Dziś po raz ... a kto by to liczył :D Byłem na Gliwickiej Masie Krytycznej. Niby nic niezwykłego ale z drugiej strony, masa przy minus piętnastu daje w kość, już sam dojazd jest niezłym wyzwaniem, a co dopiero powrót.
Cała akcja zaczęła się około godziny 17 gdy Serafin przyjechał po mnie. Chwilę po ruszeniu dało się odczuć ostatni wypad w dolomity. Tylna przerzutka odmówiła posłuszeństwa, na wyższe biegi, na siłę dało się wrzucić, ale sprężyna nie była w stanie zrzucić przełożenia niżej, innymi słowy, jak wrzuciłem z tyłu 9 to już była kaplica, bo na tym biegu musiałem jechać do Gliwic, przejechać przez nie i wrócić. Sytuację ratował nieco fakt, że przednia przerzutka za nic sobie miała bród, lód oraz mróz i ... działała (jako tako). No może nie wliczając tego, że wrzucenie trójki było niezłym wyzwaniem. Ale to wina mrozu, bo brakowało milimetra by łańcuch wskakiwał od razu. A tak musiałem cisnąć manetkę i dostosowywać prędkość do korby, do obrotów łańcucha by wielmożny łańcuch raczył wskoczyć na swoje miejsce.
Trasa do Gliwic przebiegła w miarę szybko, ale odczułem to na kolanach i udach, te pierwsze były przeciążone, a te drugie przemrożone.
Po dojeździe na plac Krakowski, wypatrzyliśmy radiowozy i Dara krążącego wokół placu w oczekiwaniu na resztę. Po chwili i My czekaliśmy na resztę zapaleńców. W sumie zebrało się około 10 osób.
Byliśmy konwojowani przez dwa radiowozy, a nasza prędkość przejdzie chyba do historii masy. Prawie 40km/h pod górę za radiowozem, to chyba niezły wynik ?
Przejazd zakończył się dość szybko a ja coraz bardziej zaczynałem odczuwać wszechogarniające, przenikliwe zimno. Oddech zamarzał jeszcze w nosie, ale do domu trzeba dojechać. Na zmianę raz ja raz Serafin robił tunel, aż w końcu dojechaliśmy do domów. Tym razem bez większych pożegnań, nawet bez zatrzymywania się. Byle do domu, byle pod ciepły prysznic.
Jak się później miało okazać, prysznic był niewiele cieplejszy od pary którą wydychałem. Bo chyba za dużo ludzi włączyło ogrzewanie gazowe i miałem problem z ogrzaniem wody przez niskie ciśnienie.
To tyle na dziś.
Pozdro
No no, podziwiam. Przy tych 40 km/h musiało już w ogóle być przyjemnie... ;)
OdpowiedzUsuńPrawie 40 :D Jakieś 39 z groszami ale i tak jazda niesamowita :D A że pod górkę w tym mrozie to już w ogóle :D Na szczęście tylko czasem tak gnali, ale i tak jak na masę średnia koło 22 to bardzo dużo :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że te "grosze" w kwestii odczuwalnej temperatury można pominąć ;) Faktycznie całkiem nieźle jak na masę, hehe.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjęcie mogłoby sugerować, że oddychałeś uszami ;)
Hmm ciekawa hipoteza :D A ja jednak wole opcję że gdy sapałem jak parowóz, para zamarzała na wszystkim na czym siadła na pierwszy ogień poszły okulary. Zamarzły mi chwile po tym jak wyjechałem z domu i niestety warstwa lodu była na tyle gruba żeby nie dało się jej zdrapać podczas jazdy. Więc musiałem jechać bez niestety :/
OdpowiedzUsuńTe 40km/h robi wrażenie zważywszy na fakt intensywnej ciemności i ukrytych zlodowaceń na jezdni. Patrząc na Twoje zdjęcie u dołu przypomina mi się film "Pojutrze" - tak wyglądali ludzie na kilka chwil przed całkowitym zamarznięciem.
OdpowiedzUsuńSzacun dla elity.
"- tak wyglądali ludzie na kilka chwil przed całkowitym zamarznięciem." Jest w tym zdaniu sporo prawdy. Gdybym jeździł nieco dłużej, pewnie przypłaciłbym to odmrożeniem tego, czy owego lub nawet czymś poważniejszym. Niestety nie mam stroju rowerowego przystosowanego do tej temperatury, więc puki co ograniczę wyjazdy rowerowe do niezbędnego minimum.
OdpowiedzUsuń