sobota, 4 grudnia 2010

A wczoraj było tak pięknie :D

Kolejna Gliwicka masa za nami, tym razem nietypowo bo w śniegu i mrozie, szczególnie tego pierwszego było sporo i ciągle padało. Zanim wyjechałem z domu miałem wielkie wątpliwości czy w ogóle wyjeżdżać, w końcu mieszkam przy skrzyżowaniu na którym co rusz ktoś wpada w poślizg i ląduje na krawężniku, przy którym miałem jechać na rowerze, widmo zmiażdżenia raczej nie napawało mnie optymizmem.
Ale jednak się odważyłem, bo jak to mówią do odważnych świat należy. Część tego świata spektakularnie zbadałem empirycznie, ale o tym potem.
Przed wyjazdem musiałem odśnieżyć dwa chodniki żeby panowie strażnicy miejscy się nie doczepili, oraz dokopać się jakoś do roweru, bo drzwi warsztatu były z leksza przysypane. Po tej rozgrzewce i otwarciu zamarzniętej kłódki, zabrałem się za sprawdzanie faktycznego stanu technicznego mojego roweru.
Po ostatnim zmniejszeniu ciśnienia w przednim kole wczoraj uznałem że jednak jest trochę za niskie, biorę full professional pompkę z Kauflanda podłączam pod wentyl macham i oporu nie czuję. Pewnie jej tłok zamarzł, ale i tak jakoś dopompowałem koło do około 2 atmosfer i wyruszyłem z domu na umówione spotkanie z Serafinem, wyposażony w 3 tylne czerwone świecidełka i jedno przednie mrygadło,  wzbudziłem nie małą sensację wśród młodzieży marznącej na przystanku na przeciwko.
Po chwili dojechałem pod dom przyjaciela i zaraz mknęliśmy w stronę pierwszego zakrętu, na którym bliższy kontakt z glebą zaliczył Serafin, mój ubaw z tego powodu nie trwał długo, bo 300m dalej przed skrzyżowaniem, na lodzie popełniłem strategiczną glebę, co nie było przyjemne i jeszcze bardziej uświadamiało mnie że rower to nie najlepszy środek transportu na tę porę roku a bez kolców w oponach to już w ogóle.
Po otrzepaniu się ze śniegu pojechaliśmy dalej. Droga do Kubusha minęła nam bez większych ekstremów, nie licząc lekkich uślizgów koła na kopnym śniegu. Po dojeździe na jego ulicę mało brakowało bym zaliczył drugą strategiczną glebę, ale nauczony doświadczeniem z gleby poprzedniej wystawiłem glana i oparłem się grawitacji.
Serafin nie zdążył i zaliczył drugą strategiczną glebę. Ale o tym pewnie przeczytacie na jego blogu.
Pod domem Kubusha okazało się że musimy wrócić w stronę placu Wolności by spotkać Naxa. Gdy już wszyscy byliśmy w komplecie i narobiliśmy zamieszania na mieście (bo rower przy takiej aurze to rzadki widok, ale spotykany coraz częściej) i pojechaliśmy w stronę Gliwic, droga minęła nam całkiem sprawnie z jednym postojem na pompowanie koła Kubusha.
Po dojeździe na plac Krakowski spotkaliśmy dość sporą grupkę rowerzystów, przywitaniom nie było końca.
Co chwila ktoś dojeżdżał, nie zabrakło nawet audiobikera, który umilał nam przejazd, i zagrzewał do boju muzą zapuszczaną z jego zacnego sprzętu grającego.
Było nas około 30 osób chociaż słuchy chodziły że nawet 40 w porywach.

Przejazd odbył się po stałej trasie z pominięciem widowiskowego przejazdu pod forum i zakończył się w jednej z Gliwickich szkół, gdzie czekało na nas dużo doooobrych rzeczy tj.
-Herbatka (bez prądu :( )
-Bigos
-Pączki
-Kołoczki
-i coś co przypominało marchewkę (ale się nie załapałem)
A najlepsza była atmosfera taka miła rodzinna, ogólnie mikołajowo-masowa :D




Po tym jakże przyjemnym afterku, pojechaliśmy jeszcze na nie oficjalne otwarcie rynku gdzie dostaliśmy piłeczki przeciwstresowe :D Mi przypadły w udziale 3. Widziałem także że były rozdawane koperty, nie wiem czy było w nich coś ciekawego, bo nie dostałem : (
Po chwili pojechaliśmy do domu w pięknych okolicznościach zimowej przyrody. Białe drzewa, krzaki i żółte latarnie wszystko pięknie skomponowane w harmoniczną, piękną całość. Po drodze już nie czułem już nawet obaw związanych z nieoczekiwaną glebą, czy z tym że cały czas zamarzała mi tylna tarcza, przez co pierwszą sekundę hamowania nie wykazywała chęci do współpracy i ślizgała się beztrosko między klockami. Temperatura koło minus pięć, a jechało się przyjemniej niż na jesiennych masach przy plus dziesięciu, cieplutko miło i sympatycznie.
Po dojeździe do domu byłem wykończony ale szczęśliwy, szkoda że takie imprezy nie odbywają się codziennie.

Pozdro
Do zobaczenia na Zabrzańskiej Masie Krytycznej :D

4 komentarze:

  1. Najważniejsze jest to co się kocha :)
    P.S: co do zimy zdaje się że jest piękniejsza niż kiedykolwiek
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi nie udało się zaliczyć ani jednej gleby o charakterze strategicznym. Nie ukrywam jednak, że pomimo szczerej chęci wyjazdu na Masę do Gliwitz, nie wyobrażam sobie sposobu w jaki miałbym tam dotrzeć w godzinę przy tej ilości śniegu. Tym większy szacun dla ludzi spoza miasta, którym udało się tam dotrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  3. na dobrą sprawę dojechaliśmy w 45 min :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Daniel, na głównych tętnicach naszych miast śnieg albo zjadły już uliczne solniczki, albo (nie zawsze) uprzejmi kierowcy już rozjeździli nam wystarczająco szeroki pasek na jezdni. Oczywiście bywają i tu niespodzianki ;) Zapraszamy więc przynajmniej na ZMK

    OdpowiedzUsuń