Szybki telefon od Serafina czy nie wybrałbym się na wypad w zacnym gronie, zmotywował mnie do jazdy.
Gdy już umówiliśmy się pod jego domem, szybko sprawdziłem stan roweru, i pojechałem na miejsce spotkania.
Plan był prosty, Księża góra, Kopiec Wyzwolenia, Świerklaniec, Tarnowskie góry. Jako że drogę do Świerklańca sprawdziłem już w zeszłym roku, a trasę do parku w Księżej Górze i dojazd do Kopca przemierzałem już parokrotnie, jechałem na przedzie.
Po trudnej przeprawie przez nowo-budowaną autostradę, droga szła gładko i szybko. Aż do podjazdu pod Księżą górę gdzie prawie płuca wyplułem. Niestety forma została daleko w tyle i chyba nie ma zamiaru wracać. Chociaż nigdy jakoś szczególnie formą nie błyszczałem :D
Po paskudnym podjeździe, dojechaliśmy do parku, który, a jakże, też wymagał od nas podjechania by się do niego dostać.
Przejechaliśmy parkową ścieżką do skateparku i tam zaliczyłem pierwszą glebę dnia dzisiejszego, but jak by zaciął się w pedale i zjechałem efektownie z rampy na tyłku :D
Po chwili zadumy nad regulaminem skateparku i wyśmianiu paru podpunktów, poprowadziłem szanowną wycieczkę skrótem poza park w stronę Kopca.
Po drodze zaliczyliśmy postój by obejrzeć ewenement na skalę światową, pole wiosennych kamieni. Zamiast ziemniaków czy innych roślin, pole obrodziło w kiełkujące kamienie :P Wiem dziwnie to brzmi, ale tak to wyglądało :D
Po chwili zadumy nad tym przyrodniczym fenomenem, ruszyliśmy na kopiec. Po raz pierwszy na kopiec wjechałem :D Tak jak ruszyłem z asfaltu, tak bez zatrzymania dotarłem na samą górę gdzie... zaliczyłem kolejna efektowną glebę, bo znów wypiąć się nie mogłem. Tutaj zacząłem nabierać pewnych podejrzeń że coś jest nie tak pedałami albo butami. Nie przejmując się tym zbytnio tylko podziwiałem widoki przysłonięte przez smog.
Po obserwacjach i szerokiej rozkminie, co gdzie jest i dlaczego tego i owego nie widać, ruszyliśmy w dół, wpięty jak zwykle dokonałem kolejnego wyczynu i zjechałem z kopca bez zatrzymywania czy użycia kończyn do podpierania :D
Szybka trasa rowerowa i kawałek asfaltu doprowadziły nas do tamy w Świerklańcu, a dalej do parku i Domu Kawalera pod którym toczyły się wiosenne prace porządkowe. Po chwili postoju ruszyliśmy dalej na drugą stronę parku by zobaczyć kościół, chwilę odsapnąć i zajrzeć do mapy.
Potem zostało nam już tylko jechać i gubić się co jakiś czas, w ten sposób dojechaliśmy nieco slalomem na rynek w Tarnowskich górach, mijając po drodze remontowany pałacyk,
zabytkowe lokomotywy,
Dworzec kolejowy,
oraz plądrując jeden ze sklepów sieci Ropucha.
Na rynku prowadziliśmy luźne rozmowy i zastanawialiśmy się jak to możliwe że na tym rynku tak mało banków jest :P
Po zjedzeniu całych zapasów cukru jakie zdobyliśmy, ruszyliśmy w drogę powrotną. Która śmignęła nam tak szybko że ani się obejrzeliśmy a już staliśmy pod domami.
Niestety jadąc do domu odkryłem przykry fakt utraty jednej ze śrub w blokach moich Lidlowych butów. I nijak się wpiąć nie mogłem, chociaż może i lepiej ?? Bo jak bym się wpiął to już bym się nie wypiął :P
To tyle na dziś
Pozdro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz