sobota, 25 lutego 2012

Stożek

Dzisiejszą sobotę mogę zaliczyć do tych z przygodami. Ale czym by były wypady gdziekolwiek gdyby nie przygody które nas na nich spotykają ?
Plan był taki. Tusia kupuje bilety w Gliwicach dzień wcześniej, Aga wsiada w Elfa w stronę Katowic na swojej stacji w Gliwicach, ja się dosiadam w Zabrzu i już razem pędzimy z przesiadką w Katowicach, do stacji Wisła Głębce skąd idziemy asfaltami, aż do wyciągu krzesełkowego by wjechać nim na Stożek. Zakładałem że dotrzemy w 2 godzinki na szczyt, tam coś zjemy popodziwiamy widoki a i na ewentualne narty znalazł by się czas. Po wszystkim szybki powrót i na 16:57 jesteśmy na dworcu by wrócić Elfem do domu.
Plan prosty acz przyjemny i nie zakładający większego terenu z racji zimy i zerowego przygotowania do takich wypraw. Oczywiście ekwipunek zabrałem na każdy możliwy wypadek, łącznie z rozpalaniem ognicha w lesie. I nastania ciemności :P

Prognozy zapowiadały paskudną pogodę, deszcz całą poprzedzającą noc, a dnia wypadu deszcz przechodzący w śnieżycę przy silnym wietrze.
Nie chciałem w taką pogodę ryzykować szukania szlaku w górach, więc plan ostrożny. Przed samym wypadem okazało się że budżet wyprawy uszczuplił się znacznie i musiałem wymyślić jak za nico ponad sto złotych ogarnąć cały dwuosobowy wypad, wliczając w to bilety na pociąg, wjazd i zjazd wyciągiem no i wyżywienie.

Na stacji bylem nieco przed godziną 7:00 i siedząc tak widziałem pociąg w malowaniu które bardzo mi się ostatnio spodobało. Podoba mi się niemal tak bardzo jak malowanie ELFa :D
Mam na myśli żółto biały pociąg z godłem i podpisem "Dolny Śląsk"

Ale wracając do wypadu. Z oddali nadjechał znajomy pociąg Kolei Śląskich, z tym że nie był to Elf lecz Flirt, który nie odbiega znacznie komfortem i wyglądem od mojego ulubionego Elfa. Wsiadłem i odszukałem Agnieszkę i już razem ruszyliśmy do w stronę Katowic.
Po dłuższej chwili byliśmy już w Katowicach i czekaliśmy na właściwy pociąg do Wisły. Po szybkiej przesiadce do Elfa, rozgościliśmy się na fotelach i cieszyliśmy się spokojną podrożą do celu.
Po nieco ponad dwóch godzinach, byliśmy na ostatniej stacji, czyli w Wiśle Głębcach. Przywitała nas tam piękną słoneczna pogoda i zupełny brak zapowiedzianych opadów, po zerknięciu na drogowskazy szlaków zmieniliśmy także plany co do drogi, jaką chcemy dojść do Stożka, zamiast spokojnego spacerku asfaltem, obraliśmy kierunek niebieski szlak (mając nadzieję że nikt odpowiedzialny za znakowanie Zabrzańskiego szlaku rowerowego nie przykładał do tego ręki) który przeglądałem w internecie i brałem go pod uwagę gdy zrobi się ciepło.
Nie myśląc za długo ruszyliśmy w górę oblodzonymi drogami,
spotykając po drodze ekipę idącą w tym samym kierunku. Przyłączyliśmy się do nich i już razem szliśmy dalej w las. Po drodze zdjąłem ciężką kurtkę, która okazała się o wiele za ciepła, bo już na tej ścieżce zrobiło mi się gorąco. Tak więc rozpłaszczyłem się do samego swetra. W stroju wczesnojesiennym wyposażony w glany, jensy i dobry sweter, ruszyłem dalej.
Jak się okazało Szlak nagle skręcił z drogi, w nie przetartą ścieżkę w lesie. Z lekką obawą wyruszyliśmy na podbój dziewiczego śniegu. Ekipa przed nami wyposażona w kijki, ochraniacze i stroje jak na ciężkie przeprawy, przecierała nam szlak. Ale mimo to wszyscy niezależnie od stroju i doświadczenia, wpadaliśmy w głęboki śnieg, sięgający najczęściej pasa a czasem i klatki piersiowej. Przy czym nie był to puch lecz ciężki mokry śnieg, co mi jako jedynej osobie w sporniach perfidnie nie przystosowanych do takich warunków, sprawiało pewien problem. Aga mimo posiadania spodni narciarskich miała problem z przemakającymi butami tekkingowymi.
W co do obuwia to chyba byłem jedyną osobą która miała suche stopy, bo glany ani myślały przemoknąć, a jako że były mocno związane aż do ostatniego oczka, to nie było też mowy o śniegu w bucie, resztę załatwiały dwie pary skarpet, jedna przylegająca i szybko odprowadzająca wodę a druga grzejąca wełniana.
Spodnie też nie były jakieś tragiczne, elastyczne jensy nie pozwalały śniegowi dostać się powyżej glana.
Poza tym byłem na tyle rozgrzany podczas tej przeprawy, że nawet opieranie się gołymi rękami o śnieg nie sprawiało żadnego problemu bo woda wyparowywała bardzo szybko.


 W pewnym momencie okazało się że z przewidzianych 2 godzin na dojście asfaltem, nieco ponad godzina już minęła. Więc podziękowaliśmy ekipie, która poczęstowała nas jeszcze na odchodne, nalewką kawową.

I poszliśmy przetartym szlakiem którym ściąga się drzewo z gór, w stronę drogi.
Trasa fajna i ubita, ale w tym momencie okazało się że, o ile ślady opon są ubite, to środek już nie koniecznie i gdy na niego wszedłem, zapadłem się nieco ponad kolana. W pierwszej chwili śmiałem się z sytuacji razem z Agą i nie przejmowałem szczególnie, ale po sekundzie zacząłem odczuwać wilgoć w bucie, bo jak się miało okazać, pod śniegiem na środku drogi, woda wyżłobiła sobie mały tunel którym płynęła  i gdy wpadłem, ta podśnieżna rzeka zmieniła bieg, zamiast płynąć korytem, wpłynęła mi do glanów przez język inne drobne nieszczelności.
Tak więc całą dalsza drogę szedłem już z wilgocią w butach. Chociaż nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Bo woda szybko się rozgrzała i znów było przyjemnie :D
Bardziej martwiłem się o przemoczone buty Agi, w których zmieściło się co najmniej tyle wody co w moich, podczas deszczowego powrotu z Czech na rowerze.
Jak widać Aga się tym nie przejmowała.


 Po pewnym czasie doszliśmy do drogi którą planowałem iść od początku.




Potem tylko pod górkę z małym postojem na drugie śniadanie. I ruszyliśmy dalej w stronę stoku.
Ok jesteśmy już na stoku i co teraz ?? przeprawa zajęła nam prawie 3 godziny i mniej więcej tyle samo zostało nam do pociągu powrotnego.
Skoro jesteśmy już tak daleko nie ma co zawracać, najwyżej oszczędzimy trochę kasy na górze i dojedziemy do domu czymś poza kolejami śląskimi (koleje kosztują 12zeta w jedną stronę bez zniżek a inne koleje około 23 przy czym nam po wszystkim zostało jakieś 70 zeta) Ruszyliśmy więc pod wyciąg :D

Po chwili przeprawy dotarliśmy do wyciągu i pozbyliśmy się 20 zł :D



Na górze przywitały nas piękne widoki i ulga że do schroniska już parędziesiąt metrów zostało, tak oto dotarliśmy na szczyt :P

Oczywiście Facebook dowiedział się o tym pierwszy :P
Po chwili byliśmy już w schronisku. Gdzie zamówiliśmy coś ciepłego do picia :P



Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe posiedzenie niż godzina, bo nie wiedzieliśmy ile zajmie droga powrotna.
Po godzinie ruszyliśmy więc z cieplutkiego schroniska w drogę powrotną. Zjechaliśmy kolejką i ruszyliśmy asfaltem w dół w stronę stacji.





Po drodze zmieniliśmy trochę trasę i poszliśmy na skróty zielonym szlakiem, mimo że mieliśmy jeszcze spory zapas czasu. Okazało się że droga powrotna zajęła nam około półtorej godzinki z planowanych dwóch i pół :P
Tak że ten zapas wykorzystaliśmy na małą sesje

i zwiedzanie okolic dworca.

Mając jeszcze sporo czasu zająłem się suszeniem butów i skarpet Agi :P

W oczekiwaniu na pociąg powrotny zjedliśmy kolejną część zapasów z plecaków, ale było tego na tyle dużo, że nawet podjadając po drodze do domu, sporo jeszcze przywiozłem :P
Trasa do domu minęła nam spokojnie, nie licząc startu, bo maszynista musiał gwałtownie hamować na wiadukcie, przez kilku idiotów którzy urządzili sobie tam na środku punkt widokowo-spożywczy. Dalsza trasa to już tylko suszenie skarpet i butów Agi, no i moich nogawek :P
Po przesiadce w Katowicach z Elfa do Flirta, dojechałem do Zabrza, a Aga pojechała dalej do Gliwc.
Tak oto minęła mi zajebista sobota obfitująca w widoki, przygody i inne przyjemności :P
Pozdro

piątek, 10 lutego 2012

Zabrzańska Masa Krytyczna Winter Edition

Ośmiu śmiałków na rowerach, się zebrało. Dziewięciu przez Zabrze przejechało. Dziewięciu pod eskortą czterech radiowozów, na plac z powrotem zawitało. A to wszystko w mrozie sięgającym minus 12 stopni.

Tak oto w wielkim skrócie, można opisać dzisiejszą masę krytyczną. Ale bójcie się, nie zostawię Was bez zdjęć i szerszego sprawozdania z dzisiejszego przejazdu.

W okolicach 17:20 zebraliśmy się z Agnieszką z domu i ruszyliśmy w stronę domostwa Piernika i Serafina. Aga była dziś niezroweryzowana, więc po chwili poszła gonić nas autobusem.
A my w ekipie Serafin, Piernik, Daniel (który chwile przed odjazdem zjawił się na swym nowym rumaku) i ja, ruszyliśmy w kierunku placu wolności.
Po drodze wyprzedziła nas Aga w autobusie, ale Jej przewaga nie trwała długo, bo mimo przebiegnięcia na czerwonym, nie zdołała dotrzeć na plac Wolności przed nami :D
I tu rower po raz kolejny góruje nad wszystkimi innymi pojazdami.

Na placu za chwil kilka, zaczęli się pojawiać masowicze, w tym Kubush wraz Anią, lecz tak jak Aga, nie byli zroweryzowani. Za to przyprowadzili nam maskotkę :P







Chwilę po godzinie 18:00 nie było jeszcze Policji, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio i ruszyliśmy bez nich.


Chwilę po starcie na wysokości Platana dołączył do nas Goofy na swoim super oryginalnym rowerowym stworze :D
Po szybkim przywitaniu w biegu, raźno kręciliśmy pod górkę.



Aż do Niedziałkowskiego jechaliśmy bez eskorty Policji, ale jak już się pojawili to eskortowali nas po sam plac Wolności, i nie wiedzieć kiedy, zjawił się nawet drugi radiowóz.
Tak że do centrum jechaliśmy już z podwójną obstawą,







a na samym placu czekały na nas jeszcze dwa radiowozy :D
Tak dotarliśmy na sam plac Wolności w pełnej eskorcie i pełnym składzie.


Potem szybki powrót z postojem pod domem Kubusha. Gdzie na czas przejazdu masy, zawitała moja luba. Po chwili rozmowy ruszyliśmy do domów. Dziś bez odprowadzania, bo jeszcze wypadałoby zrobić after we dwoje ... :P

To tyle na dziś :D
Pozdro