niedziela, 17 kwietnia 2011

Złapać nieco powietrza

Wczoraj wracając pieszo z szkoły, dostałem SMSa z pytaniem czy wyjdę na rower. Prawdę mówiąc w tym momencie akurat nie bardzo miałem chęci na jakiekolwiek formy aktywności fizycznej, szczególnie że do domu jeszcze ze 2 kilometry pieszo miałem. Ale, ani się nie zgodziłem, ani też stanowczo nie powiedziałem nie. Więc wstępnie umówiliśmy się na godzinę 16. Gdy wróciłem do domu zjadłem obiad i odzyskałem siły po szkole, postanowiłem jednak ruszyć się  z domu i zaczerpnąć powietrza.
W okolicach 16 byłem już pod domem Piernika, i ustalaliśmy trasę na dziś. Po dłuższych dywagacjach na temat, co można robić i gdzie dojechać, w dwie godziny tam i z powrotem, wybór padł na sport ekstremalny zwany HałdaRiding :D Czyli szwendanie się po okolicznych śląskich górach, usypanych przez człowieka.
Najpierw odwiedziliśmy pobliską hałdę. Sukcesywnie przerabianą na park, następnie koła pokierowaliśmy w stronę hałdy Biskupickiej. Hałda niestety okazała się zbyt przeorana by kręcić się po niej dłużej. Więc wybraliśmy kierunek przez las na Zaborze.
Po przejechaniu tego odcinka. Na wysokości zakładu karnego, z koła Piernika zaczęły dobiegać dziwne odgłosy i stukanie, które zazwyczaj oznacza kamyczek w potężnej oponie Piernika. Po 500 metrach okazało się że po raz trzeci w tym sezonie złapał gumę, tym razem dętkę załatwił kawałek szkła, który tłukł się razem z nami przez spory kawałek i udawał że jest tylko kamyczkiem który zabrał się na przejażdżkę w bieżniku Piernika. Tym razem mam nadzieję że norma Piernikowych gum, na następne lata została wyczerpana. Po tym postoju pojechaliśmy w stronę domów. Pożegnaliśmy się po na moim skrzyżowaniu, Piernik pojechał do domu a ja pojechałem w stronę RedRock, by dokończyć focenie z ostatniej wyprawy czerwonym a następnie niebieskim szlakiem rowerowym, które przerwała mi awaria sprzętu. Niepewny tego czy bateria, nie ładowana od czasu Zabrzańskiej masy krytycznej, da radę dotrzymać mi kroku postanowiłem włączać aparat dopiero po dojechaniu na dolomity. Trasa przebiegła mi bardzo szybko zatrzymałem się tylko raz, by przyjrzeć się dokładniej lokalowi "pod dębem".
Na miejscu byłem po około 35 minutach spokojnej jazdy. Przejechałem przez rezerwat Segiet i  w świetle na jakie liczyłem uruchomiłem czarne pstrykadełko zwane też aparatem.


 Po chwili uznałem że skoro jestem rzut dolomitowym kamieniem od Kopalni srebra, to i do niej podjadę by zrobić jakieś foto

 Po chwili postanowiłem wracać bo dobre, ciepłe światło, chowało się już powoli za drzewami. Ale wracając wszedłem jeszcze, na punkt widokowy by zrobić jeszcze parę fotek kanionowi w świetle zachodzącego słońca.
 




 Jak widać robiło się powoli wieczorowo, a mnie czekała jeszcze co najmniej piętnastokilometrowa wyprawa do domu. Wyznając zasadę "Nie boję się, gdy ciemno jest, bo mam latarkę, baterie też" :D wyruszyłem włączając wszystko co czerwone z tyłu i migającego CatEya na dobitych bateriach, i ruszyłem w stronę domu .
Na wysokości granicy między Solarzowicami a Helenką, zauważyłem Daniela wyjeżdżającego z gładkiej jak stół ul Miechowickiej. Po chwili przywitania przesiadłem się z Dextera na Rene, i ruszyłem na podbój gładkiego asfaltu, za Danielem na Dexterze. Co prawda siodełko ni jak do mnie nie pasuje, ale jedzie się bardzo przyjemnie. W pewnym momencie okazało się ze Dexter dosiadany przez wprawnego rowerzystę, jest szybszy od kolarzówki na której siedzi niezadowolony z siedzenia Ja :D Gdy tylko Daniel wrzucił rzadko używany przeze mnie bieg wyścigowy (dziewiąty) i depnął, mogłem wąchać kurz :D Mimo maksymalnych przełożeń w kolarce i kręcenia jak głupi, z winy zmęczenia, i nieciekawego ustawienia siodełka, nie zdołałem Daniela dogonić. Podczas tej przejażdżki Daniel spłodził pewne dość niewyraźne zdjęcie. (można zobaczyć na jego blogu)
Które to zdjęcie ściągnąłem, i na którym się wyżyłem, dodając chyba 80 % efektów i ustawień Picasy :D I powstało takie oto monstrum artystycznie skrzywione :D

Po tej jeździe podjechaliśmy pod Danielowy Apartamentowiec, pożegnaliśmy się, i zebrałem się do domu. Jak się okazało po tej wycieczce mam 70km na liczniku co oznacza że w sumie przekroczyłem w tym roku magiczny 1000 a mój rower ma teraz przejechane od nowości 3043km co oznacza (gdybym się tym przejmował) wymianę całego napędu :P
Tak minęła mi sobota po szkole :D
Pozdro

2 komentarze:

  1. Faktycznie, wycisnąłeś z tego zdjęcia prawdziwy artyzm. Fajnie też że masz pierwszego "mileniaka" za sobą. Zawsze miło jest żyć z tą świadomością, że gdy jedni dopiero wyciągają rowery z piwnic bądź garaży na rozpoczęcie sezonu, Ty masz na koncie już równowartość wycieczki w jedna stronę do Niemiec.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajęło mi to 56:36 więc koło 3 dni :D ze średnią 17km/h :D

    OdpowiedzUsuń