piątek, 4 listopada 2011

Gliwicka Masa Krytyczna

Nie pamiętam który to już raz miałem przyjemność uczestniczyć w Gliwickiej Masie Krytycznej, ale wiem jedno. Zawsze jest fajnie !
Ale zacznijmy od początku. Ostatnimi czasy mój aparat przebywa tam, gdzie serce moje gości od dłuższego czasu. Czyli w Gliwicach.  Jakoś mi to nie przeszkadza, za wyjątkiem sytuacji gdy aż ręka się rwie do focenia.
Na masę jechałem wiec bez aparatu, mając jedynie nadzieję że Aga go przywiezie i masa jak zwykle zostanie uwieczniona. Zanim jednak wyjechałem z domu, musiałem dokończyć parę rzeczy, po czym zdzwoniłem się z Serafinem od którego dowiedziałem się że wyjeżdża wcześniej. Więc zadzwoniłem do Piernika, lecz i on dojazd miał już zaplanowany nieco inaczej. W końcu zadzwoniłem do Kubusha i ugadałem się na okolice 16 by jeszcze chwilę pokręcić, bo daaawno nie miałem okazji na spokojnie pokręcić po okolicy. Trasa łatwa prosta i przyjemna, przez Maciejów i most nad autostradą do Żerników, a potem na Chorzowską i na plac Krakowski. Po drodze było mi dane przejechać się na Kubushowym Yukonie, po czym stwierdziłem, "JA CHCE FULLAAA !!!"  czym wyraziłem zachwyt bujanym rowerkiem. W tym samym momencie przypomniał mi się mój poprzedni rower i ten komfort na wybojach jaki oferował.
Po przesiadce na Dextera wróciłem na ziemię i dojechałem w końcu na plac Krakowski, gdzie już zbierała się ekipa.
Po chwili przyjechała także Agnieszka z aparatem i znów mogłem tradycyjnie zając się foceniem.



Po wymieszaniu wszystkich ustawień i dojściu do wniosku że kamizelki strasznie przeszkadzają w foceniu, wsiadłem na rower i ruszyłem z całą ekipą na kolejny podbój miasta.









Przejazd odbył się spokojnie, pod eskortą policji i w bardzo miłej atmosferze, w dodatku było ciepło jak na listopad, więc masę można odhaczyć po raz kolejny jako bardzo udaną.
Po masie odbył się tradycyjny after ale i tym razem wolałem spokojny after domowym zaciszu przy gorącym grzańcu, tyle że tym razem u Agnieszki.
Długo nie siedziałem bo szkoła dnia następnego straszyła kartkówką, na którą wypadało by sobie choć trochę przygotować.
Do domu dojechałem w dobrym tempie, bo złapałem tunel za autobusem, dzięki czemu praktycznie całą Chorzowską przejechałem z prędkością w granicach 50km/h, a dalej to już niestety tylko własne siły i chłód.
Tak oto minął mi pierwszy piątek miesiąca.
Pozdro

5 komentarzy:

  1. To nie kamizelki przeszkadzają w foceniu. To ta wredna lampa tak niszczy zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale bez tej wrednej lampy nie wyszło by żadne foto w ruchu (nie z moimi umiejętnościami i aparatem, szczególnie z tym pierwszym :D)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak widać, żeby skorzystać z komunikacji miejskiej wcale nie trzeba mieć biletu (chociaż niektórym i tak to nie przeszkadza) ;) Ja się jakoś nie mogę przekonać do jazdy za czymś większym - zdecydowanie bardziej wolę widzieć, co mam przed sobą. No, chyba że wiedziałbym, że asfalt jest idealnie równy, na drodze nie ma świateł i żadnych innych pojazdów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam łatwiej bo zazwyczaj jeździłem za kumplem na jakichś wypadach i wyrobiłem sobie refleks :D Poza tym nie jeżdżę za "czymś" większym :D tylko konkretnie za autobusami, z prostych powodów:
    -Jeżdżą wolniej (w okolicach 50km/h)
    -Z racji odpowiedzialności za pasażerów nie hamują gwałtownie (zazwyczaj)
    -Z racji powyższego jeżdżą płynnie

    Do tego nowe autobusy maja karoserię z włókna szklanego albo z plastiku. Więc w razie "W" nie będzie bolało tak jak spotkanie z zderzakiem poczciwego ikarusa :D Na razie na szczęście nie miałem okazji sprawdzać "miękkości" tyłu autobusu i mam nadzieję że nie będę miał :D

    OdpowiedzUsuń
  5. W takim razie zazdroszczę, bo w moim przypadku 3 podane przez Ciebie argumenty najczęściej nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości ;) Zresztą słyszałem kilka historii o szosowcach chcących skorzystać z osłony, co niestety zbyt dobrze się nie skończyło, więc może też stąd jakaś niechęć z mojej strony ;) Życzę Ci, żebyś nigdy nie miał wspomnianej przez Ciebie "okazji" ;)

    OdpowiedzUsuń