sobota, 27 marca 2010

50Km jeden dzień miło było



Post w sumie z czwartku ale już nie miałem siły go napisać, a i dziś nie bardzo miałem na to czas.

Tak więc wycieczka rozpoczęła się od telefonu od przyjaciela z blogu obok :) potwierdzającego godzinę i miejsce spotkania, które wstępnie ustaliliśmy dzień wcześniej. Przed wyjazdem zdarzyłem jeszcze zabrać się do Lidla i nabyć drogą kupna pompkę przytwierdzaną do ramy (bo zawsze mi się taki drobiazg podobał) i kupić rękawiczki rowerowe (bo moje stare pamiętają czasy pierwszego mojego górala). Po zakupie i powrocie do domu przystąpiłem do przygotowywania roweru do podróży, szybkie czyszczenie (jak się potem okazało zbędne) następnie przegląd i montaż pompki to była chwila ponieważ rama była wyposażona w dedykowane miejsca oraz śruby, jak się okazało śruby dołączone do pompki były zbędne przy montażu pompki lecz okazały się zbawienie przy montażu mojego starego koszyka na bidon, ponieważ oryginalne śruby z ramy były nieco za krótkie tak więc kupując pompkę zamontowałem i koszyk i pompkę. Po czynnościach związanych z obsługą roweru pojechałem na miejsce spotkania na ulicy Kościuszki z kąt wyruszyliśmy w stronę Rokitnicy, jechaliśmy ścieżką rowerową o która miasto dba aż miło(w końcu jedyna porządna). Po dotarciu do Rokitnicy pojechaliśmy przez
Gajdzikowe górki i wpadłem w błoto po same tarcze od hamulców ale nie przestałem jechać, jazda może i nie trwała zbyt długo ale obfitowała w iście offroadowe atrakcje jak błoto, kamienie, kałuże, duże kałuże, błoto, błoto, błoto i jeszcze większa ilość błota która nie omieszkała przylepić się do opon i wleźć gdzie tylko się da. Po dłuższej chwili gdy słońce zaczęło mocniej grzać a mięśnie były już gorące od wysiłku zatrzymaliśmy się na chwile by odsapnąć i się rozpłaszczyć (zdjąć okrycie  wierzchnie )

Jak widać mój rower stał już o własnych siłach a właściwie to sile błota wszechobecnego

tak tak pod tym błotem jest opona

a tutaj ta opona była wcześniej :)
Jak się okazuje oponki które zachwalali mi w sklepie sprawdzają się świetnie nie tylko na asfalcie dzięki swoim znikomym oporom toczenia, ale w błocie też dają sobie radę całkiem nieźle. Chociaż z drugiej strony gdybym zaopatrzył się w opony 2.2 zapewne mniej bym się topił.

Po wyjeździe z lasu i wjechaniu na asfalt (po którym jeździć nie lubię jeżeli w koło Tiry i inne pojazdy olewające rowerzystów) jechaliśmy w stronę Bytomia odbijając na pierwszym skrzyżowaniu w prawo by uciec  od ruchliwej drogi. Gdy już przejechaliśmy całkiem spory kawałek drogi i minęliśmy tablicę z informacją że jesteśmy znowu w Zabrzu, oczom naszym ukazała się mała niepozorna ścieżka o nawierzchni stosowanej w PRL do utwardzania wszelakich powierzchni płaskich, czyli wyrobu asfaltopodobnego o temperaturze topnienia  zbliżonej do plasteliny, jadąc tą ścieżką wyjechaliśmy w Biskupicach, których nie poznałem na pierwszy rzut oka gdyż miejsce w którym wyjechaliśmy (przystanek autobusowy koło kopalni) wcześniej było zupełnie rozkopane przez budowlańców układających rury kanalizacyjne, a teraz pachniało nowością za sprawą nowiutkich chodników oraz ulic. Zdumieni tym widokiem jechaliśmy dalej na most koło kopani.
Tak to ja całym swym obszernym jestestwem :)
Na którym zatrzymaliśmy się w celu uwiecznienia wszystkiego wokoło w szczególności wagonów ostawionych na bocznice po przeciwnej stronie mostu.
Te słupy energetyczne mnie inspirują :)

 Po chwili postoju postanowiliśmy zmienić punkt widzenia i zawitaliśmy na uliczce obok która jak dobrze  pamiętam w zeszłym roku nie istniała no chyba że na planach. Z tej perspektywy także  zrobiliśmy masę fotek odnowionych wagonów. 
Czyżby czerwień ferrari ??

Chwilę później podjechaliśmy pod stacje naprawy lokomotyw czy jak to się zwie i pewien czas wsłuchiwaliśmy się w piękny pomruk pracującej lokomotywy spalinowej. Mówię wam nie ma przyjemniejszego dla ucha dźwięku, niż dźwięk tego diesla na wolnych obrotach.
Skoro byliśmy już w Biskupicach nie można było nie zajrzeć na przejazd kolejowy koło koksowni Jadwiga 
który obfituje w częste przejazdy wszelakich pociągów co za tym idzie atrakcje fotograficzne. 
Po jakimś czasie  i braku ruchu kolejowego podjechaliśmy pod koksownię akurat w momencie gaszenia koksu.
Po chwili spadł na nas kwaśny deszcz 
Gdy gaszenie koksu się skończyło pojechaliśmy w stronę domu ale po drodze postanowiliśmy wpaść jeszcze na staw Annaszacht chwilę odpocząć przy bijącym z pod ziemi źródełku oraz oczywiście obfocić to źródełko oraz maleńki wodospadzik 3 metry dalej.
Ładnie prawda ??

Taaa kto normalny wodę maca w rękawiczkach
Nieopodal znajdują się stawy oraz ulica na której nasza podróż się rozpoczęła. Jadąc ta ulica dojechaliśmy do kolejnego przejazdu kolejowego, na którym chwile po jego przejechaniu zamknęły się, szlabany co oznaczało kolejną atrakcję kolejową tego dnia. Podjechaliśmy do szlabanów w oczekiwaniu z kąt nadjedzie pociąg. Po chwili dźwięk "trąbki" pociągu i już wiemy z kąt nadjedzie. Widzimy piękny wymalowany spalinowóz a za nim platformy, po czym ... kolejny piękny spalinowóz do którego podczepiony był ten oto piękny okaz.
Chwila po sygnale

Niby nic ciekawszego już się nie pojawi 

Aż tu nagle 

Takie cudo na haku

Teraz mamy problem pociąg ucieka a my stoimy dalej za zamkniętymi szlabanami. 
Jako że szlabany były nadal zamknięte a pociąg już dość daleko i nadal uciekał, niecierpliwość wzbierała.
3... 2... 1... Start. Pognaliśmy ulica Kościuszki w pogoni za pociągiem prędkość porządna i co najważniejesze stała i tu fotki robione w biegu.
Tu ukłon dla Mistrza fotografii ekstremalnej z bloga obok przy ponad 45km/h wyjął aparat i zrobił fotkę z ramienia (to zasapane z tyłu to ja )
Jak widać udało nam się dogonić pociąg mało tego wyprzedziliśmy go :)




Po tej szaleńczej jeździe przejechaliśmy przez pobliskie stawy uwieczniając oznaki wiosny.


 Następnie pojechaliśmy coś zjeść do domów po czym wybraliśmy się w stronę Helenki z zamiarem pojeżdżenia po tamtejszym lesie, bo jest on zaprawdę zacny. W pewnym momencie telefon i już było wiadomo że nie dojedziemy do lasu bo koleżanka zaprasza do siebie, a koleżankom się nie odmawia.
Po chwili byliśmy na miejscu rozkoszując się sokiem jabłkowym.
Niestety dni są jeszcze krótkie i szybko się ściemniało więc trzeba było ruszać do domu ale nie bylibyśmy sobą gdybyśmy gdzieś nie wjechali w las, bardzo szybko jednak z niego wyjechaliśmy  bo było zimno ściemniało się a wyboje były wręcz kosmiczne. Tak wiec powróciliśmy na asfalt i jechaliśmy ze słuszną prędkością w stronę Mikul ale jako że jeszcze temperatura nie powodowała odmrożeń, postanowiliśmy po szlajać się po oś. Kopernika a szczególnie po parku Jana Pawła II bo to w końcu fajna miejscówka jest :) 
Po tym dniu pozostało tylko powrócić do domu i spać.
Hmmm ciekawe ile to czasu zajmuje napisanie  jednego posta, 4 godziny to chyba sporo?? 
Pozdro i gratuluje wytrwałości jeżeli przeczytaliście wszystko to naprawdę musiało wam się nudzić.  







1 komentarz:

  1. e tam, nie było tak źle to przeczytać :) Dzięki za ów wycieczkę i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń