poniedziałek, 18 lipca 2011

Szybki trip

Wybrałem się dziś z Piernikiem na trip do Świętochłowic. Zbiórka pod moją bramą i już mkniemy w stronę ul.Wolności. Przemykając przez wiecznie ruchliwe rondo w Chebziu jedziemy dalej zauważając jak sukcesywnie znikają połacie asfaltu z ul. Chorzowskiej, na rzecz starej kostki która się pod nimi znajdowała. To nie jest przyjemna jazda, ale po chwili dostrzegamy że w wzdłuż drogi postała piękna, równiutka, asfaltowa ścieżka rowerowa, na którą nie mogliśmy wjechać z racji TIRów i tego że nam nie po drodze.
Po chwili zjeżdżamy z głównej, drogi na boczne uliczki i nimi jakoś docieramy do miejsca w którym Piernik musiał załatwić swoje sprawy.
Gdy zaczęliśmy myśleć o powrocie i wpadam na pomysł by podjechać jeszcze na staw Amelung.
Moja rodzina mieszka w okolicy, więc nie raz go widziałem z za szyby samochodu, gdy jechałem nawiedzić rodzinę. Ale nigdy nie miałem okazji się tam przespacerować czy chociaż zrobić jakieś zdjęcie.
Tym razem była okazja, było towarzystwo, byłem na miejscu, ale pogoda jakoś mi do zdjęć nie pasowała :D
Po krótkim postoju i kombinowaniu przy mapie jak by tu wrócić, postanowiliśmy jeszcze chwilę pobłądzić po okolicy i nawiedzić pobliski staw Skałka, gdzie znaleźliśmy kolejne świeżutkie ścieżki rowerowe.



Do domu też wracaliśmy ścieżką rowerową, przejeżdżając przez przejazdy dla rowerów, aż nie mogliśmy się nadziwić że nawet sygnalizacja świetlna uwzględniała rowery.

Po drodze mijaliśmy także znak wyjaśniający co się dzieje z ulicą Chorzowska (chyba asfalt przenieśli na ścieżki rowerowe jak widać wyżej :D)
Nie wiem czy ja tak wolno czytam, czy tam po prostu jest tyle napisane, że nie sposób z rozpędu zaznajomić się z treścią tablicy.
Na koniec zawitaliśmy jeszcze na dworzec w Rudzie Śląskiej. By obejrzeć jak świeżo odremontowany dworzec popada w ruinę.

Długo tam nie pozostaliśmy, bo późna pora obiadowa wabiła nas do domu. Jazda powrotna mijała nam bardzo szybko, bo było już właściwie z górki. A podjazd na Mikulczyckiej zaliczyłem w tunelu za Solarisem gdzie grzało od silnika niemiłosiernie. Jednak ostatnio za Dabem było wygodniej.
Trochę to niebezpieczne, ale za to jaka adrenalina.
Po chwili byliśmy już pod moim domem, gdzie pożegnałem Piernika i pojechał w swoją stronę.
Tyle z rowerowego poniedziałku.
Pozdro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz