piątek, 11 marca 2011

Sporo się dzisiaj działo

Wczorajszy kontakt z rowerem rozpocząłem od wypadu z Serafinem na Czechowice, na które to ostatnio dojechać nie mogliśmy. W okolicach godziny 13 ugadaliśmy się na wyjazd, więc czym prędzej przyodziałem jakiś ciuch i zacząłem ubierać glany, zaciągam sznurowadło i dup sznurówka w ręce została, więc ubrałem adidasy, pierwszy raz tej zimy. Szybki zwiad jak wygląda rower. Rower jak to rower, wygląda zwyczajnie, jak każdy inny, czyli tona błota, pół tony smarów wymieszanych z błotem, zardzewiałe tarcze z nierdzewnej stali i zardzewiałe felgi aluminiowe :D Czyli wszystko w porządku. Zeruję licznik, włączam sportstrackera, zasiadam na rower i witam się z Serafinem który już czeka pod bramą. Ustalamy trasę i jedziemy, przez leśną, do Szałszy i dalej idealnym asfaltem na północny-zachód (chyba). Niestety wiatr skutecznie utrudniał nam życie.Utrudniał na tyle, że zjeżdżając z górki gdzie spokojnie dało by się bez kręcenia pocinąć 45, jechaliśmy ledwo 21 i to pedałując dość intensywnie. Na szczęście udało nam się dojechać nad zalew/staw/jezioro/wieelką kałużę(niepotrzebne skreślić) w Czechowicach gdzie chwilę się pokręciliśmy i pofociliśmy.



 Pogoda niestety nie sprzyjała robieniu zdjęć. Po chwili zaczęliśmy wracać do domu bo przed masą wypadało by jeszcze obiad zjeść. Wbijamy się na szosę, i tu wielkie zaskoczenie, wiatr wieje w plecy. Pierwszy raz w życiu, zdarzyło mi się żeby wiatr nie wiał w ryj i nie utrudniał jazdy, a wręcz odwrotnie, wiał w plecy i wspomagał jazdę. Wspomagał na tyle, że na w miarę prostym odcinku, bez trudu jechało się 40, pod górkę 33 i to też bez większego wytężania mięśni. Niestety nie trwało to długo i gdy tylko wjechaliśmy na idealnie płaski asfalt, wiatr wiał z boku, co nie było przyjemne. Po przyjeździe do rodzinnych Mikulczyc zawitaliśmy jeszcze do sklepu z częściami samochodowymi, by zakupić żarówkę H7 do Citroena a potem do domu. Po szybkiej wymianie spalonej żarówki w samochodzie ojca, zjadłem obiad spakowałem plecak by za chwilę wyruszyć na kolejną Zabrzańską masę krytyczną.

Gdy byłem już spakowany i wyprowadzałem rower z warsztatu, pod moją bramą czaili się już Serafin wraz z Kicorem. Krótkie przywitanie i ruszyliśmy w drogę do Centrum, z pominięciem postoju u Kubusha który niestety był kontuzjowany.
Po chwili byliśmy już na miejscu. Na miejscu była już także Policja, po paru minutach oczekiwania, zaczęli się zjeżdżać kolejni masowicze,


 Przyjechał także Kubush i Daro na Gliwickim tandemie, na którym też przejechali całą masę. Punktualnie o 18 ruszyliśmy z placu Wolności w wydłużoną trasę, która obfitowała w pogaduchy i śmiechy, atmosfera była super.



 Jak zwykle też i dziś byliśmy powodem małego korku :D


 Przejazd odbył się bez przeszkód ale jak zwykle w Zabrzu nie mogło zabraknąć deszczu, bo co to za masa bez deszczu. :D


 W końcu dojechaliśmy na pl. Wolności.




 Gdzie jeszcze chwilę porozmawialiśmy i zaprosiliśmy na okoliczne masy, chętnych zaprosiliśmy na after na hałdzie, który jak zwykle był bardzo udany.



 Nic co dobre nie trwa wiecznie więc zaczęliśmy się zbierać do domów. W ekipie złożonej z Kubusha, Kicora, Daniela, Serafina i Goofiego zaczęliśmy powrót, i tu muszę dodać że na stadionie właśnie odbywał się mecz, co motywowało nas do szybszego powrotu bo nie chcielibyśmy trafić na jakąś grupkę niezadowolonych kibiców.
Pech chciał że w okolicach stadionu Daniel złapał gumę. A dokładnie złapała go pinezka z ogłoszeń parafialnych.
Jako że wskazany był pośpiech, z racji na kończący się mecz, wszyscy wraz wzięliśmy się za wymianę uszkodzonej gumy.



 Wymiana poszła całkiem sprawnie, czego nie można powiedzieć o powrotnym montażu koła, gdyż przedni hamulec Daniela po zamontowaniu koła wykazywał brak chęci do współpracy. Gdy skończyliśmy, akurat rozpoczął się wielki powrót z meczu i musieliśmy się przeciskać między dziesiątkami aut. Jadąc ulicą De Gaulle'a okazało się że kostka na niej ułożona, jest piekielnie zdradziecka, lekkie naciśnięcie hamulca skutkowało natychmiastowym poślizgiem i uślizgiem koła w stronę w którą akurat kostka prowadziła, jazda jak na lodzie z tym  że na lodzie wciskając hamulec jedziesz prosto a na kostce rzuca cię we wszystkie strony i ściąga na krawężnik. Kilka razy mało brakował bym się nie zmieścił i wjechał komuś w tył auta, mimo że nie jechałem zbyt szybko.
Po przejechaniu przez piekło kostki brukowej, odprowadziliśmy Kubusha pod dom, gdzie jeszcze przez chwilę Daniel reperował hamulec. Z Kicorem snuliśmy teorie że przy naszych bieżnikach złapanie gumy jest o wiele trudniejsze, oczywiście powiedzieliśmy to w złym  momencie.
Ruszyliśmy dalszą drogę w 5 osobowym składzie na oś. Kopernika standardowo podjazd po podjazdach dla wózków i zjazd po schodach, tak przynajmniej ja zrobiłem. Kicor zaś zjeżdżał z podjazdów dla wózków, po chwili widzę że stoi pod schodami i patrzy na rower, za moment zjechała się reszta ekipy, więc i ja dołączyłem.  Jak się okazało, Kicor także doznał zaszczytu złapania flaka, ale ujścia nie spowodowała pinezka ani nic małego jak w przypadku Daniela. Kicor posiada opony o dość grubym i agresywnym bieżniku więc byle pinezka czy inna pierdółka im nie zaszkodzi, ale na każdego kozaka (oponę) znajdzie się sposób, zgadnijcie co potrafi przebić oponę o ponad 5mm bieżniku ??

 Przyjrzyjcie się uważnie :D
A teraz sprawca:

 Tak to czarny wkręt do płyt katonowogipsowych, czyli cholernie ostra i twarda śruba, długa prawie na 6cm. Tylko jedno mnie dziwi. jak coś tak długiego wbiło się oponę, ta śruba musiała stać pionowo bo innego rozwiązania nie widzę.
Powrót do domu kontynuowaliśmy pieszo, ale było miło :D Odprowadziliśmy Serafina i Kicora pod ich domy i wraz z Danielem i Goofym rozjechaliśmy się do swoich domostw.
Tak oto minął mi kolejny dzień na rowerze. Robi się wiosennie, więc i cieplej, a to oznacza niechybnie że rower będzie trzeba umyć :D
Pozdro

4 komentarze: