Tak to już na pewno wiosna, bo nic tak wiosna, nie potrafi upierdolić roweru, uwaliłem go do tego stopnia że bez pomocy wody pod ciśnieniem nie pojedzie. Innymi słowy zostałem zmuszony do umycia roweru :D
Dzisiejszą jazdę (jak większość) zawdzięczam Serafinowi. W okolicach godziny 12 zabrałem się za rozbieranie tylnego hamulca który przez zimę zaczął niemiłosiernie popiskiwać, co wczoraj urozmaicało podróżowanie z buta do domu. Tak więc rozebrałem i wyczyściłem go, przetarłem papierem ściernym klocki i stwierdzam że niechybnie zbliża się termin wymiany klocków(Co i jak robiłem to jest materiał na co najmniej jednego sporego posta, chociaż tak na prawdę to 30 min roboty gdy się nie spieszy).
Ale wróćmy do "upierdolonego" roweru. Gdy kończyłem składać hamulec, zadzwonił Serafin z propozycją rowerowania, po chwili byliśmy umówieni na wypad w dolomity. Wyjechaliśmy coś tak koło 13, ścieżką na rokitę.
Potem podjazd przez Helenkę (Oj ta Helena niedostępna taka cholera, każe kolażom tak się męczyć by ją zdobyć :D) zasapani dojechaliśmy do Stolarzowic, mało płuc nie wyplułem ale dojechałem, w końcu po około 13 km byliśmy na miejscu, małe rozpoznanie czego będziemy dzisiaj szukać. Wypadło że dziś szukamy odnajdujemy i penetrujemy stary szyb ukryty gdzieś w dolomitach. Ale najpierw trzeba odetchnąć, patrząc jak inni się męczą:D
Po chwili kontemplacji i zadumy, zaczęliśmy poszukiwania. Zjeżdżamy na dół stoku narciarskiego, jedziemy w kierunku betonowego punktu orientacyjnego.
Już kawałek za stokiem robi się grząsko, ale jak się potem okazało to jeszcze nic.
Przejechaliśmy koło osypujących się hałd dolomitu i innego żwiru. Dojeżdżamy do dosyć stromego, kamienistego, oblodzonego, i obfitującego w gliniaste błoto zjazdu.
Chwila adrenaliny przy zjeździe, jedno walnięcie tylną przerzutką o głaz, i jesteśmy na dole, patrzę na koła i myślę "Ja Pierdole"(ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co powiedziałem z powrotem :D) Jednocześnie pomyślałem jak dobrze że nie mam V-braków albo podobnego ustrojstwa.
Po tym jakże Polskim stwierdzeniu zabieramy się za szukanie. Na wprost jakieś zamarznięte jezioro, tudzież kałuża, więc jedziemy w kierunku przeciwnym do zjazdu. Ścieżka się kończy, w około tylko skały, głazy i inne ciężkie rzeczy, co chwila coś się osuwa i odpadają małe kamyki, czym prędzej powzięliśmy strategiczny odwrót, bo kamyczki to pół biedy, jak zleci coś większego np. takiego jak leżało koło nas, to już nie będzie tak kolorowo.
Jedziemy w stronę zalewu, patrzę przez krzaki a tu ... no właśnie wejście szybu którego szukamy :D
Zostawiamy rowery bo nie znamy głębokości tej kałuży która nas dzieliła od celu, poza tym jest dość ciepło i lód jest już bardzo nie pewny. Obeszliśmy przeszkodę wodną do o koła i po krótkiej wspinaczce dotarliśmy.
Oczywiście weszliśmy do środka i spenetrowaliśmy tak daleko jak się dało, ale bez glanów za daleko się nie dało :D
Po chwili usłyszeliśmy odgłosy zbliżających się ludzi, idących w stronę rowerów. Sądząc po słownictwie chyba wdepnęli w to samo po czym my zjechaliśmy :D
Szybko poszliśmy po rowery, i zaczęła się jedna z najmniej przyjemnych części dzisiejszego dnia, podjazd po tym wszystkim po czym zjechaliśmy. Nie było to przyjemne. Gdzieś tak w połowie drogi przednie koło całkowicie się zapchało i nie wykazywało chęci do współpracy, tylne nieco lepiej. Z góry patrzył na nas jakiś gościu który chyba także zamierzał zjechać, ale gdy zobaczył, dwóch upierdolonych kolaży pchających swoje rowery w błocie po kostki między kamieniami a lodem, zarządził strategiczny odwrót, my zaś pchaliśmy nasze bicykle dalej, aż zajechaliśmy na sam szczyt. Na górze patrząc na to co wynieśliśmy z wycieczki na dół i z powrotem nasuwało się parę iście słowiańskich określeń, ale z racji na to, że musiał bym w jednym zdaniu zawrzeć co najmniej 15 różnych określeń na błota, w języku potocznie uznawanym za wulgarny, powstrzymam się :D I tak już w tym poście wyjątkowo dużo łaciny się przewija. Może lepiej z obrazuję to paroma fotkami.
Gdzieś tu czai się przednia przerzutka, przynajmniej powinna tam być :D
Ostatnio pisałem że jak coś zacznie rosnąć na rowerze to go umyję, to się chyba już kwalifikuje. Tak wygląda amortyzator o 100mm skoku. Jak na moje oko całe 100mm koku skutecznie jest zamurowane w miejscu gdzie powinny być V-braki też nie bardzo da się cokolwiek zmieścić :D
Ładne prawda ??Teraz widać na których przełożeniach jeżdżę, i widać przerzutkę która już u mnie się sporo nacierpiała. Zliczyła już na tyle poważny łomot, że trzeba powoli myśleć o nowej, bo ta zaczyna wrzucać biegi losowo, niezależnie od tego co włączę na manetce.
Dalsza jazda była możliwa dopiero, po względnym oklupaniu błotka. Ale dolomit ma tą dziwną przypadłość, że jest baardzo lepki i co oklupałęm, za chwilę wracało w postaci przyklejonych kamieni, patyków, ziemi, kotów i wszystkiego co leżało po drodze. Tak więc jazda do najprzyjemniejszych nie należała.
A jeszcze trzeba jakoś do domu wrócić.
Wyruszyliśmy więc w drogę powrotną, zjazd z górki po płytach betonowych, Serafin asekuracyjnie, a ja na pełnych obrotach, bo tylko najwyższe biegi mi działały. W tym momencie bez skomplikowanych wzorów fizycznych, miałem pewność że siła odśrodkowa da mi popalić. I dała :D Lekko już stwardniały dolomit mało mi zębów nie powybijał, gdy uśmiechałem się do przechodzących w przeciwną stronę dwóch bardzo ładnych dziewczyn. Ale na nich chyba większe wrażenie zrobiły wylatujące na dużą wysokość i odległość kawałki dolomitu z rozpędzonych opon. Z opisu Serafina jadącego za mną, wynikało że zrobiłem na nich wrażenie, nie koniecznie pozytywne :D Ale jakaś reakcja była, więc mogę to nazwać "podrywanie na dolomit" i trzeba będzie to upowszechnić :D
Po tych wybrykach, pojechaliśmy dalej, lecz nasz wzrok przykuła ścieżka rowerowa.
Czym prędzej udaliśmy się "obadać" ów obiekt użyteczności rowerowej, przy okazji zrobić "sweet focię":D. Ładny asfalt kusił więc postanowione, jedziemy do domu tym przybytkiem. Niestety jak szybko asfalt się zaczął tak szybko się skończył, a błotnistych ścieżek mieliśmy dość na dziś, więc powróciliśmy na cywilizowane dziurawe polskie drogi. I tak sypiąc na prawo i lewo dolomitem, dojechaliśmy do Rokitnicy gdzie chcąc nie chcąc musieliśmy umyć rowery, ale nie było to takie łatwe, bo najpierw dobre 10 min odstaliśmy w kolejce.
Gdy już udało nam się wbić do boksu, zabrałem się za mycie.
Tak wypucowanymi na błysk rowerami dojechaliśmy do domów. Gdy wjechałem już do warsztatu, czym prędzej zalałem wszystko brunoxem żeby nie zardzewiało to i owo. Wyregulowałem tylną przerzutkę, na tyle ile się dało i doszedłem do wniosku że jutro muszę rozebrać tylną piastę, a w szczególności bębenek kasety bo odgłosy jakie się z niej wydobywają brzmią jak przesypujące się i zarżnięte łożyska, miejmy nadzieję że nie czeka mnie wymiana piasty. Bo zanim zaplotę nowe koło na własną rękę to rok minie, że o centrowaniu nie wspomnę.
To tyle na dziś do zobaczenia przy najbliższej okazji. :D
Trasa dzisiejszego przejazdu dla tych którzy nie lubią czystych rowerów Krótka acz treściwa :D
Pozdro
Masakra :P Ja na ten dzień wybrałem się na asfalt. A co do przerzutki to zacznij od wyprostowania haka, bo na zdjęciu wygląda na krzywy. Może to coś pomoże ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że korzystacie z dobrych wzorców :) Szkoda, że musiałem jechać się uczyć, bo chętnie bym Wam potowarzyszył, a i może jakiś "francuz" by się znalazł, żeby sobie z tą krata poradzić.
OdpowiedzUsuńDziękuje za piątkowa pomoc z oponą.
Goofy jakim cudem to wypatrzyłeś ?? na fotce tego nie widać przecież ?? Dziś dopiero przy okazji smarowania po wczorajszym odkryłem małą odchyłkę na haku, nie więcej niż 3 mm. Ale młotek i imadło zrobiły swoje i naprostowałem dziada w miarę możliwości :D
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej muszę poszukać nowego haka.
Daniel, nie ma za co, rowerowa brać musi sobie pomagać :D
Widać widać - na zdjęciu z zębatką ;) Hak jest właśnie po to byś nie musiał przerzutki od razu wymieniać. Dla tego jest taki miękki i lubi się wyginać. A 3mm odchyłki na haku to na przerzutce już znacznie więcej i biegi nie wchodzą jak powinny :)Gratuluję sukcesu z imadłem. Fajna fotorelacja :)
OdpowiedzUsuńDzięki :D Drugi raz już prostuję ten hak, za pierwszym razem wygiął się na tyle że gdy wrzuciłem pierwszy bieg z tyłu to przerzutka wkręciła mi się w szprychy :D
OdpowiedzUsuń