Jak już zauważyliście, nie piszę ostatnimi czasy o rowerze. Bo jak tu opisać przejazd z punktu A do B bez fotek i przygód po drodze. Ale spróbuję, żeby potem nie było że nic nie piszę.
W okolicy 16 wyjechałem do Agnieszki. Trasa jak zwykle, czyli przez Kopernik na Korfantego i dalej Wolności i Chorzowska, by po około 40 min być na miejscu.
Po drodze zdarzyła mi się jedna przygoda, tak dla odmiany :D Gdy wyczaiłem lukę między samochodami na Toszeckiej skręcając w lewo, rozpędzony, zawadziłem pedałem o asfalt co skutkowało (pewnie bardzo widowiskowym z punktu widzenia samochodu obok) wybiciem w powietrze. Refleks jednak nie zawiódł i opanowałem sytuację. Obyło się bez uszkodzeń, a przynajmniej na razie niczego nie zauważyłem.
Po mile spędzonym wieczorze, wyciągnąłem Dextera z rowerowni. Pożegnałem się z Guśkiem i zacząłem powrót. Daleko nie ujechałem, bo zaniepokoiło mnie, miarowe chrobotanie w przednim kole, gdzieś w okolicy tarczy i zacisku. Z racji późnej pory, nie byłem w stanie wyłapać dokładnie co to takiego, brzmiało trochę jak tarcza trąca o blaszkę rozpierającą klocki hamulcowe. Po paru kilometrach i kilku hamowaniach była już cisza, więc się nie przejmowałem, może jutro sprawdzę czy przypadkiem klocki z odzysku już się nie poprzecierały do granic wytrzymałości. Jeśli tak to będzie problem, bo trzeba będzie kupić nowe, a ja ostatnimi czasy mam permanentną dziurę budżetową :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz