niedziela, 17 kwietnia 2016

Pierwsza setka w tym roku i posypany suport

Ten rok rozkręca się na dobre pod względem rowerowym. Napęd wymieniony więc spokojnie można ciorać kilometry bez obaw że przy mocniejszym ruszeniu stracę zęby uderzając o kierownicę.
Dziś dla odmiany byłem wyspany, wypoczęty i wstałem wcześnie bez myślenia z tyłu głowy że znów muszę lecieć do pracy i ... ehh szkoda gadać. Pogoda aż kusiła.

Była też okazja żeby wybrać się na rower. Bo miałem dostarczyć jabłka do Gliwic. 
Po śniadaniu i litrze Yerby (to pierwsze też rzadko mi się zdarza ostatnio) wypakowałem z torby wszystko co nie potrzebne i wrzuciłem tam tyle jabłek ile się dało, po czym ruszyłem w drogę do Gliwic z założenia nie forsując się zbytnio, żeby mieć siłę i chęci na dalsze kręcenie. Dojazd jak zwykle bez większych oporów poza wiatrem który jak zawsze wiał w twarz. Potem już z górki. 

Sprawy załatwione ledwie jedenasta na liczniku, można gdzieś bezstresowo po kręcić. Wstępny plan jadę na Czechowice posiedzieć nad jeziorem. W połowie drogi wpadł mi pomysł do głowy, skoro mam tyle czasu a jutro od południa to nie muszę się trzymać blisko domu. Więc wchodzi nowe założenie. Jadę na Dzierżno, o ile tam trafię a jak nie to po prostu jadę przed siebie bez użycia mapy czy GPSa, po prostu bez pomysłu przed siebie, to dobry plan.
Telefon schowałem do torby z włączonym jedynie Sportstrackerem do rejestrowania trasy i żeby nic nie wkurzało po drodze. Średnie tempo do 25km/h żeby się nie zmęczyć zbytnio i jakoś tak całkiem przypadkiem dojechałem do skansenu w Pyskowicach










Niestety skansen jest coraz mocniej zapuszczony i coraz bardziej przypomina złomowisko a nie skansen. Niestety w naszym naprawdę pięknym kraju niektóre rzeczy jak współpraca z PKP i zdobycie finansowania na cele takie jak ratowanie zabytkowych lokomotyw nie są proste.
Chwila zwiedzania w ciszy i ruszyłem dalej gdzie oczy poniosą. A poniosło mnie przez lasy, wsie i drogi krajowe w kierunku Toszka, niestety w połowie drogi (nawet nie wiedziałem że to połowa już) uznałem że wiatr zbyt skutecznie mnie hamuje w zakładanym kierunku. Postanowiłem strategiczny odwrót  po czym okazało się że jednak nie zawsze rowerzyście wiatr w oczy. Tym razem wiatr miałem w plecy więc spokojnie utrzymywałem przelotową 35km/h. Dodatkowo ETA w amortyzatorze zmieniła trochę geometrię roweru z CrossCuntry naprawie szosę :)
Przejechałem przez Pyskowice już drugi raz i wpadłem na pomysł że mogę w sumie jechać na Księżą Górę bo już nie raz jadąc tam robiłem grube kilometry, ale znów w 1/3 dystansu okazało się że jest pod górę i pod wiatr i mógłbym mieć problem z powrotem wiec zrobiłem strategiczny odwrót na Pyskowice i ruszyłem do domu przez Wieszowę. Po drodze zrobiłem pierwszy postój żeby kupić coś do picia z dużą zawartością cukru bo czułem że śniadanie kończy się we krwi. Pomyślałem że mam jakieś 30 km ale wyciągając telefon żeby sprawdzić czy ktoś nie dzwonił czy tam pisał w nagłej sprawie, okazało się że mam już około 60km podbudowany tym faktem pomyślałem że mogę w sumie jechać do Bytomia na Kebaba na dworcu po czym wrócić i zamknąć dzień w 100km ale w Rokitnicy uświadomiłem sobie że do Kebsa jest jakieś kilka górek i to takich niekoniecznie przyjemnych. Skręciłem więc na czerwony szlak w lesie i na moją starą pętlę treningową. Czyli na Dolomity i s powrotem bo kojarzyłem że ta pętla z domu ma jakieś niecałe 30km więc wynik będzie przyzwoity.
Jak pomyślałem tak też zrobiłem z postojem na uzupełnienie cukru we krwi i ściągnięcie dodatkowych ocieplaczy, które miałem na nogach. Jednocześnie szybki kontakt do Serafina żeby sprawdzić sytuację, czy Grill aktualny lub czy a nóż ma chwile na rower bo we dwóch zawsze raźniej i wynik na bank był by grubo ponad setkę bo Serafin z świeżym tempem podkręcił by też moje morale które powoli zaczynało słabnąć. Niestety Serafin był dalej w drodze samochodem więc ruszyłem dalej sam. Na podjazdach w Dolomitach wyprzedziłem kilku rowerzystów mijałem też wycieczki rowerowe ogólnie bardzo pozytywnie było.

Na szczycie Hałdy Popłuczkowej w Dolomitach spokój ale i pogoda zaczynała się pogarszać. Zaczynało zawiewać chłodem ale jeszcze do zniesienia.


Chwili rozkminy "co dalej?" pomyślałem że oszukiwanie żołądka cukrem z napoju na dłuższą metę na niewiele się zda chciałem powziąć strategiczny odwrót ale licznik wskazywał 79km a do domu mam jakieś 11 może trochę więcej więc żeby mieć pewność że dobiję do setki pojechałem dalej w kierunku Tarnowskich Gór.

 Tak o to dystans stał się ważniejszy niż energia na jego pokonanie. Mijając Kopalnię Srebra dojechałem do drogi krajowej. Nie lubię co prawda tego typu dróg z racji na ruch i koleiny ale to była najszybsza droga do domu a jednocześnie dość długa by dobić do setki. Po drodze zrobiłem strategiczny PiĆstop i przy okazji zjadłem kiełbasę z grilla z bułką do tego. Chwilę odpocząłem i ruszyłem dalej. Minąłem Grzybowice po czym na liczniku miałem 91 km więc mało trochę. Postanowiłem pojechać do Agnieszki żeby ją nawiedzić w pracy czułem że siły powoli wracają po obiedzie ale i tak było już dość słabo. Dojechałem do Agi ale ruch w lokalu był spory więc długo nie stałem na miejscu. Dodatkowo dostałem informację od siostry że złapała kapcia na wysokości M1 w Zabrzu ruszyłem z odsieczą :) ale dogoniłem ją dopiero paręset metrów przed domem. Szybka wymiana dętki w Trixi i rower jak nowy.

Mam nadzieję że to nie jedyna setka na ten rok chociaż suport i łańcuch dostały mocno w kość.
Łańcuch wysechł po 50km i kolejne 50km piszczał złowieszczo. Czerwony FinishLine jest beznadziejny. Co do suportu to już przy wymianie korby wykazywał luzy ale co się dziwić przejechał z napędem 10000km. Po zdjęciu łańcucha okazało się że ma luz jak kierownica w Maluchu serwis już nie jest w przyszłych planach tylko w najszybszym czasie konieczny.
Łożyska już zamówiłem jak przyjdą to podpowiem czy udało się oszukać fabrykę Shimano i podmienić oryginalne łożyska w Hallowtech II na zwykłe maszynowe za 3 zł sztuka :) jak nie to czeka mnie kupno nowego suportu a to już większa kasa niestety.

To był mocno wyczerpujący dzień. Ale znów jak kiedyś poczułem że mogę wszystko że nie ograniczą mnie żadne kilometry jedynie psychika którą nadal mimo wszystko jestem w stanie pokonać. Nie ogranicza nas kondycja, nie ogranicza nas sprzęt. Ogranicza nas tylko i wyłącznie granica w głowie którą boimy się przekroczyć. Po jej przekroczeniu rzeczy niemożliwe stają się w pełni realne.

http://www.sports-tracker.com/workout/janek391/5713a893e4b0a25caaba7ca9

1 komentarz:

  1. Czyli nic się nie zmieniło - wiatr dalej w twarz. Lubię Pyskowice, lubię się tam włóczyć powoli, bez pospiechu. Można tam znaleźć wiele ciekawych miejsc, które tylko z pozoru są zwyczajne. Szkoda Skansenu, ale od lat wiadomo, że bez większych pieniędzy nic tam nie ruszy do przodu. Trzeba nie tylko pasji, ale i sponsora z grubym portfelem, bo na obecne władze, fundusze, zapomogi raczej już liczyć nie ma co.
    - A gdzie te Pyskowice? Na Śląsku! Przecież tu w Warszawie możemy zbudować równie piękny i stary skansen, a nawet dwa - po jednym przy każdym pomniku katastrofy smoleńskiej - rzekłby mały imperator.

    OdpowiedzUsuń