poniedziałek, 27 czerwca 2011

Miał być Świerklaniec ale nie wyszło...

Miał być Świerklaniec ale nie wyszło. Ale to w cale nie oznacza że było mniej ciekawie, wręcz przeciwnie. Po ugadaniu się z Serafinem nic już nie mogło mnie powstrzymać od kręcenia, nawet te chmury które wyglądały jak by miały zaraz spaść na głowę. Po wstępnym ustaleniu trasy na zdobycznej mapie, padło na park w Księżej Górze, potem prawdopodobnie na Kopiec Wyzwolenia. A kto wie może i do Świerklańca jak wiatry będą sprzyjać.
Po chwili ruszyliśmy w drogę wiodącą przez ścieżkę Mikule-Rokita a następnie, nową asfaltową relacji Rokita-oś. Młodego Górnika by dojechać do czerwonego Bytomskiego szlaku i nie wykończyć się na podjeździe na Gajdzikowych Górkach. Po drodze jednak zmieniliśmy plany, gdy Serafin skontaktował się z Danielem. Obraliśmy nowy kierunek i ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Lidla, przejeżdżając przez las w którym sarny latają na wysokości kilometra. Ale spoko w tej okolicy to normalne, tylko na głowy trzeba uważać bo nigdy nie wiesz kiedy bomba z pod sarniego ogona na głowę spadnie :P
Szybkim zjeździe na Gajdzikowych Górkach, podjechaliśmy pod Lidla i oglądaliśmy jego nową ofertę w wyczekiwaniu na Daniela.
Ustalaliśmy nową trasę, i za chwilę łapaliśmy zadyszkę na podjeździe w Gajdzikowych Górkach (no dobra tylko ja łapałem). Dalej to już przyjemnie Bytomskimi szlakami, rozkoszując się po drodze nowiutkim asfaltem na tymczasowej ścieżce rowerowej :D

 Z kąt zostaliśmy przegonieni przez ochronę bo,(tu uwaga) niszczymy rowerami świeżo położony asfalt. Hmm ja myślałem że te koparki i inne ciężkie sprzęty mają gorszy wpływ na ten asfalt. Dalej jechaliśmy już spokojnie ścieżkami, aż do okolic RedRock, gdzie szukaliśmy szybów ukrytych w krzakach i innych ciekawostek.

 Czas nas trochę gonił, bo na za półtorej godziny zapanowaliśmy ognicho na hałdzie i głupio by było gdyby główny sprawca zamieszania (czyt. Serafin) nie dotarł na czas gdy reszta będzie już ucztować. Przed powrotem jeszcze tylko "Słit focia"  w lustrze :P
Po czym gnaliśmy na Sośnicę, gdzie w czynie społecznym posprzątaliśmy okolice miejscówki z śmieci z śmieci nadających się do spalenia. Po czym nanieśliśmy suchych patyków, a Serafin siłą woli rozpalał ognisko. Po chwili dojechał do nas jeszcze Rychu.
 Czas zleciał nam na gadaniu o wszystkim od części rowerowych aż po kryzys w Grecji. Fajnie było chociaż tym razem była to raczej mała i krótka impreza, czas szybko leci i paliwo się kończyło więc czas najwyższy się zbierać.
Wracając odprowadziliśmy jeszcze Daniela nową ścieżką rowerową, którą Daniel nie miał jeszcze okazji przejechać. Po drodze zauważyłem że mój rower domaga się porządnego smarowania. łańcuch siedzi cicho, ale coś popiskuje w suporcie albo w okolicach, tarcza z przodu jakoś dziwnie ociera(ale to się wyreguluje). No i amortyzator zatarł się po raz kolejny i działa skokowo, ale to już wina zjechanych ślizgów (bo chyba tak się nazywa ten plastikowy element pomiędzy dolnymi a górnymi lagami), z winy kiepskiego uszczelnienia, zima dała w kość biednemu Suntuorowi. Trzeba się będzie rozejrzeć za czymś nowym, niedrogim ale działającym i nie wymagającym szczególnej opieki. Puki co muszę go rozebrać smarować i cieszyć się przez pierwsze 100km, że jakoś działa. Tak przyznaję się zaniedbałem go, ale cóż nawyki z poprzedniego roweru, nic nie robisz a działa :D
A co do dnia dzisiejszego, to zakupiłem paczkę Eneloopów do Mactronica w baaardzo atrakcyjnej cenie i mimo moich obaw dostałem najnowszy model tych bateryjek :D Jeszcze tylko komplet do CatEya i do tylnych lampek, no i oczywiście dwie zapasowe do aparatu. I będę spokojny o zasilanie poza domem :D

Pozdro

2 komentarze: