Po krótkim przywitaniu, i stwierdzeniu że dziś będzie gorąco(z powodu temperatury a nie atrakcji), ruszyliśmy w drogę na spotkanie z Danielem. Zanim dojechaliśmy na umówione miejsce, Daniel wyjechał nam na przeciw.
Po ustaleniu kto prowadzi, ruszyliśmy za demokratyczne wybranym przewodnikiem, na Bytom.
Na początek znienawidzony przeze mnie podjazd na Gajdzikowych Górkach, potem kawałek czerwonym szlakiem, by skręcić gdzieś w osiedle. Możecie mówić co chcecie, ale nie wiem jakim cudem dojechaliśmy do centrum. Daniel jednak znał setkę różnych skrótów i przeprowadził nas przez nie. Po dłuższej chwili byliśmy już na rynku.
A za kolejną chwilę, staliśmy pod siedzibą organizatorów dzisiejszego zamieszania, którzy wpuścili nas z rowerami do wielkiego białego pokoju :P
W którym stało sporo miejskich rowerów, przyczepki i taka oto niespodzianka. Tandem Gazelle. Ludzie wybierali sobie rowery na podróż, byli też tacy którzy chcieli jechać bez przedniego łożyska w pieście, mimo że było na tyle dużo rowerów sprawnych technicznie że można było wybrać coś bezpieczniejszego. Facet który wybrał dal siebie rower z jedną kulką w przednim łożysku stwierdził że kiedyś jeździło się bez łożysk , dla mnie to wariactwo i niszczenie sprzętu ale skoro mówi to facet 3 razy starszy ode mnie, pozostaje mi wierzyć na słowo.
Po obejrzeniu filmu na temat naszego celu, zaczęliśmy się zbierać. Już chwilę po ruszeniu miałem pewne złe przeczucia, co do tępa jazdy i jej organizacji. Ale to co widziałem po drodze przeszło moje najśmielsze obawy.
Anarchia i totalna swoboda na drodze, nawet masy nie powodują takiego zamieszania na ulicach miasta co te kilka rowerów miejskich dosiadanych przez ludzi o znikomym pojęciu o przepisach.
Pierwszy postój zaliczyliśmy przed wejściem do urzędu miejskiego, gdzie stoją dwa krzesła i stolik które mają przypominać o "Jubileuszu partnerstwa miast". Nie wiedzieć czemu przez organizatorów uznane za pomnik, związków partnerskich, czy jakiś tam ?
Po tym jak jeden z uczestników symbolicznie przemianowali ten "pomnik" kładąc na niego kolorową płachtę. Pojechaliśmy dalej, by po drodze znów zarządzić postój. Tym razem pod zdewastowanymi pozostałościami po salonie samochodowym.
I tym razem organizator wymyślał cuda niewidy, szukając powiązań alterglobalistycznych w zdewastowanym salonie samochodowym. Pokazując wiszący baner Mazdy i mówiąc przy tym, że obrazuje to upadek czegoś tam, gdzieś tam. Przypominają mi się czasy liceum i w ogóle całego cyklu edukacyjnego, pod czas którego nauczyciel na polskim, próbował nam wmawiać że autor opisując pokój i pisząc, "widzę czerwone firanki" miał na myśli krew przelaną przez żołnierzy na wojnie. Jak dla mnie po prostu opisał kolor firanek i nie potrzebuję szukać w tym drugiego dna. Tak jak zamknięty salon samochodowy oznacza że wozy się nie sprzedawały i salon był zbędny. Proste, po co szukać w tym drugiego dna ??
Chwilę postaliśmy, po czym ruszyliśmy dalej. Ale po wysłuchaniu tego wszystkiego co prowadzący chciał nam przekazać. Miałem lekki zamęt w głowie, przez co zapomniałem zapiąć kieszeni w torbie w której był aparat. Gdy wskoczyłem na kostkę, by nie dobić opony o jej kant, aparat wyskoczył i z około 1,5m walną o beton. Pozbierałem go i włączyłem by sprawdzić czy działa. O dziwo wyszedł z tego tylko z kolejną niewielką rysą na obudowie.
Gdy schowałem aparat w torbie dołączyłem do reszty ekipy. By za chwilę zatrzymać się po raz kolejny. Tym razem pod sklepem gdzie chętni zaopatrywali się w wodę na drogę.
Mina Daniela na tej fotce, doskonale oddaje także i moje nastawienie do dotychczasowego przebiegu wycieczki.
Bo ile razy można się zatrzymywać na tak krótkim odcinku drogi.
Po tym postoju ruszyliśmy dalej, nie zatrzymując się aż do dolomitów. Gdzie z mojej strony, w stronę organizatora, wyszła propozycja by zatrzymać się na punkcie widokowym, bo moim zdaniem o wiele ciekawsze, niż kontemplowanie co autor miał na myśli stawiając dwa krzesła i stół przed fontanną.
Po chwili pojechaliśmy dalej zaliczając jeszcze postój na hałdzie popłuczkowej.
Gdy chcieliśmy udać się w dalszą drogę, jeden z uczestników (tu muszę nadmienić że najstarszy i ten sam który chciał jechać bez łożysk w przednim kole) miał ochotę zjechać na rowerze (typowo miejskim z torpedo w tylnym kole, miejskich oponach typu slick i całkowitym brakiem zawieszenia) ,zjazdem na który strach patrzeć mając nawet rower z pełnym zawieszeniem i tarczowymi hamulcami. Odwiedliśmy go od samobójczej myśli, ale on i tak znalazł sobie zjazd na dół. Co prawda dużo mniej ekstremalny, i bardziej równy, ale i tak wymagający przynajmniej podstawowego roweru górskiego. Jak to wyglądało ??
Mniej więcej tak.
A skończyło się tak...
Jedno jest pewne znalazł się na dole, ale koła jego roweru nie wiele mu w tym pomogły...
Mimo że był pokiereszowany i tak chciał zjechać jeszcze raz, co też uczynił. Sam zjazd bym zrozumiał, gdyby miał skrócić mu w jakiś sposób drogę, ale nie dość ze nie skrócił i mógł się skończyć kalectwem lub ewentualnie śmiercią, to dodatkowo wydłużył mu drogę, bo z dołu musiał wjechać z powrotem na górę i zjechać z drugiej strony hałdy by dołączyć do reszty ekipy.
No cóż nie rozumiem zachowania tego człowieka.
Dalsza droga to kolejny postój pod sklepem, gdzie zakupiłem napoje izotoniczne, bo przy tej nikłej prędkości i wysokiej temperaturze, na wodzie i śniadaniu które zjadłem parę godzin temu, daleko nie zajadę, bo zapowiadała się jeszcze daleka droga.
Po szybkim przejeździe przez Tarnogórski rynek zaliczyliśmy kolejny postój,
I znów wykład, z którego wynikało że ... w sumie już sam nie wiem co z tego wynikało, wiem tylko że miało to coś wspólnego z nową tablicą na dole.
Cała trasa zaczęła mi się już strasznie dłużyć. Przyjechałem tylko po to by z większą grupą dotrzeć do węzła kolejowego, a sądząc po dotychczasowych postojach miałem pewne obawy, kiedy i czy w ogóle dojedziemy na miejsce. Nie mówię że miejsca w których się zatrzymywaliśmy nie były ciekawe, ale opis o lekkim zabarwieniu polityczno-filozoficznym jest jak dla mnie zupełnie zbędny.
Ciekawie opowiedziana historia obiektu: TAK
Polityka i Filozofia: NIE
Po drodze zaliczyliśmy jeszcze ze dwa postoje, ale w końcu trafiliśmy na drogę prowadzącą do węzła
i niestety zaliczyliśmy kolejny postój, lecz tym razem spowodowany pęknięciem linki, przedniej przerzutki Piernika, po szybkim i sprawnym unieruchomieniu przerzutki na drugim biegu, za pomocą patyka i zipów,
Ruszyliśmy dalej, widząc już pracujący spalinowóz pchający skład w stronę węzła.
Po małym podjeździe ukazał nam się wspaniały węzeł kolejowy. Na którym panował całkiem spory ruch.
Na miejscu spędziliśmy koło godziny i obfociliśmy wszystko co się dało. Czas szybko zleciał, i nadeszła pora powrotu. Planowo mieliśmy wracać pociągiem. Ale naszej trójce ani przez myśl nie przeszło by wracać do domu za pomocą kolei. W końcu na rowerach przyjechaliśmy na rowerach wrócimy.
Na peronie zrobiłem ostatnie fotki odnowionej SM-42
Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną, gdzie natknęliśmy się na cmentarzysko starych elektrycznych zespołów trakcyjnych. Stoją i powoli odchodzą w zapomnienie...
Po drodze znaleźliśmy także ciekawe skrzyżowanie. Prawdopodobne jedno z ostatnich, tego typu.
Jak widać jest to skrzyżowanie normalnego toru z wąskotorówką.
Droga do domu minęła nam już spokojnie. Z Piernikiem odprowadziliśmy Daniela na jego włości, a następnie Piernik odprowadził mnie do końca swojej ulicy, gdzie się pożegnaliśmy.
To był cholernie długi dzień, ale gdyby znów odbywał się taki przejazd w jakieś interesujące miejsce, chętnie pojechałbym jeszcze raz. Bo to zawsze jakaś przygoda. Cała wyprawa miała około 80 km czyli znowu nie tak dużo, bo zdarzały się dalsze tripy, ale zmachany byłem bardziej niż po wyjeździe do Czech i na Ankę razem wziętych. To w sumie moja wina, bo mogłem wziąć jakieś jedzenie na drogę. Pod koniec wycieczki czułem już jak opadam z sił.
Tak minęła mi sobota...
Pozdro
Ja pierdziele, ale Cię wzięło na pisanie. Dobrze jednak to ująłeś, bo ta wyprawa była bardziej śmieszna niż pożyteczna. W sumie nigdzie się nam nie spieszyło, ale zawsze można było zrobić te kilka pauz mniej, a na końcu zajrzeć tu i ówdzie, a nie siedzieć godzinę na dupie w jednym miejscu i patrzeć na skałdy jadące tam i nazot.
OdpowiedzUsuńTrzy rzeczy w tekście wymagają jednak głębszego komentarza:
1. "Daniel jednak znał setkę różnych skrótów i przeprowadził nas przez nie" - otóż nieprawda! Daniel kompletnie zgubił się w pewnym momencie, a nie chcąc wprowadzać paniki, zachował zimną kreff i nie pozwolił nam zginąć na terenie wroga,
2. Byłem pewien, że wrzucisz tę fotę spod sklepu, sam się tego na swoim blogu wystrzegałem, ale Ty nie mogłeś sobie zapewne odpuścić :)
3. Facet mówił merytorycznie całkiem fajne i ciekawe rzeczy, tylko obrał trochę nietrafione punkty odniesienia, które akurat pasowały mu do ideologii, a przypadkiem były po drodze.
Fajnie się to czytało. Pozdro.
Ad.1 Świetny z ciebie aktor, bo przez całą trasę zachowywałeś się jak byś miał pełną świadomość tego, gdzie jedziesz :P
OdpowiedzUsuńAd.2 Fakt nie mogłem się powstrzymać. Miałeś taką minę jak byś chciał przejąć dowództwo nad tą niesforną gromadą, albo samemu ruszyć z kopyta na ten węzeł pozostawiając nas pod sklepem :P
Ad.3 Nie trawię polityki i nie pojmuję filozofii, wolę wysłuchać historii (mimo że dotychczasowa edukacja skutecznie mi historię obrzydziła, przez zmuszanie do wkuwania dat) danego obiektu, bo działa to działa na wyobraźnię :P