W tym roku Mikołaj przyjechał wcześniej niż zwykle. I hojnie obdarzył mnie gumami, kapciami i innymi patentami uszczuplającymi zasoby powietrza w kołach.
Zacznijmy może od początku.
W ramach załatwiania spraw na mieście, zakupiłem za złotych szesnaście (zdzierstwo) nową dętkę. By mieć pewność że ilość luftu jaki wtłoczę w kolo, nie zmieni się drastycznie w drodze do i z Gliwic. Gdy przyjechałem do domu, czym prędzej zabrałem się za wymianę. Jak się okazało, przy probie odkręcenia zakrętki wentyla, wykręcił się cały wentyl. I to było przyczyną zejścia luftu. Jednak skoro już nie miałem powietrza w kole i nie byłem pewien czy coś w oponie nie siedzi, postanowiłem wymienić dętkę. Nie będę opisywał tego fascynującego zajęcia, bo już to kiedyś zrobiłem i szkoda posta na pisanie takich wywodów drugi raz.
Upewniwszy się 4 razy że w oponie nic nie ma, założyłem nowiutką Niemiecką dętkę made in china. I napompowałem do odpowiedniego ciśnienia.
Chwilę później umówiłem się z Piernikiem i Serafinem by wyruszyć do Kubusha oraz Ani i dalej do Gliwic.
Wyjechałem 20 min wcześniej by upewnić się że dobrze się ubrałem, bo wiało dość mocno. No i oczywiście by wyregulować hamulec który przy każdej wymianie dętki muszę regulować, bo koło w zacisku nigdy nie potrafi się ustawić tak samo ja przed wyjęciem.
Dojechałem na miejsce trochę przed czasem, ale po chwili wyjechał Serafin i pojechaliśmy jeszcze załatwić jedną pocztowa sprawę. Gdy wróciliśmy, Piernik właśnie wyjeżdżał. Szybkie przywitanie, i już kulaliśmy na Gliwice.
Po drodze przejeżdżałem przez szkło z rozbitej butelki (co oznacza że weekend się zbliża). Po chwili jednak poczułem że ilość powietrza w przednim kole sukcesywnie maleje. Gdy byliśmy jakieś 300m od Kubushowego lokum, powietrza było tak mało jazda groziła nagłą glebą. Szybkie pompowanie i ruszamy dalej. Kolejne pompowanie na wysokości zajezdni autobusowej aż w końcu na wysokości Brawo w Gliwicach, korzystam z propozycji Serafina i postanawiam zmienić dętkę (bo może to tylko wybrakowana sztuka mi się trafiła) Zdejmuję oponę a Serafin zajmuję się poszukiwaniami dziury w dętce, jak się okazało powietrze schodziło, ale dziury nie stwierdzono. Ja w tym czasie kilkukrotnie sprawdzałem czy nic w oponie nie ma i też nic nie stwierdziłem.
Założyłem szybko nową dętkę i zaczynam pompowanie. W tym momencie rozpadła się teleskopowa pompka z Lidla, którą nie tak dawno Rychu testował w formie pałki teleskopowej celując we mnie. Ciekawe co by się stało gdyby wtedy się rozpadła :D
Po tym jak jeden tłok wyłączyłem z użycia, została mi tylko część odpowiadająca za wolne pompowanie ale do wysokiego ciśnienia, tym to można się dopiero namachać.
Po 5 min koło było gotowe, a my z Serafinem ruszyliśmy na przeciw masie bo było już po 18.
Gdy dojechaliśmy na skrzyżowanie na którym mieliśmy się przyłączyć, stwierdziłem brak luftu w kole. Wkurzony i przebrany już w mikołajową czapkę, przekazałem Serafinowi aparat by obfocił przejazd za mnie.
Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć masę z punktu widzenia przechodnia. I muszę przyznać że robi wrażenie.
W czasie gdy masa siała popłoch na ulicach, ja powoli człapałem w SPD'kach na plac Krakowski.
Gdy doszedłem, szybko znalazłem możliwie najjaśniejsze miejsce i zabrałem się za koło. Zdjąłem połowę opony by nie przekręciła się względem obręczy i wyjąłem dętkę. Napompowałem ją ustnie, bo pompką by to wieki zajęło. Po zlokalizowaniu otworka tak małego że prawie nie widocznego, użyłem łatek samoprzylepnych i naprawiłem uszkodzenie. Następnie przyłożyłem dętkę do opony leżącej na ziemi i znalazłem miejsce w którym prawdopodobnie znajdował się powód ucieczki powietrza. Mimo że wiedziałem dokładnie gdzie szukać, nie było łatwo. Dopiero od zewnątrz znalazłem maleńka drobinę szkła, która miała może 1mm szerokości i nie wiele więcej długości. Po wyjęciu dziada, poskładałem wszystko zusammen do kupy. W tym momencie masa wracała już na plac Krakowski.
Sprawnym już rowerem podjechałem do ekipy i ruszyliśmy na Mikołajkowy after.
Na afterze zostaliśmy uraczeni pysznym bigosem, ciastem i herbatą. W miłej atmosferze przy filmach rowerowych miło upływał nam czas.
Gdy już wszyscy byli najedzeni i zadowoleni, ruszyliśmy na domy, w sporej ekipie odprowadzając wszystkich po drodze. Gdy byliśmy już w składzie, Serafin, Piernik i ja, ruszyliśmy na domy drogą przez ciemne lasy, korzystając z dobrodziejstw nowych technologi w oświetleniu rowerowym, które nie dały nam zginąć w lesie.
Tak minęła mi masa z przygodami :D
Pozdro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz