Dzisiejszy dzień rozpoczął się od wyręczania w pracy kominiarza (który nie wiedzieć czemu bierze za swoją pracę masę kasy). Po tym jak wyczyściłem kominy, wróciłem do domu by zrobić sobie spóźnione śniadanie, po chwili przybiegła babcia, z informacją że coś jej hałasuje w baniaku (zbiornik wyrównawczy C.O dla niewtajemniczonych :D) Zerwałem się i pobiegłem do jej domu. Biegnę do piwnicy patrzę na termometr i widzę jak wskazówka wychodzi poza skalę temperatury (skala do 120 stopni Celsjusza) rury szaleją, woda bulgocze, więc czym prędzej otwieram piec i mam nadzieję że piec wychłodzi się, zanim go rozerwie, a mnie razem z nim, albo w ogóle dom wyleci "in de luft" innymi słowy impreza na całego, a wszystko dla tego że komin był czysty dla odmiany :D Na szczęście po 30 min temperatura spadła do 90 stopni, co można uznać za temperaturę akceptowalną. Po tak rozpoczętym dniu odechciało mi się jeść :D
Około południa ugadałem się z Serafinem na przejażdżkę. W planach mieliśmy jazdę na Czechowice i tamtejszą hałdę. Ale po przejechaniu paruset metrów, doszliśmy do wniosku że to nieco za daleko, ostatecznie dojechaliśmy do mostu w Żernikach.
Gdzie nasze rowery zakrzywiały czasoprzestrzeń(a przynajmniej barierki na moście :D)
Po chwili wygrzewania się w słońcu, na łonie betonowej natury pojechaliśmy dalej, w bliżej niesprecyzowanym kierunku. Gdy już się namyśliliśmy pomknęliśmy w kierunku szybu Maciej, gdzie jak zwykle ustawiła się spora kolejka do wodopoju. Następnie pojechaliśmy obejrzeć jak się posuwają prace nad autostradą.
Staliśmy na moście dłuższą chwilę, wygrzewając się w południowym słońcu i doszliśmy do wniosku że czas wracać, bo zimny wiatr się wzmagał. Wracamy, wystarczyło że wjechaliśmy na kostkowaną ulice obok zakładów Jopexa, by dostać silnym podmuchem wiatru prosto w facjatę. Wiatr utrudniał nam drogę jak tylko mógł. Dojechaliśmy do M1 i część drogi przejechaliśmy pod wiatą która chroniła nas przed wietrzyskiem. Ale wiaty niestety nie ciągnęły się aż do domu więc trzeba myło znów przeciwstawić się wiatrowi. Wiatr towarzyszył nam aż do samych domów. Jazda w takich warunkach nie należy do najprzyjemniejszych, aż nie mogę się doczekać wiosny, żeby w końcu móc spokojnie, w ogrodzie zasiąść przed stołem, na którym będzie leżeć mój rower umyty, rozebrany i gotowy do smarowania i regulacji.
Pozdro i byle do wiosny :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz