środa, 9 marca 2011

Wiosna się szerzy ludziom spać nie dają :D

Jak w temacie, dziś w okolicach 10:00 spałem sobie smacznie (a co ? późno się kładę to sobie z rana odsypiam :D), aż jak tu telefon nie zacznie dzwonić, przewalam się z boku na bok i liczę że przestanie. Nie przestał. Odbieram słowami (jak zwykle gdy mnie zbudzą) "Klinika leczenia bezsenności. Słucham." Serafin zreferował mi sytuację, z całego jego elaboratu zrozumiałem. "rower", "wstawaj", "jedziemy" "koło 11:00". Podejrzewam że jego wypowiedź miała głębszy sens, ale wiecie jak człowiek zaspany to nie kontaktuje. Więc się od razu zgodziłem i w ten sposób byłem umówiony na rowerowanie po 11:00. Jak było zapowiedziane tak też się stało, w okolicach 11:00 poszedłem do rowerowni za domem i wyprowadziłem aluminiowego pirata. Sprawdziłem jak zwykle czy błoto się trzyma, i czy dojrzało do mycia. Puki co drzewa mi na rowerze nie rosą więc mycie można przełożyć na cieplejsze dni.
Jakoś tak po 11:00, zacząłem się poruszać w kierunku, do wyjścia. Gdy wychodziłem za róg budynku z rowerem, Serafin telefonicznie oznajmił przybycie pod bramę mej Willi z basenem (tyle że bez willi i basenu :P). Plan na dziś ? do centrum jedną z dwóch dróg do wyboru. Jedna z tirami bez zabudowań, druga z tirami i zabudowaniami, wybrałem tą z zabudowaniami, bo większe prawdopodobieństwo że ktoś kiedyś zauważy plamę po rozjechanym rowerzyście na asfalcie(w sensie po mnie). Po chwili byliśmy już w centrum z kąt wyruszyliśmy w stronę placu Pstrowskiego, na którym cuda niewidy, kostka i płyty fontanny pofalowały się niczym nie porównując, PRL-owki asfalt na słońcu. Swoją drogą ciekawe czy ktoś się tym zajmie ??
 Gdy już ponarzekaliśmy na pofalowane podłoże. Pojechaliśmy dalej ulicą 3-go Maja, i żałuję że nikt nie pomyślał o tym by w z dłuż tej ulicy zrobić ścieżkę rowerową. Tak rozmyślając dojechaliśmy żywi i cali do Rodzinnego Parku czy jak to tam zwali. Po drodze jeszcze spłodziłem fotkę.

Wjeżdżając do parku przyuważyłem wiewiórę na dopalaczach, niestety albo jak byłem za wolny albo ona za szybka, bo tylko jedna fotka wyszła i to jeszcze kiepsko.


Chwilę później usłyszeliśmy znajomy dźwięk, który sprawia że w nogi wchodzi moc, a my mamy przyśpieszenie w 4 sek do 40 km/h :D Co to za dźwięk ??

Trąbka na lokomotywie i dźwięk, z mozołem ruszającej maszyny, w tym wypadku elektrowozu.
Gdy pociąg już przejechał przeszliśmy przez tory i pojechaliśmy dalej za cel obierając sobie, wierzę ciśnień, skręcamy w prawo następnie pierwszą  w prawo i i i to nie tutaj. Przejechaliśmy spory kawał drogi na darmo ale co to dla nas. Zawróciliśmy, i pojechaliśmy drugą w prawo, chwila jazdy i już byliśmy na miejscu.

Oczywiście ją spenetrowaliśmy bo jak by inaczej :D


Po zapoznaniu się ze szczegółami anatomicznymi leśnej wierzy ciśnień, pomknęliśmy dalej by ostatecznie dotrzeć do miejsca w którym odbyło się już parę masowych ognisk :D
Na miejscu sprawdziliśmy, czy stwierdzenie że kora brzozowa, doskonale nadaje się do rozpalania ogniska, to prawda czy mit. Sprawdziliśmy to doświadczalnie, biorąc parę kawałków kory brzozowej i próbując ją podpalić za pomocą krzesiwa. Efekt przerósł moje oczekiwania, trzy machnięcia krzesiwem, i mamy całkiem ładny mocny płomień przez około 10 sek z małego płatka kory. A oto dowód.

Po dzisiejszej wycieczce okazuje się że z samym krzesiwem i scyzorykiem, w Makoszowskim lesie i hałdzie da się przeżyć. Wystarczy zapolować na wiewiórki i rozpalać ogniska za pomocą brzozy w wieży ciśnień :D
W ten sposób mamy dach nad głową, ciepło "ogniska domowego", jedzenie oraz ekoterrorystów na karku :D Powrót poszedł całkiem sprawnie i bez ekscesów więc daruje sobie jego opisywanie :D
Tak minęła mi środa, do zobaczenia wkrótce.
Pozdro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz