniać ale przy odrobinie delikatności nie muszą ucierpieć przy demontażu.

Po zdjęciu osłony termincznej ukazuje się nam klapka z filtra głeboko w podszybiu. wystarczy pociągnąć za uchwyt na środku żeby ją zdemontować i ukazuje się nam filtr.


Wymian jest prosta. Wyjmujesz i wkładasz. Tylko tyle i aż tyle bo pozbywasz się uciążliwego parowania szyb przy klimie, paskudnego zapachu jak coś tam wleciało i zdechło. Oraz przestaniesz kichać od nadmiaru kurzu w aucie.

Składanie podobnie jak wcześniej kolejność odwrotna. Zamykamy klapkę łacznie jakieś 4 zatrzaski do okoła. Tutaj ważne żeby zrobić to szczelnie żeby nie dostawało się jakieś "lewe powietrze" zakładamy izolację termiczną i po sprawie.


Podsumowanie

Jak widzieliście w Citroenie C4 Benzyna 1,6 16V 110KM Podstawowe zabiegi serwisowe można wykonać samemu chociaż trzeba do tego trochę umiejętności manualnych, kilka podstawowych kluczy i najważniejsze. Cierpliwości.

Przed wymianą filtrów dzień wcześniej w aucie był wymieniony olej ale to już w warsztacie, nie że nie mogę tego zrobić samodzielnie. Bo mogę i nie jest to jakoś strasznie skomplikowane ale nie mam gdzie składować oleju z dwóch aut a co 10000 do 15000km wymieniam więc było by go już bardzo dużo. Od tego mam zaufany warsztat gdzie mi to zrobią i nie muszę się martwić co z starym olejem zrobić, bo przecież nie wyleje go do kanału bo może nie jestem fanem ekologii to zwykłego debilizmu też nie popieram.
W skrócie po wszystkich wymianach auto stało się wyraźnie zrywniejsze, szybciej reaguje na gaz, znacznie szybciej wkręca się na obroty, pali mniej (przynajmniej komputer tak mówi), ma więcej mocy na tyle że ESP uruchamia się częściej przy ruszaniu na lekkim łuku, ale to też kwestia liści na drogach :)

Za jakiś czas czeka mnie wymiana świec w Citroenie C3 1,1 60KM ale to już będzie inna historia bo tam świece genialni Francuzi umieścili pod kontem za silnikiem odchylone w stronę tyłu pojazdu ... maniana bez klucza przegubowego nie podchodź. Świece muszę wymienić bo C3 jest starsze od C4 o 2 lata i też ma oryginalne świece bo jedną udało mi się wykręcić. Poza tym pojawia mi się trochę śniedzi na dwóch fajkach więc muszę się tym zająć jak najszybciej.

Pozdrawiam
Janusz

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Składak Reanimacja

To będzie dłuższa historia. Więc z góry przepraszam jeżeli ktoś czytając moje mało porywające wypociny, przyśnie i wyrżnie twarzą o klawiaturę. Czytacie na własną odpowiedzialność.

Dla ułatwienia część ze wspomnieniami i moją historią jest w ten sposób, oddzielona od części bardziej technicznej. Choć nie wykluczam ze wspominki się tam też pojawią. Bo każda część tego roweru to wspomnienie.

Historia mojego składaka jest dłuższa niż mój pobyt na tym świecie. Zacznijmy od tego że rower należał niegdyś do mojej Mamy.
Kupiła go od znajomych w czasach gdy na półkach sklepowych można było dostać co najwyżej ocet. Składak był jej drugim rowerem tego typu. Ponieważ pierwszy tego samego typu który udało jej się zdobyć w stanie "Nówka sztuka nie śmigany z oficjalnej dystrybucji" został skradziony.
Moja Mama dojeżdżała rowerem głownie do pracy, na zakupy i w inne miejsca ze mną w wiklinowym wozidełku na ramie, gdy jeszcze chodzenie stanowiło dla mnie wyzwanie.
Nie wiem ile kilometrów przemierzyła, ale to nie było kiedyś istotne. Rower był głównym środkiem transportu. Mało tego rower Ten właśnie, też przyczynił się spotkania moich rodziców. Bo łańcuch nie wiedzieć czemu zawsze spadał pod domem mojego Taty. Hmm rowery tak mają że łączą ludzi sam jestem tego przykładem.
Ale idąc dalej. Gdy miałem już wystarczająco dużo umiejętności by przemieszczać się samodzielnie i mogłem już zacząć bawić się rowerkami 3 kołowymi dostałem ... Samochód.


I to samochód z "Rajchu"(dla ludzi z poza Śląska. Rajchem kiedyś nazywaliśmy potocznie Niemcy), więc można powiedzieć że miałem szczęście, bo czasy były dość specyficzne.

Odpowiadam, tak to małe w aucie to ja.

Autko było na pedały chociaż nie takie standardowe jak w rowerze. Technologia była prosta jak budowa cepa, taki trochę stepper z siłowni. Dwie korby z tyłu do nich cięgna i pracowało jak wał korbowy w aucie, przy czym zamiast tłoków były moje nogi. Możliwe że stąd wzięła się siła w nogach którą zawsze miałem.
Auto było wykonane w całości z metalu. Więc lekkie nie było. Miało pełne zawieszenie z tyłu na dwóch stalowych sprężynach. Miało też dość zaawansowany jak na zabawkę układ kierowniczy, szklane lampy samochodowe, w pełni funkcjonalne oczywiście i ważyło jak wtedy mi się wydawało baaardzo dużo.
Powiedzmy sobie szczerze, zawsze byłem niski ale w tym przypadku to była zaleta, bo długo mi ta zabawka służyła. Co ważne jeździłem tym autkiem całymi dniami czasem i wieczorami (wieczorynka kiedyś kończyła dzień zabaw)
Powiem wam też że ja driftowałem autem gdy jeszcze nikt nie wiedział co to drift :)
Zasadę "byle czym byle bokiem" miałem opanowaną do perfekcji. To teraz może wydawać się śmieszne ale to część moich wspomnień z dzieciństwa :)

Gdy samochód się kończył a ja z niego już wyrosłem, dostałem hulajnogę. Ale nie taki badziew jaki teraz sprzedają. tylko konkretny sprzęt (jak na kolejną zabawkę)


Zdjęcie poglądowe zaczerpnięte z Google. Moja była czerwona miała chromowane błotniki, kierownicę oraz felgi, nie miała dzwonka a także miała zajebiste czarno brązowe pompowane baloniaste opony :) 
Ten pojazd nie chciał latać bokiem :) ale to na nim nauczyłem się równowagi, skręcania i balansowania ciałem. Dodatkowo przemieszczanie się na hulajnodze też zaczęło rozwijać mięśnie nóg w innym stopniu niż wymuszane pchanie pedałów w samochodziku. W pewnym momencie gdy mama zauważyła że podoba mi się jada jednośladem, zaproponowała mi przejażdżkę jej rowerem, jak wtedy mi się wydawało, wielkim i ciężkim. Miałem wtedy chyba mniej niż 6 lat ale głowy nie dam. 
Pierwsza próba zakończyła się pamiętną glebą, zdartym kolanem prawdopodobnie stanem przedzawałowym Mamy :) 
Spróbowałem ponownie i znów gleba nie ujechałem nawet metra jak dobrze pamiętam. Zraziłem się krzycząc że tym nie da się jeździć, bałem się rowerów pamiętam jak dziś :) 
Uznałem że zawsze będę śmigał na mojej hulajnodze bo jest zajebista (wtedy nie było jeszcze słowa zajebista :))

Strach przed rowerami zwalczyłem dopiero u kolegi który też z Rajchu dostał BMXa ale dopasowanego do jego wzrostu. Będąc u niego postanowiłem pokonać strach. Właściwie to zrobiłem to nieświadomie, bo na jego podwórku gdy pokazał mi swoją zabawkę, pierwsze co powiedział daj się karnąć na hulajnodze (bo nikt nie miał :)) to dam ci się karnąć na rowerze :) jakoś w ferworze zabawy usiadłem na rowerze sięgając tym razem nogami do ziemi w przeciwieństwie do składaka mamy i odpychałem się jak na hulajnodze. 
Po chwili gdy wyczułem próg równowagi, położyłem nogi na pedałach i pojechałem może nie za daleko, może nie jakoś ładnie, ale pojechałem. Wtedy coś we mnie pękło. Czyli to jednak możliwe. 
Po jakimś czasie zacząłem się przymierzać do roweru mamy (który już stał od dłuższego czasu bo w domu w między czasie pojawiło się auto jak u wielu w tamtych czasach auto które zmotoryzowało Polskę - Fiat 126P) jako brzdąc z kluczem trzynastką, wykręciłem siodełko położyłem na to zwinięty koc i zacząłem się uczyć. 
Trochę to trwało ale załapałem jak przemieszczać się rowerem który nijak nie pasuje do mojego mizernego wzrostu, po jakimś czasie zamontowałem spowrotem siodełko. I zaczęła się jazda.  Jeździłem co prawda nie daleko, choć wydawało mi się wtedy że to kraniec świata (4 ulice dalej :)) Oczywiście rower z torpedo też latał bokiem :) 
Oficjalnie stałem się rowerzystą. Przez wiele lat jeździłem tym składakiem po okolicy z kolegami składak przeżył jazdę terenową, holowanie innych rowerów, holowanie deskorolek i wrotek, błoto, więcej błota, piachy wodę i w co tylko dało się wjechać to oczywiście musiało zostać zaliczone, zdarłem do metalowej siatki i absolutnej gładkości niezliczone ilości opon, w tym kilka od BMXa kolegi bo tak się złożyło że też miał koła 20cali a rodzice kupili mu Górala. Więc części które uzbierał przypadły mi. Części znajdowaliśmy na śmietnikach bo jako dzieci nie mieliśmy pieniędzy, mieliśmy dzieciństwo.

Rower wiele lat katowany/używany dzielnie znosił moje pomysły. Jazda bez kierowcy ze stromego zbocza kończąca się na ścianie pewnego blogu też nie była dla niego wyzwaniem. Po latach od babci dostałem swój pierwszy rower górski. Wiśniową  w metaliku damkę (wtedy nie wiedziałem czym to się różni) Magnum 100 tak się to to nazywało, ale to zupełnie osobna historia na innego posta. Wróćmy do mojego pierwszego roweru. 
Składak jest w moich rękach nadal i nadal jest w stanie do jazdy. No może nie na czas tego remontu, ponieważ chciałem go odnowić na miarę moich możliwości niskim kosztem ale z wiedzą (mizerną co prawda) którą zdobyłem przez ostatnie lata. 

Rower był już kiedyś przemalowany przez Tatę na kolor, hmm i tu mam problem bo jestem typowym facetem, który nie ogarnia tej barwy. Dla mnie to fiolet, ale pewnie dla mojej Agnieszki, fiołkowy lub inny udziwniony :)

Tak czy inaczej tamto malowanie polegało na tym że rower miał zdjęte błotniki, koła i siodełko a potem na szybko spreyem wszystko było pomalowane. Nie istotne czy był gdzieś jakiś chrom czy coś po prostu szybko, tanio i czysto sprawa załatwiona w godzinkę.

Nie lubiłem nigdy takiego podejścia. Dlatego chciałbym to zrobić po swojemu i dobrze w moim mniemaniu. Chociaż nie zawsze mi to wychodzi. Efekt będzie zależny od tego jak się do tego przyłożę ale wiem że chce zadbać o szczegóły, bo pamiętam że ten rower ma chromy które kiedyś błyszczały. 

Przejdźmy więc do części technicznej tego posta. 

Po wielu latach dowiedziałem się że ten rower miał nazwę. Miał też markę. Dla mnie był to zawsze składak i nigdy nie miałem ani świadomości co to jest i gdzie to produkują po prostu był od zawsze. 
Teraz już wiem że nasz składak to Romet Flaming, którego produkcję Romet rozpoczął prawdopodobnie w 1973 roku ale nie mam co do tego pewności. Mój egzemplarz sądząc po numerze ramy prawdopodobnie jest z 1975 roku czyli ma już jak dobrze liczę 41 lat. 
Rower ten jest jednym z popularnych w swoich czasach modeli składaków. 
Romety były składakami głownie z nazwy, ponieważ większość rowerów z tamtej epoki nigdy nie była złożona przez właścicieli. Nie licząc momentu w którym podczas przewożenia na ramie worka ziemniaków, (nie mam na myśli tych małych z marketu) rama składała się w miejscu nie przewidzianym przez producenta i niekoniecznie w kierunku który przez tego producenta został przewidziany. 
Składaki łamały się bardzo często w miejscu zawiasu. Dlatego większa część tych rowerów miała zespawany na sztywno zawias po środku ramy, lub dospawane wzmocnienia żeby wytrzymać trudy pracy. 
W czasach gdy auto było luksusem a wielu ludzi miało przydomowe chlewiki (też taki mieliśmy :)) Składaki były transporterami o nieograniczonej wręcz nośności. Większą nośność miały tylko domowe konstrukcje wózków transportowych. Na stalowej ramie z kołami z motocykli. Sam taki posiadam z kolami od MZ i pewnie dla tego nasz składak nie został złamany. Dodatkowo dziadek przywoził sporo rzeczy na swoim Simsonie (rower z chyba 1954 który też mam i on niestety miał już spawaną ramę bo pękła przy suporcie)

Składaki miały banalnie prostą konstrukcję, ale żeby tą konstrukcję rozebrać po ponad 40 latach trzeba będzie sporo cierpliwości jak zrobiłem to ja?
   
 Na początku oceniłem sytuację o ile dobrze pamiętam żeby lakier był dobrze położony trzeba pozbyć się starego lakieru, wyczyścić powierzchnię, odtłuścić, położyć podkład hamujący korozję bo rama jest stalowa i na to położyć dopiero lakier. Czyli rozebrać rower od ostatniej śrubki.

Długo biłem się z myślami czy nie oddać go do profesjonalnej firmy która go wypiaskuje i pomaluje proszkowo ale jak już wspomniałem, chciałem zrobić to tanim kosztem w wolnych chwilach. Wiec wydatek 250zł z wysyłką trochę mijał się z celem, bo potrzebuję pieniędzy na kilka części które pewnie będę musiał wymienić.

Spraje kupiłem przy okazji jakiegoś spaceru. Kolory były wybierane na szybko w sklepie bez jakiegoś namysłu.  Wstępnie czarny mat na zdarte chromy (bo wydawało mi się że są już nie do odzyskania) błyszcząca zieleń na ramę bo rower ma być całkiem inny i odświeżony. Teraz myślę co prawda że mogłem pomalować go na oryginalny pomarańcz jaki przewidział producent, ale kolor to była kwestia chwili w sklepie i nie myślałem nad nim za długo.

Rozbieranie zaczynałem od zdjęcia tego co proste w ściąganiu czyli od kół


Następnie korba, co już takie proste nie było. Mechanizm korbowy jest zabezpieczony z jednej strony prostym i skutecznym klinem, który po włożeniu w otwór w ramieniu korby klinuje się w wycięciu w osi suportu. 
Na końcu klina jest gwint dzięki czemu, klin dociągnięty nakrętką nie wypada z czasem a dodatkowo mocno zakręcony klinuje się prawie na amen.
Nie obyło się oczywiście bez dużej ilości WD40 oraz młotka.


Idąc dalej. Jest dość specyficzna nakrętka która jak to w suportach rowerowych nie tylko tych starych ,wymaga odpowiedniego klucza. 
Oczywiście kiedyś każdy klucz którego i tak w sklepie nie było można było zastąpić majzlem (dla ludzi spoza Śląska. Majzel to Przecinak) i młotkiem. 
Sądząc po nakrętce albo ja (bo nie pamiętam) albo ktoś przede mną już tu był i ewidentnie klucza nie posiadał. Za to był operatorem majlza i młotka.


Jak widać mam profesjonalny Rometowski klucz, ale oczywiście młotek też był potrzebny.


Dalej nie jest dużo lepiej, to co teraz odkręciliśmy to nakrętka kontrująca dodatkowo trzymająca osłonę suportu. Pod spodem jest konus do którego Też jest dedykowany klucz.
I tu mogę się uważać za serwisanta level PRO :)


Mam w warsztacie klucze nieznanego pochodzenia (pewnie wygrzebane ze złomu lub kontenera za szczenięcych lat) i nieznanego przeznaczenia chomikowanie czasem się przydaje :)

Idąc dalej. Mamy już łożyska i to nie byle małe kuleczki z chińskiego stopu. Przypominam że rower był produkowany przez Polską firmę której Inżynierowie (duża litera nie jest przypadkiem) nie znali pojęcia planowane postarzanie produktu i produkt jednorazowy.



Jak widać miski też są pomalowane. Ale spokojnie miski są demontowalne i nie trzeba do tego wiele tylko porządny śrubokręt i młotek.


Po delikatnym puknięciu od wnętrza ramy. Farba puściła wystarczyło tylko delikatnie podważyć i wyszyły.
O ile korba nie była kłopotliwa w demontażu, o tyle główka ramy wraz mechanizmem wyjmowania kierownicy i beznarzędziowego kasowania luzów, nie już tak łatwo poddać się nie chciała.


Zacznijmy od tego że rurka kierownicy jest montowana w rurze sterowej trochę jak siodełko w rurce sztycy aktualnych rowerów.
Tzn rura do której wkładana jest kierownica jest nacięta z boku a następnie na nią nakręcana jest bieżnia łożyska, podkładka, kontra i specjalny zacisk. O ile zacisk poddał się po 3 uderzeniach młotka i litrze WD40 to sama kierownica nie chciała wyjść z rury sterowej zalałem więc ją wszystkimi patentami które znam i zostawiłem niech się moczy. W tym czasie zająłem się kontrą która z oporem ale odpowiednim kluczem zeszła.


Poniżej podkładka i konus główki ramy. Powiem Wam że z tego co wiem to powinno się ruszyć ręką dodatkowo producent przewidział nacięcia żeby się ręka nie ślizgała. Goła ręka nie dała rady, w rękawiczce z gumowanym wnętrzem też nic. Taśma do ściągania filtra oleju w aucie poległa. Pomógł dopiero profesjonalny klucz do rur i to nie jego mała wersja którą odkręcałem wszelkie rury :)


Wiem kiepskie ujęcie ale ... tak ten klucz jest wielkości połowy roweru :) a widelec był wkręcony w imadło zdjęcie było poglądowe :)


Wyciąganie kierownicy część kolejna. Gdy zawiodła chemia, młotek, klucz. Użyłem ognia.
Niestety nie mam palnika w warsztacie, wkład z lampy olejowej też robi robotę. Niestety kierownica jest wsadzana do połowy długości a dogrzać mogę tylko początek. Po około godzinie walki w tym też majzlem i młotkiem, by rozgiąć zaciśniętą rurę i zbić ją z kierownicy, udało się. Kierownica była wolna. Sponiewierana ale wolna. Kierownicę i tak planowałem wymienić na inną ponieważ jej najlepsze lata już dawno minęły. Chrom już dawno odpadł i było parę wgniotek.

To nie koniec technologi odpornej na odkręcanie.


Śruby z okrągłym łbem miały już tak rozjechany środek od ciągłego dokręcania, że były nie do ruszenia. Dodatkowo z drugiej strony nakrętki są umieszczone w zagłębieniach do których żadna grzechotka czy klucz oczkowy nie wejdą. Dodatkowo jedna nakrętka była już gładka jak moje pilniki z odzysku i zaspawana rdzą. Spokojnie mam klucz uniwersalny/ostateczny ... szlifierkę :)
Druga śruba się trochę przestraszyła i po 20 min dała się odkręcić

Kolejnym krokiem jest pozbywanie się lakieru. Po walce z mechaniką nie chciałem już bawić się w wielogodzinne szlifowanie, drapanie i modlenie się do lakieru by zszedł.
Skoczyłem z Serafinem i Agnieszką do Praktikera po zmywacz w żelu.








Po posmarowaniu całej ramy żelem zostawiłem  to to na jakieś 20 min i lakier sam zszedł wystarczyło zdrapać resztki. Czynność musiałem powtórzyć ponieważ na rowerze były dwie warstwy lakieru.
Podkładu nie znalazłem ot takie czasy były. Ciekawostka jest taka że na rowerze w ramach testowania kolorów miałem kilka plam z różnych sprejów. Nie zgadniecie jaki rozpuścił się już pod pędzlem którym smarowałem.
Lakier samochodowy (z Matiza) oryginalny do poprawek drobnych uszkodzeń, rozpuścił się od dotknięcia. A był na ramie długo. Inne lakiery potrzebowały co najmiej 20 min żeby zacząć się warzyć na ramie.
A ja głupi tym lakierem malowałem progi w Matizie gdy zaczęła go ruda od dołu podgryzać. Człowiek uczy się na błędach. Lakiery których będę używał schodziły dość ciężko więc jest szansa że nie zmyje mi tego byle deszcz :)



Po godzinie pracy rama była gotowa.


Skoro miałem już ramę na ziemi postanowiłem sprawdzić czy się jeszcze składa.
Po 20 min z WD40 i zakwasach w ramionach, udało mi się uwolnić zawias od rudych uścisków.



Kto wie może faktycznie będę składał ten rower do auta na jakieś wypady.

Zawias oczywiście spenetrowałem WD40 następnie rozruszałem.

Moja uwagę zwrócił pewien spaw na ramie. Nie pamiętam żeby ktoś kiedyś go spawał po jakiejś przygodzie ale ten spaw mimo iż wygląda na ... nasmarkany to wytrzymał przez lata więc raczej się o to nie martwię



Malowanie zacząłem od zawiasu oczywiście przed wszystkim całą ramę dokładnie wyszlifowałem papierem ściernym od 120 do hmm nie pamiętam ale prawie gładkim papierem :)

Następnie ramka schła na dworze przez jakieś 4 godziny po czym wyszło słońce i tak jeszcze godzinę.




Z racji na to że nie miałem już więcej czasu tego dnia ramę schowałem do warsztatu podwieszoną w miejscu gdzie może twardnieć i wiązać spokojnie. Warunki ma całkiem przyzwoite. Trochę tam powisiała bo niestety w tygodniu mam może kilka godzin niczym niezmąconego czasu wolnego więc projekt będzie się trochę wlókł.

Po bliżej nieokreślonym czasie Pojawiła się kolejna chwila na malowanie. Tym razem już zasadniczy kolor, więc niech się stanie Zieleń :)




Tutaj kolejny tydzień na schnięcie przez brak czasu i nadmiar innych zajęć. Przy okazji pomalowałem resztę części na czarny mat. Metodologia jak przy ramie. Smarujemy glutem idziemy na 20 min gdziekolwiek szczotka papier odtłuszczamy i malujemy. Na następny raz wszystko pomaluje w czarny mat :)














Błotniki to w sumie inna historia bo miały zostać srebrne ale po dłuższym zachwycaniu się bagażnikiem w czarnym macie i je pomalowałem na czarno. Tutaj bez gięcia i poprawiania się nie obyło bo błotniki są stanie agonalnym ale niestety budżet ich nie przewiduje jak na razie więc tylko doraźnie je naprawiam.





Fotki trochę chaotyczne ale malowałem to z odstępem ... 2 tygodni. Bez ładu składu i ogólnie zrobiłem z tego hobby, czyli żeby było co robić przez dłuższy okres czasu.

Po przeprawie z malowaniem które zajęło mi około miesiąca. Ostatecznie przyszedł czas na montaż

Na początek zabrałem się za nabijanie sterów i misek łożysk supportu. Mając gotową czystą ramę i czyste części praca jest prosta i wystarczy imadło.




Chromy też zaczynają powracać na swoje miejsce


Nie powinno się tego robić młotkiem ale akurat nie miałem takiej średnicy rury w warsztacie żeby zrobić to profesjonalnie. Najważniejsze, nie bić po bieżni z wyczuciem i ostrożnie.





No dobra poza imadłem przydała się także jedna rzecz :)
Wymuszacz uprzejmości :) Zwany też "Argumentem" a przez niektórych nie wiedzieć czemu zwany też trzonkiem siekiery. Swoją drogą wyszedł kadr jak z gry jakiejś.

Wracając do składania. Wystarczy trochę smaru (pod kolor ramy) i już mamy wszystko poskładane.

Ramę ustawiłem ba blacie tak żeby po przechyleniu główka ramy była podparta prostopadle o imadło by stery weszły prosto.


Następnie na imadło położyłem parciany pas żeby nie porysować misek.


Miski weszły prawie do końca pod naciskiem ręki, na koniec przez kawałek drewna pobiłem młotkiem żeby się ułożyły.


Suport był na tyle wąski że mogłem go wprasować w imadle bez młotka. Pas parciany był tu tylko po to żeby misek nie porysować ale w sumie nie pozwalał wejść łożyskom prosto więc z niego zrezygnowałem po chwili.




Kolejna część uzbrajania ramy czyli mocowanie do stołu żeby mieć lepszy dostęp do części.


Uwaga przerwa na "patent"
Żeby rama dobrze stała jak na fotce wyżej wystarczy w stół włożyć śrubokręt a ramę następnie nasunąć na niego poprzez rurę sztycy.


Wracamy do składania. Na początek support. Jak zawsze smaru kładę ile wlezie do niego przyklejam łożyska które wcześniej dokładnie wyczyściłem z pozostałości smarów i brudu który przez lata się tam zebrał. Miski i łożyska wyglądają jak nowe a mają ponad 40 lat.



Następnie zakładam korbę i tu biję się z myślami bo jest w stanie mocno zmęczonym i psuje trochę wygląd roweru ale też nie przewidziałem jej w wydatkach. Mechanicznie jest pierwsza klasa ale wygląd blatu i ramion tego nie zdradza.


Montaż sam w sobie jest prosty wkładamy korbę nakręcamy konusa kasujemy wstępnie luz.


Następnie dużo smaru żeby wszedł wszędzie. Osłona i kontra. Po wszystkim regulacja czyli kasowanie luzów i montaż drugiego ramienia korby. Czyli nakładamy ramię wkładamy kołek podkładka i nakrętka dokręcona do wyczuwalnego oporu po którym ramie już nie pracuje na ośce.
Proste na tyle że zapomniałem zrobić zdjęć.

Przechodzimy do sterów bo tu trzeba było wymienić łożyska które wysypały się chwilę po demontażu widelca.


Smar jak zwykle na początek.


Przyklejamy łożysko. Tu przykład z górnego ale na dole analogicznie.

Wkładamy widelec i nakręcamy górną bieżnie/konusa ... tym razem wystarczy dłoń tak jak to producent przewidział.


Wstępnie kasuje luzy.


Teraz kładziemy podkładkę.


Nakręcamy kontrę na wszystko i kasujemy luzy.


Znów wychodzi level pro, bo do tego też mam oryginalny klucz.


Ciekawostka (jak by mało ich w tym rowerze było) ale warto na to zwrócić uwagę bo wtopiłem aż 2 zł.

Gdy kompletowałem części, kupiłem łożyska do sterów rowerowych na 1 cal. Najzwyklejsze które pasują wszędzie i zawsze. Oczywiście Romet był innego zdania i nie miał zamiaru dogadać się z typowymi łożyskami przez to że kołnierz był w nich wywinięty do góry a Romet ma kołnierz na płasko wyprowadzony do środka.



Trochę się naszukałem łożyska, które będzie wyglądać podobnie. Zajęło mi to może 25 min co jest znaczącą różnicą bo poprzednie kupiłem z 3 min.
Możliwe że idąc za radą Serafina i jadąc do wypasionego sklepu z łożyskami w centrum, kupił bym od razu odpowiednie. Ale jakoś tak nigdy czasu nie było. Okazało się że pasują łożyska z Rometowskiej Motorynki ku mojemu zaskoczeniu. To już jakieś początki są więc może złoże jakąś Rometowską motorynkę w przyszłości ??


Łożyska były tak tanie  że nie będę się jakoś szczególnie przejmował pierwsza para była za niecałe 2 zł plus przesyłka do pełnych 2 zł rama w tym czasie jeszcze wisiała i schła więc najtańszy list bez problemu wystarczył żeby przyszły na czas. Łożyska z motorynki były nieco droższe bo 1,50zł za sztukę i do tego jakaś tam przesyłka a do tego jakieś inne rzeczy od tego sprzedawcy typu tylna lampa na dynamo i wyszło może 4zł ?? Po złożeniu wszystko pracuje zacnie i płynnie jak nie w Składaku.

Nie zakładam jeszcze łańcucha bo niestety tyle koło jest w stanie agonalnym. Więc muszę je kupić ale tutaj poszukiwania wykazały że używane średnio się opłacają. Bo nie znam ich staniu a budowa torpedo jest dla mnie nadal tajemnicą i nie ogarniam tej konstrukcji.
Chociaż przyznam że tylne koło było już przeze mnie naprawiane. Jeszcze w czasach gdy na tym rowerze jeździłem. Próbowałem zbadać przyczynę "latania" tylnego koła bo luzem już tego nazwać nie można.
Jakie było moje zaskoczenie gdy po dłuższej chwili grzebania w tej pieście odkryłem że udało mi się złożyć ją i względnie wyregulować by działała i hamowała jak należy, bez jednego z trzech łożysk. Składając wspomnienie wróciło.
X lat temu. Jadąc gdzieś w jakimś lekkim terenie koło nagle się zablokowało nie dało się obrócić ani w żaden inny sposób odblokować. Mając przy sobie tylko dwa klucze i pole lub jakiś plac (już nie pamiętam gdzie) rozebrałem piastę z której wysypały się resztki łożyska które były powodem zablokowania koła.
Co ciekawe desperacko na miejscu udało mi się tą piastę bez smaru i łożyska złożyć. Co prawda zyskała spory luz, ale pozwoliła na dalszą jazdę i hamowanie. Nie wiem czemu wyparłem to z pamięci, ale przez lata to latające koło z tyłu po prostu latało. Już tam nie zaglądałem tłumacząc sobie to urokami ówczesnej technologi. Najśmieszniejsze jest to że mimo braku łożyska rower dalej był na chodzie i jeździł nim brat Agnieszki na Zabrzańskiej Masie Krytycznej. A także na jakichś wypadach też rower był używany i na brak jednego z łożysk nikt nie zwrócił uwagi.
A spróbujcie teraz wyjąć jedno łożysko z tylnej piasty i nie ujedziecie metra a nawet jeśli, to luz będzie taki że hamulec V-brake będzie nie do wyregulowania a tarczowy pewnie się złamie przy pierwszym hamowaniu.

Piasta w skrócie wyglądała tak



Zdjęcie zębatki to kwestia zdjęcia zabezpieczającej sprężyny.



Następnie wykręcamy konusa trzymając za kwadratowy koniec ośki (nawet do tego kwadratu mam klucz :))

Ale według mojej wiedzy która w tym akurat przypadku jest wyjątkowo nikła, tutaj smaru powinno być nie wiele. Głownie na łożyskach. Ponieważ ta piasta działa na zasadzie bębna hamulcowego i smar pogarsza siłę hamowania.


Piasta od wewnątrz wygląda na zmęczoną. Ale nie znam się na tyle żeby to ocenić. Bo nie rozbierałem tego typu piast które były by w pełni sprawne wiec nie mam porównania.

Ostatecznie pokusiłem się na zakup nowego koła które przyjdzie niebawem razem z nową kierownicą i wspornikiem kierownicy. Komplet kosztował 100zł z przesyłką przy czym części są fabrycznie nowe najdroższe było koło bo kosztowało około 60zł reszta to kierownica i kurier bo części jadą z Wrocławia.
Chciałem co prawda kupić piastę lub koło z jakiemś Nekusem lub innym Sramem z biegami ale niestety cena samej piasty przerasta wielokrotnie wartość roweru nawet przy założeniu że kupuje używaną lub rower na części. Do tego jeszcze potrzebuje osprzęt czyli manetki linkę i wydatki rosną. Co prawda Mama miała marzenie żeby ter rower miał przerzutki ale niestety tego nie jestem w stanie spełnić przynajmniej przy aktualnym budżecie. Może kiedyś.

Kołem więc już się nie przejmuję. Kolejnym zmęczonym elementem jest łańcuch.


Nie wymieniany od nowości. Raz został zerwany gdy próbowałem bawić się w palenie gumy rowerem za dzieciaka. Nie można powiecie ?? Dodatkowo bez przerzutek na takim przełożeniu ??

Film poglądowy poproszę 

Co prawda tam jest coś na ala BMX ale jak już wspominałem połowa napędu czyt. koło miałem z BMXa z łysą oponą która składała się już tylko z stalowego oplotu z śladowymi ilościami gumy. Do tego byłem bardzo niski i lekki przy okazji, a nogi miałem bardzo mocne więc w czym problem ??

Łańcuch nie wytrzymał ale nie mając pieniędzy i skuwacza (skuwacz mam od tego roku czyli jakieś 20 lat później :)) poradziłem sobie śrubką i skontrowaną nakrętką. Dodatkowo gwint zbiłem na końcu, więc nie miało prawa się odkręcić.
Tak przejechało to wiele lat aż do teraz kiedy śrubę ściąłem by łańcuch zdjąć. Następnie już moim zwyczajem, szczotką drucianą wyczyściłem łańcuch z brudu i rdzy.


Po czym wpakowałem go do oderdzewiacza, ponownie wyczyściłem i zalałem olejem do łańcucha. Teraz sobie wisi i nasiąka.


Trzeba przygotować jeszcze trochę gadżetów tzn. druty i inne wsporniki do błotników.


Też idzie na to czarny mat bo chrom jest już w mniejszości na tej powierzchni. Kolejna rzecz idzie do schnięcia.

Wiem trochę to chaotyczne i nie logiczne ale jakoś tak robię wszystko z doskoku, więc robię to na co pozwalają warunki i czas w danym dniu.

Malowanie i kosmetyka jest właściwie skończona, zostaje tylko mechanika a tutaj ważną rzeczą są hamulce a w zasadzie spowalniacze przednie.
Wiele lat udawało mi się nimi skutecznie zatrzymywać Rometa. A raz przyczyniły się do pamiętnej gleby. Gdy kolega użył przedniego hamulca na piasku, na łuku, po szybkim zjeździe z górki, gdy ja byłem na bagażniku a on prowadził.
To był piękny pamiętny szlif a noga, łokieć i tyłek goiły się chyba miesiąc :)
Szlif był właściwie spowodowany tym, że kolega chciał zahamować jak w rowerze górskim lecz Romet oryginalnie hamulec przedni miał z prawej strony jak w motocyklu. Kolega odruchowo docisnął i dalej uczyliśmy się fizyki w ślizgu.
Sam hamulec to typowa szczęka, jaka była wiele lat montowana w składakach.


Oczywiście klocki nigdy nie były zmienione, więc mają 40 lat. Co prawda wyglądają jeszcze dobrze ale dla pewności je wymieniam. kosztują 2 zł więc czemu nie ?? zacisk ma ładny chrom więc jedynie go wyczyściłem. Pamiętam że prawie byłem w stanie zablokować przednie koło na asfalcie w czasach świetności składaka więc był skuteczny albo ja byłem baaardzo lekki. Bo teraz gdy go sprawdzałem przed rozbiórką zatrzymał mnie po kilku metrach z niewielkiej prędkości. Albo przytyłem albo jest słaby :) 

Klamka hamulca oraz linka zostają w oryginale, tyle że musiałem doczyścić chrom z starej farby


Co do linki to na początku myślałem o jej wymianie ale jak porównałem przekrój starej i nowej to zwątpiłem. Wyczyściłem i przesmarowałem pancerz i tyle w temacie.



Z samą klamką nawet wiąże się wspomnienie. Bolesne co prawda ale znów z dzieciństwo się przypomina. Mama mówiła nie jeździj na bosaka po podwórku bo sobie krzywdę zrobisz. I wiecie co ??
Miała rację. Jadąc boso w samych spodenkach bo jakoś gorąco szkrabowi było, zaliczyłem widowiskową glebę i nie wiem jakim cudem ostre garbowanie z rączki hamulca rozcięło mi przestrzeń między pierwszym(dużym) palcem stopy a drugim. Krew lała się nieziemsko. Ale jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz. Kolejna lekcja czego lepiej nie robić.

Można powiedzieć że prawie z każdą częścią tego roweru jest związana jakaś przygoda.

Co do budowy, kolejne dni obfitują w nowe części a co za tym idzie można budować i składać dalej. Udało mi się zdobyć nowe tylne koło Made in Czech Republic marki Favorit. Więc dla odmiany nie będzie luzu w tylnym kole. Jedyne co musiałem dołożyć to gumowa opaska na obręcz żeby nyple nie przebiły mi dętki. Dotarła także kierownica i mostek więc praktycznie wszystkie części mam skompletowane.





Samo złożenie roweru do końca w całość zajęło mi 20 min.




Następnego dnia po złożeniu Rometa, pojechałem z Agnieszką po "elementy wykończeniowe" Siodełko oraz chwyty z sklepu Jula (tanio i fajnie) oraz zapięcie rowerowe typu łańcuch w jaskrawo zielonym obszyciu z promocji z Kika.





Do pełni szczęścia brakuje już tylko łańcucha bo jak przypuszczałem skrócenie go o ogniwo spowodowało niestety brak możliwości jego założenia. Ale spokojnie nowy łańcuch już leci w stronę Paczkomatów Inpost :)


Łańcuch dotarł  co prawda nie do paczkomatu a do punktu obsługi klienta ale jest zajebisty.



Łańcuch był co prawda za długi ale kupiłem taki z premedytacją. Po prostu nie wiedziałem jaki był w oryginale a nie chciało mi się liczyć ogniw. Na szczęście mam już skuwacz więc przerobienie łańcucha na potrzeby składaka nie trwało za długo.



Do zestawu bez dopłaty była dołączana oryginalna spinka jak dla mnie bomba :)






Sprzęt poskładany łańcuch naciągnięty można jeździć. Wydaje mi się że mogłem zrobić więcej i zmienić więcej ale udało mi się mimo wszystko doprowadzić składaka do stanu jeżdżącego. Mało tego nie gryzie w oczy jak jedzie więc to dodatkowy atut.

Podsumowując już tego posta:

Praca zajęła mi około półtora miesiąca, jeżeli odliczyć czas schnięcia farby i moje przestoje to jakieś 10 roboczogodzin.
Jeżeli chodzi o koszta to nie są one niewielkie w porównaniu do efektu.:

-Najdroższą rzeczą było tylne koło 60zł
-Nowe siodełko i chwyty 50zł
-Kierownica oryginał 15zł
-Wspornik kierownicy 12zł
-Łańcuch ze spinką 12zł
-Komplet klocków hamulcowych 3zł
-Łożyska około 3zł
-Tylna lampa około 4zł

Wszystko co do malowania było potrzebne to około 80zł

Czyli całoć zamyka nam się w niecałych 250zł bo pewnie coś pominąłem.

Wiem więcej niż przez rekonstrukcją tego roweru powoli zbliża się moment gdy będę miał na tyle wiedzy i umiejętności by odbudować a właściwie odrestaurować rower po dziadku. Zostaje mi tylko poszukać części i znaleźć czas i pieniądze na ten cel.

Dzięki za uwagę bo tym razem w długości posta przeskoczyłem chyba wszystkie granice.

Pozdrawiam
Janusz