sobota, 3 lipca 2010

Bo upadać, trzeba umieć...

Wczoraj bylem po raz trzeci na masie krytycznej, ta imprez nigdy mi się nie znudzi. Wybraliśmy się z Serafinem koło 16 zahaczając po drodze o wodopój pod szybem Maciej, w celu uzupełnienia zapasów wody na ten jakże upalny dzień. Następnie pojechaliśmy głównymi drogami na rynek w Gliwicach, obczaić czy przypadkiem nie dzieje się tam coś ciekawego z okazji wakacji.
Po dokonaniu oględzin rynku, pojechaliśmy prosto na plac krakowski gdzie był już Ojciec Dyrektor wraz z paroma innymi rowerzystami. Podjechaliśmy, usiedliśmy i słyszymy że ktoś ma problem z dętką, łatają, obradują, kombinują więc wyszedłem z propozycją użyczenia swego zapasu, bo wentyl  presta był potrzebny, zapodaje i idę usiąść, a za chwile słyszę, ale ta dętka jest dziurawa...
Jak to dziurawa mówię, pokazują mi sflaczałą gumę, biorę to to, i mówię że to przecież funkel nówka nie śmigana. Biorę pompkę z roweru i zaczynam pompować, ale im szybciej dymam dętkę, tym szybciej powietrze ucieka, w bliżej nie sprecyzowanym kierunku. Sokole oko Serafina namierzyło dziurę, która wyglądała jak "Snake bite"(czyli dziura w dętce spowodowana najechaniem na krawędź krawężnika, czy innego ustrojstwa poprzecznie przeszkadzającego) innymi słowy dokonałem rzeczy nie wykonalnej(nie pierwszy raz z resztą) przebijając nowiutką dętkę bez jej dotykania.
Apropo  przebijania, zupełnie nie świadomy siedziałem obok takiej niespodzianki. Jak bym sobie usiadł tak 30cm wcześniej, byłbym głośniejszy od trąbki audiobikera.
Ale wracając do przyjemności. Po chwili zaczęli się zjeżdżać kolejni masowicze.

Gdy wybiła 18 a bikerzy już przestali przybywać, Ojciec Dyrektor przemówił i rozgłosił co, gdzie, z kim, jak długo i za ile (mam tu na myśli wypad do Czech i krótkofalówki).
Po tym wszystkim masa ruszyła, zostawiając szefa z tyłu.













Masa jak zwykle udana i bez incydentów, audiobiker zapodawał muzykę by się przyjemnie jechało, ogólnie bomba, tylko ręka mnie trochę bolała bo przez cały czas miałem w ręku aparat i fociłem ile wlezie, aż moje eneloopy powiedziały dość, Ale wypaczam im po przeżyły wyjazd do Warszawy co skutkowało blisko trzema setkami fotek, z czego połowa była z fleszem, a to istne piekło dla każdych akumulatorów, więc nie ma co się dziwić że gdy dobijałem do kolejnych trzech setek powiedziały, dość.
Po około półtorej godziny, dotarliśmy do punktu z którego wystartowaliśmy, i czas był najwyższy by wracać, mając na celu jeszcze zahaczenie o park Pstrowskiego.

Wystartowaliśmy, jedziemy, wbijamy znów na główną i rura do Zabrza 30km/h na liczniku ale niestety trafiła nam się czerwona fala, po chwili dołączył do nas jeszcze jeden nieznajomy biker więc wyrównaliśmy tępo. Biker po chwili nas wyprzedził, więc mając we krwi kroplę rywalizacji zaczęliśmy mały pościg i wyprzedziliśmy jego, oddaliliśmy się na pewną odległość i ... zaliczyłem glebę :P
Gleba była pewnie dość efektowna, z punktu widzenia bikera który jechał za nami, bo jadąc tak już trochę ponad 30 spojrzałem na światła, gdy już do nich dojeżdżaliśmy zmieniło się na pomarańczowe (było to koło komisariatu :D) Patrząc na światła nie zauważyłem że towarzysz podróży już z daleka zaczął hamować i zatrzymał się przed linią, w ostatniej chwili dałem po hamulcach, mocno ale nie blokując przedniego koła to trwało ułamki sekundy gdy moje koło mijało koło Serafina i widziałem że jak czegoś nie zrobię to walnę albo w przerzutkę albo kupla nogę, depnąłem przedni hamulec do dechy co skutkowało natychmiastowym zablokowaniem koła, jednocześnie tylne koło było w lekkim uślizgu co skutkowało lekką zmianą położenia owego koła w kierunku środka ulicy, gdyby rower był w linii prostej pewnie stanął bym na przednim kole i przeleciał przez kierownice, a tak jakoś mną wywinęło, majtnęło i rower fiknął koziołka a ja poległem na asfalcie. Najlepsze było to że Serafin nawet nie odczuł tych akrobacji za i obok sobie. Poszkodowany był tylko rower, skończyło się na skrzywieniu klamki przedniego hamulca i skrzywieniu haka tylnej przerzutki o czym jeszcze nie wiedziałem, zapewne inne uszkodzenia wyjdą z czasem.
Po tym "malutkim"  incydencie  pojechaliśmy pod fontannę. Jadąc tam byłem jeszcze nie świadomy uszkodzenia haka  przerzutki, jedynie dziwne zachowanie tylnej zmieniarki, budziło we mnie pewne obawy że przerzutka ma kuku.
Zaczęliśmy powrót do domów a właściwie do mnie zgrać fotki, tylna przerzutka czasami pocykiwała, ale nie było źle, więc spokojnie dojechaliśmy do mnie.
Mam taki zwyczaj że już w połowie ulicy, gdy skręcam do bramy wrzucam jedynki, żeby się linka nie naciągała i w ogóle jakoś  tak lekko jest, tym razem nie było, przerzutka wskoczyła, nagle chrzęst, zgrzyt i szarpnięcie, tylne koło zahamowało samo, schodzę z roweru przeniosłem go pod bramę, patrzymy a tam ... przerzutka wkręciła się w szprychy, brzmi drastycznie ale to tylko tak brzmi, jakoś rozłączyliśmy przerzutkę i szprychę, dojechałem do warsztatu, włączam światło i oglądam jakie straty. Straty jakie zauważyłem to wygięta lekko szprycha, na której został zadzior, i scentrowane koło (przez tą właśnie szprychę).
Wyjąłem koło przejrzałem z leksza i zabrałem się za wykręcenie haka przerzutki by zobaczyć czy da się go naprawić moimi sposobami, wyjmuje parzę krzywe. Wkładam do imadełka biorę impulsownik kinetyczny(młotek) i prostuję, naprawiłem, przykręciłem, złożyłem tył do kupy i wyregulowałem przerzutkę.
Z czasem się okaże co jeszcze rozwaliłem i czy nic nie zgrzyta skrzypi lub odlatuje.
To był ciekawy dzień
Pozdrower

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz