poniedziałek, 18 lipca 2011

Ognicho kawalerskie

Zostałem dziś zaproszony przez Kubusha na jego pożegnalne ognisko. Pożegnalne, bo odchodzi z naszego kawalerskiego świata. Jak już się utarło najlepszym miejscem na wszelakie imprezy, jest nasza miejscówka na hałdzie. Bo miejsca jest sporo i ognisko można rozpalić w miłym gronie.
Wybraliśmy się więc z Piernikiem trochę przed czasem i zawitaliśmy pod dom sprawcy zamieszania, gdzie czekała już Beata z braćmi. Po krótkim przywitaniu, pojechaliśmy pod Lidla gdzie dołączył do nas Scobel i wspólnie pojechaliśmy dalej do celu. Po drodze przebiegła nam przez drogę wiewiórka, która dziś grała rolę czarnego kota.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, zaczęliśmy zbieranie zapasu drzewa. Po czym rozsiedliśmy się przy ognisku. Cały czas zjeżdżali się kolejni ludzie. Impreza kręciła się jak zwykle do zmroku i upływała nam na gadaniu śmianiu się, konsumowaniu tony kiełbasy, sponsorowanej przez organizatora dzisiejszego zamieszania.



Wszystko co dobre kończy się bardzo szybko. Więc i ognisko z racji braku opału i setek krwiożerczych komarów , musieliśmy nieco skrócić.  
W drodze powrotnej przez ciemny las, słyszę ostrzejsze hamowanie na czele peletonu i dźwięk jak coś ucieka w krzaki, świece po mrocznym lesie, ale widzę tylko cienie i ruszające się krzaki. Jak się potem okazało było to stadko dzików.
Jadąc dalej udało mi się złapać tunel za autobusem który większość peletonu ominęła gdy stał na przystanku. Nigdy wcześniej nie jechałem tak szybko na tym podjeździe. Ponad pięćdziesiąt kilometrów na godzinę pod górkę, na której zazwyczaj gonię innych resztką sił. To jak dla mnie super wynik :D
Dalsza jazda mija nam całkiem przyjemnie. Z Danielem odprowadzamy Piernika, a następnie ja odprowadzam Daniela na Rokitę. 
Jadąc już do domu napotykam lisa. Żywego dla odmiany, bo jak do tej pory widywałem jedynie takie zintegrowane z asfaltem, albo użyźniające rów przy ulicy. Ten był żywy i szybki. Niestety nie udało mi się zrobić mu zdjęcia bo Eneloopy za długo ładowały lampę błyskową. 
Po chwili byłem już w domu i z forum dowiaduję się, że nie wszyscy wróciliśmy do domów szczęśliwie i na własnych kołach.

I w tym miejscu wielka prośba do was drodzy czytelnicy. 
Podczas powrotu z ognicha nasz kolega został brutalnie napadnięty, ogłuszony a następnie okradziony. Jego rower wyglądał tak: 

Był to Giant XtC 3 (2011)
Nr ramy: GY 0204117
Znaki szczególne: mocowanie bidonu na kierownicy, srebrna trąbka, pedały  SPD 540, błotniki plastikowe, torebka pod siodełkiem, rzeźnikowe światła przód-tył, biały licznik zamontowany na mostku, biały amortyzator Rock Shox Recon, osprzęt Deore XT, hydrauliczne hamulce tarczowe, białe pancerze i przewody hamulcowe.
Jeżeli zobaczycie taki rower gdzieś na ulicy, allegro, lombardzie, czy gdziekolwiek wejdźcie na TĄ STRONĘ. Tam znajdziecie kontakt do właściciela, który na pewno ucieszy się z każdej informacji. 
Z góry dziękuję za wszelkie informacje.

Tym mało optymistycznym akcentem kończę i pozdrawiam 
Pozdro 

2 komentarze:

  1. Z tego co czytam, to miałeś szczęście do natury w tym dniu. Nie wiem jakim cudem przegapiłem fakt obecności tych dzików podczas powrotu. Choć właściwie to wiem...

    Fajnie się jechało za Dabem, co? To są autobusy o najsztywniejszych kratownicach w historii transportu miejskiego, stąd robi tunel na dwóch a może i trzech kolarzy :) Ino śmignąłeś, a dogonić Cię to było mission imposible.

    Nieciekawie za to z tym rowerem. Nie znam tam nikogo w okolicy, żeby coś zadziałać, popytać, pokręcić się. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj śmigałem za Solarisem na Mikulczyckiej pod górkę. Dab był lepszy, od Solarisa za bardzo grzało i przy okazji się wlókł 39 na godzinę :P Ale muszę z tym skończyć bo to dość ryzykowne, szczególnie jak za tobą dodatkowo gna stadko aut :D

    OdpowiedzUsuń