Po wstępnym ugadaniu się z Piernikiem i Serafinem co do czasu spotkania. Podjechałem pod willę Piernika, prawie jednocześnie ze Skudem. Jak się za chwilę okazało Serafin miał wyjechać nieco później, więc wyruszyliśmy bez niego, by nie gonić szaleńczym tempem. Trasa wiodła przez oś. Młodego górnika następnie przez hałdę i dalej nieznanymi mi Bytomskimi ścieżkami, ulicami, i chodnikami (Nie znam Bytomia i nie będę tego ukrywał :P). Cały czas wisiały nad nami wielkie niemalże ołowiane chmury.
Po dłuższej chwili dojechaliśmy na rynek, gdzie rowerów było już sporo.
Po chwili dojechał do nas Serafin. I przyznam szczerze, wydaje mi się że mimo tego że wyjechał później niż my to na miejscu było sporo przed nami.
Przed samym startem dołączyły do nas koleżanki z Bytomia. I ruszyliśmy wszyscy wraz, ponad dwustu osobową ekipą na podbój miasta, które jak by wymarło specjalnie na masę.
Niestety w momencie robienia tego zdjęcia zaczęło padać, więc schowałem aparat, bo jakoś nie było dookoła mnie na tylu pozytywnie zakręconych ludzi, by narażać aparat na kolejne zalanie.
Dalsza jazda, to miła rozmowa z Serafinem, i blokowanie przedniego koła. Od tak z nudów :P
Przejazd miał też atrakcje w formie jakiegoś wypadku po drodze, obok którego przejechaliśmy tak wolno że biorąc przykład z Naxa na Gliwickiej masie, Serafin zszedł z roweru i przeprowadził do ten kawałek. To samo uczyniłem ja, bo z racji nikłej prędkości trudno było utrzymać równowagę do robienia ewentualnych fotek, z których i tak nic nie wyszło.
Następnie zaliczyłbym piękną glebę przez najechanie na tory koło Agory. O ile ja się odratowałem szybką kontrą i podparciem za pomocą nogi, to jakiś inny biker nie miał tyle szczęścia, z tego co widziałem jego twarz miała bliższy kontakt z asfaltem, dodatkowo jego kark zwieńczył piękny szlaczek opony rowerzysty jadącego za nim. Wyglądało to groźnie, ale jakoś się podniósł i pojechał dalej, oznajmiając wszem i wobec ze żyje. Doszły mnie także słychy, że jedna osoba zasłabła na rowerze, ale rowerzyści to jedna wielka rodzina, więc dwóch jadących obok bikerów go podparło i tak przejechali kawałek, przynajmniej tyle mi wiadomo.
Jadąc dalej zaliczyłem mały drift przez to że przednia opona była już na chodniku, a tylna ślizgała się po krawędzi wysokiego, wyślizganego krawężnika. Jakoś wjechałem i po dłuższej chwili zawitaliśmy z powrotem na rynku pod lwem.
Humory były nie najgorsze, choć przyznam że jakoś Bytomska masa nie działa na mnie tak odprężająco i rozweselająco jak Gliwicka czy Zabrzańska. Nie wiem dlaczego tak jest.
Zanim odjechaliśmy z rynku obejrzeliśmy jeszcze jazdę tyłem na przód w wykonaniu jednego z masowiczów.
Po chwili jednak pojechaliśmy w drogę powrotną, odprowadzając jednocześnie nasze towarzyszki do domów. Po drodze nie obyło się bez efektownej gleby. Tym razem w wykonaniu Serafina. Niestety w zakręcie, na mokrym asfalcie wpadł w poślizg i pojechał na boku wraz z rowerem, sypiąc efektownymi iskrami z pod pedała.
Tak się składa że jechałem za nim więc miałem na co popatrzeć.
Po tej przygodzie ruszyliśmy do domów, i obyło się już bez kaskaderskich popisów oraz efektownych gleb.
T by było na tyle
Pozdro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz