Dzisiejsze rowerowanie ograniczone było niedomaganiem mojego prawego kolana (wcześniej dolegało mi lewe). Pomimo tego że miałem dziś okazje jechać nieco dalej, wybrałem się wraz z Serafinem w stronę Czechowickiej hałdy, a następnie ichniejszego zalewu. By się nie przemęczyć. Jadąc tak nieśpiesznie w Szałszy spotkaliśmy liczne stado saren.
Po tym niecodziennym dość widoku, pomknęliśmy słuszną prędkością w kierunku Ziemięcic, by za chwilę być już na drodze prowadzącej na szczyt hałdy. Jadąc do o koła stawu omijaliśmy sterty śmieci i tony przewróconych drzew utrudniających przejazd. Po przeprawie przez to to, dojechaliśmy na szczyt. Mieliśmy nadzieję że skorzystamy z lornetki made in ZSRR, którą to Serafin z poświęceniem kręgosłupa, targał taki kawał drogi w plecaku, i popodziwiamy widoki. Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany. Ciemne, niskie chmury o lekkim zabarwieniu burzowym, skutecznie ograniczały widoczność.
Pojechaliśmy więc dalej, by po chwili zjawić się nad zalewem Czechowickim, tam chwilę rozmawialiśmy z wspólnym znajomym. Podczas tej rozmowy zaczęły do nas docierać wrogie pomruki nieba. Więc czym prędzej pożegnaliśmy się i pojechaliśmy, w stronę domu. Po drodze na jednym z mostów prowadzących nad zalew widzieliśmy stary znaczek niebieskiego szlaku, tyle że teraz wygląda już jak szlak turkusowy.
W drodze powrotnej jechaliśmy dość szybko, niestety na podjeździe kolano siadło i musiałem podjeżdżać w tempie awaryjnym. Jakoś do kulałem się do w miarę równego terenu i jakoś już poszło do Mikul.
W Mikulach przystanęliśmy na chwilę by uczcić minutą ciszy, kolejny niszczony zabytkowy budynek, tym razem był to budynek starej gorzelni.
Z racji tego że krzaki zostały przeorane, zrobiłem też fotkę starej kuźni, która puki co jest chroniona znaczkiem oznaczającym zabytek.
Po tej przejażdżce podjechałem do Serafina zrzucić fotki i napić się herbaty, po czym zacząłem drogę powrotną, ale chciałem jeszcze powolnym tempem rozjeździć kolano i przy okazji nakręcić parę kilometrów by wyrównać z liczniki z Serafinem.
Mój wybór padł na RedRock a droga miała wieść Bytomskim czerwonym szlakiem. W połowie pierwszego podjazdu w Gajdzikowych Górkach powiedziałem pas.
Pojechałem więc w stronę blokowiska, bo będąc tam ostatni raz z Fiołkiem zauważyłem że jest tam jedno fajne miejsce do czynienia fotografii, na których widać pola, parę domów i kolorowy las, niestety chmury nie przepuszczały na tyle światła żeby cokolwiek z moich planów wyszło, więc postanowiłem pojechać polami w w stronę głównej drogi, a potem wzdłuż rzeki w jak najdalej się da i jak znajdę przejście to na drogę rowerową i do domu. Niestety ostatnie dwa punkty mi nie wyszły. bo rzeka skręciła a ja zostałem na zielonej łące gęsto otoczonej drzewami. Pojechałem więc jedyna drogą jaką znalazłem, poza tą którą przyjechałem, bo w końcu nie wypada jechać tak samo jak się przyjechało. Czarne chmury straszyły deszczem a ja po środku pola :D
Po chwili dojechałem do stadniny koni, i jadąc tak droga w stronę blokowiska, zacząłem czuć jak tylne koło zaczyna robić się miękkie, po paruset metrach zaczynało pływać i dobijać oponą do felgi na byle dziurze. Zsiadłem, i koło wyglądało na pełne, ale cóż pompować się już nie opłacało, przeprowadziłem rower paręset metrów by nie stać na środku pola gdy zbiera się na burzę i zatrzymałem się koło placu zabaw. Do tego czasu luft całkiem opuścił swoje gumowe okrycie.
Po wyjęciu dętki znalezienie winowajczyni (dziurki) było nie lada wyzwaniem, bo na dętce (która siedzi w tylnym kole od nowości) była masa maleńkich dziur, a właściwie uszkodzeń po kolcach, ale uszkodzeń na tyle płytkich że nie spenetrowały dętki na wylot. Jak się okazuje bardzo nie markowa dętka okazuje się dość gruba, ale niestety nie podołała maleńkiemu kolcowi który przebił oponę,
Kolec miał mniej więcej 3 do 4 mm długości i do tego wszedł pod kątem, i dla tego dziurka była tak mała że szukałem jej chyba z minutę, i znalazłem ją dopiero po tym jak napompowałem dętkę do rozpuchu Całej akcji przyglądały się i komentowały dzieci z placu zabaw, więc nie mogłem narzekać na brak publiki :D
Po wykryciu dziury załatałem ją jedną z łatek, które miałem na wyposażeniu, dopompowałem koło i zacząłem się zbierać. Z placu zabaw dobiegały komentarze typu "OOO! Ten rowerzysta naprawil kolo i jedzie :D" . A co się będę :D Naprawiłem i jadę :D
Wracając nie miałem już żadnych przygód, no może poza tym jak na ulicy prowadzącej od cmentarza do byłej kopani Mikulczyce, dziewczyna którą właśnie zaczynałem wyprzedzać, postanowiła zawrócić, nie oglądając się za siebie. Wyminąłem ją z gracją i prawdopodobnie tego nawet nie zauważyła, ale za to jej koleżanki idące pieszo które wyprzedzałem sekundę wcześniej mało zawału nie dostały, bo dziwczyna skręciła mi prosto pod koła :D Mały mały slalom i po sprawie :D
To na dziś tyle :D
Pozdro
No to wam sie udało, nam nie, tyle co wyjechalismy, to co chwile lało, wiec szybko zakonczylismy dzisiejsza przygode.
OdpowiedzUsuńMieliśmy fart i tyle :D
OdpowiedzUsuńWyburzają gorzelnię? :(
OdpowiedzUsuńJak sie naprawi to się jedzie :P
No niestety, najpierw zniszczyli Mikulczycki dworzec a teraz niszczą gorzelnię, reszta PGRu w sumie tez już praktycznie nie istnieje bo ją rozbierali ostatnio. EHHHH
OdpowiedzUsuń