poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Składak Reanimacja

To będzie dłuższa historia. Więc z góry przepraszam jeżeli ktoś czytając moje mało porywające wypociny, przyśnie i wyrżnie twarzą o klawiaturę. Czytacie na własną odpowiedzialność.

Dla ułatwienia część ze wspomnieniami i moją historią jest w ten sposób, oddzielona od części bardziej technicznej. Choć nie wykluczam ze wspominki się tam też pojawią. Bo każda część tego roweru to wspomnienie.

Historia mojego składaka jest dłuższa niż mój pobyt na tym świecie. Zacznijmy od tego że rower należał niegdyś do mojej Mamy.
Kupiła go od znajomych w czasach gdy na półkach sklepowych można było dostać co najwyżej ocet. Składak był jej drugim rowerem tego typu. Ponieważ pierwszy tego samego typu który udało jej się zdobyć w stanie "Nówka sztuka nie śmigany z oficjalnej dystrybucji" został skradziony.
Moja Mama dojeżdżała rowerem głownie do pracy, na zakupy i w inne miejsca ze mną w wiklinowym wozidełku na ramie, gdy jeszcze chodzenie stanowiło dla mnie wyzwanie.
Nie wiem ile kilometrów przemierzyła, ale to nie było kiedyś istotne. Rower był głównym środkiem transportu. Mało tego rower Ten właśnie, też przyczynił się spotkania moich rodziców. Bo łańcuch nie wiedzieć czemu zawsze spadał pod domem mojego Taty. Hmm rowery tak mają że łączą ludzi sam jestem tego przykładem.
Ale idąc dalej. Gdy miałem już wystarczająco dużo umiejętności by przemieszczać się samodzielnie i mogłem już zacząć bawić się rowerkami 3 kołowymi dostałem ... Samochód.


I to samochód z "Rajchu"(dla ludzi z poza Śląska. Rajchem kiedyś nazywaliśmy potocznie Niemcy), więc można powiedzieć że miałem szczęście, bo czasy były dość specyficzne.

Odpowiadam, tak to małe w aucie to ja.

Autko było na pedały chociaż nie takie standardowe jak w rowerze. Technologia była prosta jak budowa cepa, taki trochę stepper z siłowni. Dwie korby z tyłu do nich cięgna i pracowało jak wał korbowy w aucie, przy czym zamiast tłoków były moje nogi. Możliwe że stąd wzięła się siła w nogach którą zawsze miałem.
Auto było wykonane w całości z metalu. Więc lekkie nie było. Miało pełne zawieszenie z tyłu na dwóch stalowych sprężynach. Miało też dość zaawansowany jak na zabawkę układ kierowniczy, szklane lampy samochodowe, w pełni funkcjonalne oczywiście i ważyło jak wtedy mi się wydawało baaardzo dużo.
Powiedzmy sobie szczerze, zawsze byłem niski ale w tym przypadku to była zaleta, bo długo mi ta zabawka służyła. Co ważne jeździłem tym autkiem całymi dniami czasem i wieczorami (wieczorynka kiedyś kończyła dzień zabaw)
Powiem wam też że ja driftowałem autem gdy jeszcze nikt nie wiedział co to drift :)
Zasadę "byle czym byle bokiem" miałem opanowaną do perfekcji. To teraz może wydawać się śmieszne ale to część moich wspomnień z dzieciństwa :)

Gdy samochód się kończył a ja z niego już wyrosłem, dostałem hulajnogę. Ale nie taki badziew jaki teraz sprzedają. tylko konkretny sprzęt (jak na kolejną zabawkę)


Zdjęcie poglądowe zaczerpnięte z Google. Moja była czerwona miała chromowane błotniki, kierownicę oraz felgi, nie miała dzwonka a także miała zajebiste czarno brązowe pompowane baloniaste opony :) 
Ten pojazd nie chciał latać bokiem :) ale to na nim nauczyłem się równowagi, skręcania i balansowania ciałem. Dodatkowo przemieszczanie się na hulajnodze też zaczęło rozwijać mięśnie nóg w innym stopniu niż wymuszane pchanie pedałów w samochodziku. W pewnym momencie gdy mama zauważyła że podoba mi się jada jednośladem, zaproponowała mi przejażdżkę jej rowerem, jak wtedy mi się wydawało, wielkim i ciężkim. Miałem wtedy chyba mniej niż 6 lat ale głowy nie dam. 
Pierwsza próba zakończyła się pamiętną glebą, zdartym kolanem prawdopodobnie stanem przedzawałowym Mamy :) 
Spróbowałem ponownie i znów gleba nie ujechałem nawet metra jak dobrze pamiętam. Zraziłem się krzycząc że tym nie da się jeździć, bałem się rowerów pamiętam jak dziś :) 
Uznałem że zawsze będę śmigał na mojej hulajnodze bo jest zajebista (wtedy nie było jeszcze słowa zajebista :))

Strach przed rowerami zwalczyłem dopiero u kolegi który też z Rajchu dostał BMXa ale dopasowanego do jego wzrostu. Będąc u niego postanowiłem pokonać strach. Właściwie to zrobiłem to nieświadomie, bo na jego podwórku gdy pokazał mi swoją zabawkę, pierwsze co powiedział daj się karnąć na hulajnodze (bo nikt nie miał :)) to dam ci się karnąć na rowerze :) jakoś w ferworze zabawy usiadłem na rowerze sięgając tym razem nogami do ziemi w przeciwieństwie do składaka mamy i odpychałem się jak na hulajnodze. 
Po chwili gdy wyczułem próg równowagi, położyłem nogi na pedałach i pojechałem może nie za daleko, może nie jakoś ładnie, ale pojechałem. Wtedy coś we mnie pękło. Czyli to jednak możliwe. 
Po jakimś czasie zacząłem się przymierzać do roweru mamy (który już stał od dłuższego czasu bo w domu w między czasie pojawiło się auto jak u wielu w tamtych czasach auto które zmotoryzowało Polskę - Fiat 126P) jako brzdąc z kluczem trzynastką, wykręciłem siodełko położyłem na to zwinięty koc i zacząłem się uczyć. 
Trochę to trwało ale załapałem jak przemieszczać się rowerem który nijak nie pasuje do mojego mizernego wzrostu, po jakimś czasie zamontowałem spowrotem siodełko. I zaczęła się jazda.  Jeździłem co prawda nie daleko, choć wydawało mi się wtedy że to kraniec świata (4 ulice dalej :)) Oczywiście rower z torpedo też latał bokiem :) 
Oficjalnie stałem się rowerzystą. Przez wiele lat jeździłem tym składakiem po okolicy z kolegami składak przeżył jazdę terenową, holowanie innych rowerów, holowanie deskorolek i wrotek, błoto, więcej błota, piachy wodę i w co tylko dało się wjechać to oczywiście musiało zostać zaliczone, zdarłem do metalowej siatki i absolutnej gładkości niezliczone ilości opon, w tym kilka od BMXa kolegi bo tak się złożyło że też miał koła 20cali a rodzice kupili mu Górala. Więc części które uzbierał przypadły mi. Części znajdowaliśmy na śmietnikach bo jako dzieci nie mieliśmy pieniędzy, mieliśmy dzieciństwo.

Rower wiele lat katowany/używany dzielnie znosił moje pomysły. Jazda bez kierowcy ze stromego zbocza kończąca się na ścianie pewnego blogu też nie była dla niego wyzwaniem. Po latach od babci dostałem swój pierwszy rower górski. Wiśniową  w metaliku damkę (wtedy nie wiedziałem czym to się różni) Magnum 100 tak się to to nazywało, ale to zupełnie osobna historia na innego posta. Wróćmy do mojego pierwszego roweru. 
Składak jest w moich rękach nadal i nadal jest w stanie do jazdy. No może nie na czas tego remontu, ponieważ chciałem go odnowić na miarę moich możliwości niskim kosztem ale z wiedzą (mizerną co prawda) którą zdobyłem przez ostatnie lata. 

Rower był już kiedyś przemalowany przez Tatę na kolor, hmm i tu mam problem bo jestem typowym facetem, który nie ogarnia tej barwy. Dla mnie to fiolet, ale pewnie dla mojej Agnieszki, fiołkowy lub inny udziwniony :)

Tak czy inaczej tamto malowanie polegało na tym że rower miał zdjęte błotniki, koła i siodełko a potem na szybko spreyem wszystko było pomalowane. Nie istotne czy był gdzieś jakiś chrom czy coś po prostu szybko, tanio i czysto sprawa załatwiona w godzinkę.

Nie lubiłem nigdy takiego podejścia. Dlatego chciałbym to zrobić po swojemu i dobrze w moim mniemaniu. Chociaż nie zawsze mi to wychodzi. Efekt będzie zależny od tego jak się do tego przyłożę ale wiem że chce zadbać o szczegóły, bo pamiętam że ten rower ma chromy które kiedyś błyszczały. 

Przejdźmy więc do części technicznej tego posta. 

Po wielu latach dowiedziałem się że ten rower miał nazwę. Miał też markę. Dla mnie był to zawsze składak i nigdy nie miałem ani świadomości co to jest i gdzie to produkują po prostu był od zawsze. 
Teraz już wiem że nasz składak to Romet Flaming, którego produkcję Romet rozpoczął prawdopodobnie w 1973 roku ale nie mam co do tego pewności. Mój egzemplarz sądząc po numerze ramy prawdopodobnie jest z 1975 roku czyli ma już jak dobrze liczę 41 lat. 
Rower ten jest jednym z popularnych w swoich czasach modeli składaków. 
Romety były składakami głownie z nazwy, ponieważ większość rowerów z tamtej epoki nigdy nie była złożona przez właścicieli. Nie licząc momentu w którym podczas przewożenia na ramie worka ziemniaków, (nie mam na myśli tych małych z marketu) rama składała się w miejscu nie przewidzianym przez producenta i niekoniecznie w kierunku który przez tego producenta został przewidziany. 
Składaki łamały się bardzo często w miejscu zawiasu. Dlatego większa część tych rowerów miała zespawany na sztywno zawias po środku ramy, lub dospawane wzmocnienia żeby wytrzymać trudy pracy. 
W czasach gdy auto było luksusem a wielu ludzi miało przydomowe chlewiki (też taki mieliśmy :)) Składaki były transporterami o nieograniczonej wręcz nośności. Większą nośność miały tylko domowe konstrukcje wózków transportowych. Na stalowej ramie z kołami z motocykli. Sam taki posiadam z kolami od MZ i pewnie dla tego nasz składak nie został złamany. Dodatkowo dziadek przywoził sporo rzeczy na swoim Simsonie (rower z chyba 1954 który też mam i on niestety miał już spawaną ramę bo pękła przy suporcie)

Składaki miały banalnie prostą konstrukcję, ale żeby tą konstrukcję rozebrać po ponad 40 latach trzeba będzie sporo cierpliwości jak zrobiłem to ja?
   
 Na początku oceniłem sytuację o ile dobrze pamiętam żeby lakier był dobrze położony trzeba pozbyć się starego lakieru, wyczyścić powierzchnię, odtłuścić, położyć podkład hamujący korozję bo rama jest stalowa i na to położyć dopiero lakier. Czyli rozebrać rower od ostatniej śrubki.

Długo biłem się z myślami czy nie oddać go do profesjonalnej firmy która go wypiaskuje i pomaluje proszkowo ale jak już wspomniałem, chciałem zrobić to tanim kosztem w wolnych chwilach. Wiec wydatek 250zł z wysyłką trochę mijał się z celem, bo potrzebuję pieniędzy na kilka części które pewnie będę musiał wymienić.

Spraje kupiłem przy okazji jakiegoś spaceru. Kolory były wybierane na szybko w sklepie bez jakiegoś namysłu.  Wstępnie czarny mat na zdarte chromy (bo wydawało mi się że są już nie do odzyskania) błyszcząca zieleń na ramę bo rower ma być całkiem inny i odświeżony. Teraz myślę co prawda że mogłem pomalować go na oryginalny pomarańcz jaki przewidział producent, ale kolor to była kwestia chwili w sklepie i nie myślałem nad nim za długo.

Rozbieranie zaczynałem od zdjęcia tego co proste w ściąganiu czyli od kół


Następnie korba, co już takie proste nie było. Mechanizm korbowy jest zabezpieczony z jednej strony prostym i skutecznym klinem, który po włożeniu w otwór w ramieniu korby klinuje się w wycięciu w osi suportu. 
Na końcu klina jest gwint dzięki czemu, klin dociągnięty nakrętką nie wypada z czasem a dodatkowo mocno zakręcony klinuje się prawie na amen.
Nie obyło się oczywiście bez dużej ilości WD40 oraz młotka.


Idąc dalej. Jest dość specyficzna nakrętka która jak to w suportach rowerowych nie tylko tych starych ,wymaga odpowiedniego klucza. 
Oczywiście kiedyś każdy klucz którego i tak w sklepie nie było można było zastąpić majzlem (dla ludzi spoza Śląska. Majzel to Przecinak) i młotkiem. 
Sądząc po nakrętce albo ja (bo nie pamiętam) albo ktoś przede mną już tu był i ewidentnie klucza nie posiadał. Za to był operatorem majlza i młotka.


Jak widać mam profesjonalny Rometowski klucz, ale oczywiście młotek też był potrzebny.


Dalej nie jest dużo lepiej, to co teraz odkręciliśmy to nakrętka kontrująca dodatkowo trzymająca osłonę suportu. Pod spodem jest konus do którego Też jest dedykowany klucz.
I tu mogę się uważać za serwisanta level PRO :)


Mam w warsztacie klucze nieznanego pochodzenia (pewnie wygrzebane ze złomu lub kontenera za szczenięcych lat) i nieznanego przeznaczenia chomikowanie czasem się przydaje :)

Idąc dalej. Mamy już łożyska i to nie byle małe kuleczki z chińskiego stopu. Przypominam że rower był produkowany przez Polską firmę której Inżynierowie (duża litera nie jest przypadkiem) nie znali pojęcia planowane postarzanie produktu i produkt jednorazowy.



Jak widać miski też są pomalowane. Ale spokojnie miski są demontowalne i nie trzeba do tego wiele tylko porządny śrubokręt i młotek.


Po delikatnym puknięciu od wnętrza ramy. Farba puściła wystarczyło tylko delikatnie podważyć i wyszyły.
O ile korba nie była kłopotliwa w demontażu, o tyle główka ramy wraz mechanizmem wyjmowania kierownicy i beznarzędziowego kasowania luzów, nie już tak łatwo poddać się nie chciała.


Zacznijmy od tego że rurka kierownicy jest montowana w rurze sterowej trochę jak siodełko w rurce sztycy aktualnych rowerów.
Tzn rura do której wkładana jest kierownica jest nacięta z boku a następnie na nią nakręcana jest bieżnia łożyska, podkładka, kontra i specjalny zacisk. O ile zacisk poddał się po 3 uderzeniach młotka i litrze WD40 to sama kierownica nie chciała wyjść z rury sterowej zalałem więc ją wszystkimi patentami które znam i zostawiłem niech się moczy. W tym czasie zająłem się kontrą która z oporem ale odpowiednim kluczem zeszła.


Poniżej podkładka i konus główki ramy. Powiem Wam że z tego co wiem to powinno się ruszyć ręką dodatkowo producent przewidział nacięcia żeby się ręka nie ślizgała. Goła ręka nie dała rady, w rękawiczce z gumowanym wnętrzem też nic. Taśma do ściągania filtra oleju w aucie poległa. Pomógł dopiero profesjonalny klucz do rur i to nie jego mała wersja którą odkręcałem wszelkie rury :)


Wiem kiepskie ujęcie ale ... tak ten klucz jest wielkości połowy roweru :) a widelec był wkręcony w imadło zdjęcie było poglądowe :)


Wyciąganie kierownicy część kolejna. Gdy zawiodła chemia, młotek, klucz. Użyłem ognia.
Niestety nie mam palnika w warsztacie, wkład z lampy olejowej też robi robotę. Niestety kierownica jest wsadzana do połowy długości a dogrzać mogę tylko początek. Po około godzinie walki w tym też majzlem i młotkiem, by rozgiąć zaciśniętą rurę i zbić ją z kierownicy, udało się. Kierownica była wolna. Sponiewierana ale wolna. Kierownicę i tak planowałem wymienić na inną ponieważ jej najlepsze lata już dawno minęły. Chrom już dawno odpadł i było parę wgniotek.

To nie koniec technologi odpornej na odkręcanie.


Śruby z okrągłym łbem miały już tak rozjechany środek od ciągłego dokręcania, że były nie do ruszenia. Dodatkowo z drugiej strony nakrętki są umieszczone w zagłębieniach do których żadna grzechotka czy klucz oczkowy nie wejdą. Dodatkowo jedna nakrętka była już gładka jak moje pilniki z odzysku i zaspawana rdzą. Spokojnie mam klucz uniwersalny/ostateczny ... szlifierkę :)
Druga śruba się trochę przestraszyła i po 20 min dała się odkręcić

Kolejnym krokiem jest pozbywanie się lakieru. Po walce z mechaniką nie chciałem już bawić się w wielogodzinne szlifowanie, drapanie i modlenie się do lakieru by zszedł.
Skoczyłem z Serafinem i Agnieszką do Praktikera po zmywacz w żelu.








Po posmarowaniu całej ramy żelem zostawiłem  to to na jakieś 20 min i lakier sam zszedł wystarczyło zdrapać resztki. Czynność musiałem powtórzyć ponieważ na rowerze były dwie warstwy lakieru.
Podkładu nie znalazłem ot takie czasy były. Ciekawostka jest taka że na rowerze w ramach testowania kolorów miałem kilka plam z różnych sprejów. Nie zgadniecie jaki rozpuścił się już pod pędzlem którym smarowałem.
Lakier samochodowy (z Matiza) oryginalny do poprawek drobnych uszkodzeń, rozpuścił się od dotknięcia. A był na ramie długo. Inne lakiery potrzebowały co najmiej 20 min żeby zacząć się warzyć na ramie.
A ja głupi tym lakierem malowałem progi w Matizie gdy zaczęła go ruda od dołu podgryzać. Człowiek uczy się na błędach. Lakiery których będę używał schodziły dość ciężko więc jest szansa że nie zmyje mi tego byle deszcz :)



Po godzinie pracy rama była gotowa.


Skoro miałem już ramę na ziemi postanowiłem sprawdzić czy się jeszcze składa.
Po 20 min z WD40 i zakwasach w ramionach, udało mi się uwolnić zawias od rudych uścisków.



Kto wie może faktycznie będę składał ten rower do auta na jakieś wypady.

Zawias oczywiście spenetrowałem WD40 następnie rozruszałem.

Moja uwagę zwrócił pewien spaw na ramie. Nie pamiętam żeby ktoś kiedyś go spawał po jakiejś przygodzie ale ten spaw mimo iż wygląda na ... nasmarkany to wytrzymał przez lata więc raczej się o to nie martwię



Malowanie zacząłem od zawiasu oczywiście przed wszystkim całą ramę dokładnie wyszlifowałem papierem ściernym od 120 do hmm nie pamiętam ale prawie gładkim papierem :)

Następnie ramka schła na dworze przez jakieś 4 godziny po czym wyszło słońce i tak jeszcze godzinę.




Z racji na to że nie miałem już więcej czasu tego dnia ramę schowałem do warsztatu podwieszoną w miejscu gdzie może twardnieć i wiązać spokojnie. Warunki ma całkiem przyzwoite. Trochę tam powisiała bo niestety w tygodniu mam może kilka godzin niczym niezmąconego czasu wolnego więc projekt będzie się trochę wlókł.

Po bliżej nieokreślonym czasie Pojawiła się kolejna chwila na malowanie. Tym razem już zasadniczy kolor, więc niech się stanie Zieleń :)




Tutaj kolejny tydzień na schnięcie przez brak czasu i nadmiar innych zajęć. Przy okazji pomalowałem resztę części na czarny mat. Metodologia jak przy ramie. Smarujemy glutem idziemy na 20 min gdziekolwiek szczotka papier odtłuszczamy i malujemy. Na następny raz wszystko pomaluje w czarny mat :)














Błotniki to w sumie inna historia bo miały zostać srebrne ale po dłuższym zachwycaniu się bagażnikiem w czarnym macie i je pomalowałem na czarno. Tutaj bez gięcia i poprawiania się nie obyło bo błotniki są stanie agonalnym ale niestety budżet ich nie przewiduje jak na razie więc tylko doraźnie je naprawiam.





Fotki trochę chaotyczne ale malowałem to z odstępem ... 2 tygodni. Bez ładu składu i ogólnie zrobiłem z tego hobby, czyli żeby było co robić przez dłuższy okres czasu.

Po przeprawie z malowaniem które zajęło mi około miesiąca. Ostatecznie przyszedł czas na montaż

Na początek zabrałem się za nabijanie sterów i misek łożysk supportu. Mając gotową czystą ramę i czyste części praca jest prosta i wystarczy imadło.




Chromy też zaczynają powracać na swoje miejsce


Nie powinno się tego robić młotkiem ale akurat nie miałem takiej średnicy rury w warsztacie żeby zrobić to profesjonalnie. Najważniejsze, nie bić po bieżni z wyczuciem i ostrożnie.





No dobra poza imadłem przydała się także jedna rzecz :)
Wymuszacz uprzejmości :) Zwany też "Argumentem" a przez niektórych nie wiedzieć czemu zwany też trzonkiem siekiery. Swoją drogą wyszedł kadr jak z gry jakiejś.

Wracając do składania. Wystarczy trochę smaru (pod kolor ramy) i już mamy wszystko poskładane.

Ramę ustawiłem ba blacie tak żeby po przechyleniu główka ramy była podparta prostopadle o imadło by stery weszły prosto.


Następnie na imadło położyłem parciany pas żeby nie porysować misek.


Miski weszły prawie do końca pod naciskiem ręki, na koniec przez kawałek drewna pobiłem młotkiem żeby się ułożyły.


Suport był na tyle wąski że mogłem go wprasować w imadle bez młotka. Pas parciany był tu tylko po to żeby misek nie porysować ale w sumie nie pozwalał wejść łożyskom prosto więc z niego zrezygnowałem po chwili.




Kolejna część uzbrajania ramy czyli mocowanie do stołu żeby mieć lepszy dostęp do części.


Uwaga przerwa na "patent"
Żeby rama dobrze stała jak na fotce wyżej wystarczy w stół włożyć śrubokręt a ramę następnie nasunąć na niego poprzez rurę sztycy.


Wracamy do składania. Na początek support. Jak zawsze smaru kładę ile wlezie do niego przyklejam łożyska które wcześniej dokładnie wyczyściłem z pozostałości smarów i brudu który przez lata się tam zebrał. Miski i łożyska wyglądają jak nowe a mają ponad 40 lat.



Następnie zakładam korbę i tu biję się z myślami bo jest w stanie mocno zmęczonym i psuje trochę wygląd roweru ale też nie przewidziałem jej w wydatkach. Mechanicznie jest pierwsza klasa ale wygląd blatu i ramion tego nie zdradza.


Montaż sam w sobie jest prosty wkładamy korbę nakręcamy konusa kasujemy wstępnie luz.


Następnie dużo smaru żeby wszedł wszędzie. Osłona i kontra. Po wszystkim regulacja czyli kasowanie luzów i montaż drugiego ramienia korby. Czyli nakładamy ramię wkładamy kołek podkładka i nakrętka dokręcona do wyczuwalnego oporu po którym ramie już nie pracuje na ośce.
Proste na tyle że zapomniałem zrobić zdjęć.

Przechodzimy do sterów bo tu trzeba było wymienić łożyska które wysypały się chwilę po demontażu widelca.


Smar jak zwykle na początek.


Przyklejamy łożysko. Tu przykład z górnego ale na dole analogicznie.

Wkładamy widelec i nakręcamy górną bieżnie/konusa ... tym razem wystarczy dłoń tak jak to producent przewidział.


Wstępnie kasuje luzy.


Teraz kładziemy podkładkę.


Nakręcamy kontrę na wszystko i kasujemy luzy.


Znów wychodzi level pro, bo do tego też mam oryginalny klucz.


Ciekawostka (jak by mało ich w tym rowerze było) ale warto na to zwrócić uwagę bo wtopiłem aż 2 zł.

Gdy kompletowałem części, kupiłem łożyska do sterów rowerowych na 1 cal. Najzwyklejsze które pasują wszędzie i zawsze. Oczywiście Romet był innego zdania i nie miał zamiaru dogadać się z typowymi łożyskami przez to że kołnierz był w nich wywinięty do góry a Romet ma kołnierz na płasko wyprowadzony do środka.



Trochę się naszukałem łożyska, które będzie wyglądać podobnie. Zajęło mi to może 25 min co jest znaczącą różnicą bo poprzednie kupiłem z 3 min.
Możliwe że idąc za radą Serafina i jadąc do wypasionego sklepu z łożyskami w centrum, kupił bym od razu odpowiednie. Ale jakoś tak nigdy czasu nie było. Okazało się że pasują łożyska z Rometowskiej Motorynki ku mojemu zaskoczeniu. To już jakieś początki są więc może złoże jakąś Rometowską motorynkę w przyszłości ??


Łożyska były tak tanie  że nie będę się jakoś szczególnie przejmował pierwsza para była za niecałe 2 zł plus przesyłka do pełnych 2 zł rama w tym czasie jeszcze wisiała i schła więc najtańszy list bez problemu wystarczył żeby przyszły na czas. Łożyska z motorynki były nieco droższe bo 1,50zł za sztukę i do tego jakaś tam przesyłka a do tego jakieś inne rzeczy od tego sprzedawcy typu tylna lampa na dynamo i wyszło może 4zł ?? Po złożeniu wszystko pracuje zacnie i płynnie jak nie w Składaku.

Nie zakładam jeszcze łańcucha bo niestety tyle koło jest w stanie agonalnym. Więc muszę je kupić ale tutaj poszukiwania wykazały że używane średnio się opłacają. Bo nie znam ich staniu a budowa torpedo jest dla mnie nadal tajemnicą i nie ogarniam tej konstrukcji.
Chociaż przyznam że tylne koło było już przeze mnie naprawiane. Jeszcze w czasach gdy na tym rowerze jeździłem. Próbowałem zbadać przyczynę "latania" tylnego koła bo luzem już tego nazwać nie można.
Jakie było moje zaskoczenie gdy po dłuższej chwili grzebania w tej pieście odkryłem że udało mi się złożyć ją i względnie wyregulować by działała i hamowała jak należy, bez jednego z trzech łożysk. Składając wspomnienie wróciło.
X lat temu. Jadąc gdzieś w jakimś lekkim terenie koło nagle się zablokowało nie dało się obrócić ani w żaden inny sposób odblokować. Mając przy sobie tylko dwa klucze i pole lub jakiś plac (już nie pamiętam gdzie) rozebrałem piastę z której wysypały się resztki łożyska które były powodem zablokowania koła.
Co ciekawe desperacko na miejscu udało mi się tą piastę bez smaru i łożyska złożyć. Co prawda zyskała spory luz, ale pozwoliła na dalszą jazdę i hamowanie. Nie wiem czemu wyparłem to z pamięci, ale przez lata to latające koło z tyłu po prostu latało. Już tam nie zaglądałem tłumacząc sobie to urokami ówczesnej technologi. Najśmieszniejsze jest to że mimo braku łożyska rower dalej był na chodzie i jeździł nim brat Agnieszki na Zabrzańskiej Masie Krytycznej. A także na jakichś wypadach też rower był używany i na brak jednego z łożysk nikt nie zwrócił uwagi.
A spróbujcie teraz wyjąć jedno łożysko z tylnej piasty i nie ujedziecie metra a nawet jeśli, to luz będzie taki że hamulec V-brake będzie nie do wyregulowania a tarczowy pewnie się złamie przy pierwszym hamowaniu.

Piasta w skrócie wyglądała tak



Zdjęcie zębatki to kwestia zdjęcia zabezpieczającej sprężyny.



Następnie wykręcamy konusa trzymając za kwadratowy koniec ośki (nawet do tego kwadratu mam klucz :))

Ale według mojej wiedzy która w tym akurat przypadku jest wyjątkowo nikła, tutaj smaru powinno być nie wiele. Głownie na łożyskach. Ponieważ ta piasta działa na zasadzie bębna hamulcowego i smar pogarsza siłę hamowania.


Piasta od wewnątrz wygląda na zmęczoną. Ale nie znam się na tyle żeby to ocenić. Bo nie rozbierałem tego typu piast które były by w pełni sprawne wiec nie mam porównania.

Ostatecznie pokusiłem się na zakup nowego koła które przyjdzie niebawem razem z nową kierownicą i wspornikiem kierownicy. Komplet kosztował 100zł z przesyłką przy czym części są fabrycznie nowe najdroższe było koło bo kosztowało około 60zł reszta to kierownica i kurier bo części jadą z Wrocławia.
Chciałem co prawda kupić piastę lub koło z jakiemś Nekusem lub innym Sramem z biegami ale niestety cena samej piasty przerasta wielokrotnie wartość roweru nawet przy założeniu że kupuje używaną lub rower na części. Do tego jeszcze potrzebuje osprzęt czyli manetki linkę i wydatki rosną. Co prawda Mama miała marzenie żeby ter rower miał przerzutki ale niestety tego nie jestem w stanie spełnić przynajmniej przy aktualnym budżecie. Może kiedyś.

Kołem więc już się nie przejmuję. Kolejnym zmęczonym elementem jest łańcuch.


Nie wymieniany od nowości. Raz został zerwany gdy próbowałem bawić się w palenie gumy rowerem za dzieciaka. Nie można powiecie ?? Dodatkowo bez przerzutek na takim przełożeniu ??

Film poglądowy poproszę 

Co prawda tam jest coś na ala BMX ale jak już wspominałem połowa napędu czyt. koło miałem z BMXa z łysą oponą która składała się już tylko z stalowego oplotu z śladowymi ilościami gumy. Do tego byłem bardzo niski i lekki przy okazji, a nogi miałem bardzo mocne więc w czym problem ??

Łańcuch nie wytrzymał ale nie mając pieniędzy i skuwacza (skuwacz mam od tego roku czyli jakieś 20 lat później :)) poradziłem sobie śrubką i skontrowaną nakrętką. Dodatkowo gwint zbiłem na końcu, więc nie miało prawa się odkręcić.
Tak przejechało to wiele lat aż do teraz kiedy śrubę ściąłem by łańcuch zdjąć. Następnie już moim zwyczajem, szczotką drucianą wyczyściłem łańcuch z brudu i rdzy.


Po czym wpakowałem go do oderdzewiacza, ponownie wyczyściłem i zalałem olejem do łańcucha. Teraz sobie wisi i nasiąka.


Trzeba przygotować jeszcze trochę gadżetów tzn. druty i inne wsporniki do błotników.


Też idzie na to czarny mat bo chrom jest już w mniejszości na tej powierzchni. Kolejna rzecz idzie do schnięcia.

Wiem trochę to chaotyczne i nie logiczne ale jakoś tak robię wszystko z doskoku, więc robię to na co pozwalają warunki i czas w danym dniu.

Malowanie i kosmetyka jest właściwie skończona, zostaje tylko mechanika a tutaj ważną rzeczą są hamulce a w zasadzie spowalniacze przednie.
Wiele lat udawało mi się nimi skutecznie zatrzymywać Rometa. A raz przyczyniły się do pamiętnej gleby. Gdy kolega użył przedniego hamulca na piasku, na łuku, po szybkim zjeździe z górki, gdy ja byłem na bagażniku a on prowadził.
To był piękny pamiętny szlif a noga, łokieć i tyłek goiły się chyba miesiąc :)
Szlif był właściwie spowodowany tym, że kolega chciał zahamować jak w rowerze górskim lecz Romet oryginalnie hamulec przedni miał z prawej strony jak w motocyklu. Kolega odruchowo docisnął i dalej uczyliśmy się fizyki w ślizgu.
Sam hamulec to typowa szczęka, jaka była wiele lat montowana w składakach.


Oczywiście klocki nigdy nie były zmienione, więc mają 40 lat. Co prawda wyglądają jeszcze dobrze ale dla pewności je wymieniam. kosztują 2 zł więc czemu nie ?? zacisk ma ładny chrom więc jedynie go wyczyściłem. Pamiętam że prawie byłem w stanie zablokować przednie koło na asfalcie w czasach świetności składaka więc był skuteczny albo ja byłem baaardzo lekki. Bo teraz gdy go sprawdzałem przed rozbiórką zatrzymał mnie po kilku metrach z niewielkiej prędkości. Albo przytyłem albo jest słaby :) 

Klamka hamulca oraz linka zostają w oryginale, tyle że musiałem doczyścić chrom z starej farby


Co do linki to na początku myślałem o jej wymianie ale jak porównałem przekrój starej i nowej to zwątpiłem. Wyczyściłem i przesmarowałem pancerz i tyle w temacie.



Z samą klamką nawet wiąże się wspomnienie. Bolesne co prawda ale znów z dzieciństwo się przypomina. Mama mówiła nie jeździj na bosaka po podwórku bo sobie krzywdę zrobisz. I wiecie co ??
Miała rację. Jadąc boso w samych spodenkach bo jakoś gorąco szkrabowi było, zaliczyłem widowiskową glebę i nie wiem jakim cudem ostre garbowanie z rączki hamulca rozcięło mi przestrzeń między pierwszym(dużym) palcem stopy a drugim. Krew lała się nieziemsko. Ale jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz. Kolejna lekcja czego lepiej nie robić.

Można powiedzieć że prawie z każdą częścią tego roweru jest związana jakaś przygoda.

Co do budowy, kolejne dni obfitują w nowe części a co za tym idzie można budować i składać dalej. Udało mi się zdobyć nowe tylne koło Made in Czech Republic marki Favorit. Więc dla odmiany nie będzie luzu w tylnym kole. Jedyne co musiałem dołożyć to gumowa opaska na obręcz żeby nyple nie przebiły mi dętki. Dotarła także kierownica i mostek więc praktycznie wszystkie części mam skompletowane.





Samo złożenie roweru do końca w całość zajęło mi 20 min.




Następnego dnia po złożeniu Rometa, pojechałem z Agnieszką po "elementy wykończeniowe" Siodełko oraz chwyty z sklepu Jula (tanio i fajnie) oraz zapięcie rowerowe typu łańcuch w jaskrawo zielonym obszyciu z promocji z Kika.





Do pełni szczęścia brakuje już tylko łańcucha bo jak przypuszczałem skrócenie go o ogniwo spowodowało niestety brak możliwości jego założenia. Ale spokojnie nowy łańcuch już leci w stronę Paczkomatów Inpost :)


Łańcuch dotarł  co prawda nie do paczkomatu a do punktu obsługi klienta ale jest zajebisty.



Łańcuch był co prawda za długi ale kupiłem taki z premedytacją. Po prostu nie wiedziałem jaki był w oryginale a nie chciało mi się liczyć ogniw. Na szczęście mam już skuwacz więc przerobienie łańcucha na potrzeby składaka nie trwało za długo.



Do zestawu bez dopłaty była dołączana oryginalna spinka jak dla mnie bomba :)






Sprzęt poskładany łańcuch naciągnięty można jeździć. Wydaje mi się że mogłem zrobić więcej i zmienić więcej ale udało mi się mimo wszystko doprowadzić składaka do stanu jeżdżącego. Mało tego nie gryzie w oczy jak jedzie więc to dodatkowy atut.

Podsumowując już tego posta:

Praca zajęła mi około półtora miesiąca, jeżeli odliczyć czas schnięcia farby i moje przestoje to jakieś 10 roboczogodzin.
Jeżeli chodzi o koszta to nie są one niewielkie w porównaniu do efektu.:

-Najdroższą rzeczą było tylne koło 60zł
-Nowe siodełko i chwyty 50zł
-Kierownica oryginał 15zł
-Wspornik kierownicy 12zł
-Łańcuch ze spinką 12zł
-Komplet klocków hamulcowych 3zł
-Łożyska około 3zł
-Tylna lampa około 4zł

Wszystko co do malowania było potrzebne to około 80zł

Czyli całoć zamyka nam się w niecałych 250zł bo pewnie coś pominąłem.

Wiem więcej niż przez rekonstrukcją tego roweru powoli zbliża się moment gdy będę miał na tyle wiedzy i umiejętności by odbudować a właściwie odrestaurować rower po dziadku. Zostaje mi tylko poszukać części i znaleźć czas i pieniądze na ten cel.

Dzięki za uwagę bo tym razem w długości posta przeskoczyłem chyba wszystkie granice.

Pozdrawiam
Janusz

2 komentarze:

  1. Hej Janek.
    Zrobiłeś coś, o czym ja zawsze marzyłem. Czytając tego posta, a zwłaszcza przeglądając zdjęcia, czułem się jakbym na ekranie oglądał program "Fani czterech kółek", w Twoim wydaniu: "Fan dwóch kółek".

    Miałem podobny rower w kolorze pomarańczowym. Oddałem go panu, który potem oddał go na złom, który potem oddał go do huty, która potem oddała go w innej postaci do walcowni, która potem w jeszcze innej postaci oddała go do warsztatu mojej spółdzielni, a ta oddała mi go z powrotem w postaci pięknej balustrady balkonowej w kolorze brązowym. Tak przynajmniej słyszałem.

    Jestem zatem pełen podziwu dla trudu włożonego w renowację i za to, że rower pozostał rowerem. A nie moją balustradą.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło przeczytać że dobrnąłeś do końca :) Co prawda wiedziałem że post będzie długi ale dopiero jak uruchomiłem podgląd to okazało się że wrzuciłem 119 zdjęć czyli można by było z tego zrobić film poklatkowy a nie posta :). Jak widać ten składak w zamysłach producenta też był pomarańczowy i kto wie, może kiedyś odświeżę go na oryginał ?? Ale to za kolejne 25 Lat :)

      Usuń