sobota, 14 listopada 2009

Piękny dzień

Widzieliście to?? Janusz jest zadowolony z dnia :D Na wstępie kajaczki, czyli dwie godziny relaksu i przyjemności w wodzie. Następnie przechadzka do sklepu rowerowego i miła konwersacja o tym co można zepsuć, a czego teoretycznie nie da się spieprzyć. Rozmowa tak mnie wciągnęła że postanowiłem, zaprezentować niedociągnięcia serwisu na rowerze. Przy okazji stałem się szczęśliwym posiadaczem kasku. Uwierzycie ?? Janusz w kasku?? Niby nie możliwe a jednak :D

Do tego idealnie pasuje mi do okularów.

A co ważniejsze pasuje idealnie do moich bojowych barw rowerowych, czyli niebieskiego motywu na srebrnej ramie.
Po zakupie zacnego kasku udałem się do domu, celem zabrania mego pojazdu. Przyodziałem kask, założyłem okulary, idę do warsztatu po rower, wyjeżdżam i ... okazało się że podczas ostatniej jazdy w deszczu, rower nieźle w dupę od pogody dostał, moje przeoczenie i nie wyczyszczenie napędu, zaowocowało zmianą jego koloru z pięknego błyszczącego srebrno grafitowego na matowy kolor rdzawy. Tarcze tez trochę zaczęły szarpać przy lekkim hamowaniu, ale jedno porządne rozgrzanie tarcz wyleczyło hamulce i jeszcze bardziej uskuteczniło siłę hamowania. Po chwili wyjechałem z placu i postanowiłem dla odmiany nie jechać chodnikiem do centrum, jak to zwykłem czynić, tylko wybrałem tym razem ulice i nie żałuję tego, jadąc czułem jak bym płynął prawie żadnego oporu toczenia więc i prędkość miałem całkiem przyzwoitą, 30Km/h (no plus minus 5:P) więc całkiem szybko co dziwne nie miałem problemów z jej utrzymaniem, puki nie zaczął się podjazd, ale podjazdy mają to do siebie że kiedyś się kończą, a za nimi czasem bywają zjazdy. Tak było i tym razem, na wysokości gazowni, przyśpieszyłem gwałtownie, wrzuciłem najwyższy bieg czyli 3 na 9 co za skutkowało nagłym przyśpieszeniem, nie wiem kiedy bo nie patrzyłem na licznik uzyskałem 52.18 Km/h. W połowie drogi zdziwiło mnie, że żadne auto mnie nie wyprzedza a dobrze wiedziałem że jedzie ich za mną kilka, z drugiej strony nic nie jechało, więc przyczyna mogła być tylko jedna, jechałem na tyle szybko że nie trzeba było mnie wyprzedzać.A tu dowód jak by ktoś nie wierzył.

Hamowanie zacząłem już na łuku, to wystarczyło do skutecznego wyhamowania. Po chwili byłem już pod sklepem i zacząłem miłą konwersację ze sprzedawcą minęły chyba 2 albo i nawet 3 godziny, tematy wszelakie od roweru i wszystkiego co z nim związane aż do komórek i komputerów. Czyli ogólnie miło było. Ale sklep trzeba kiedyś zamknąć wiec się pożegnałem i pojechałem. Bogatszy o nowe informacje cenniki oraz podkładkę pod mostek. Jako że pogoda była nadal sympatyczna, postanowiłem nie wracać jeszcze do domu. Pojeździłem chwilę po okolicy, i postanowiłem się przejechać naszą piękną ścieżką rowerowa na Rokitnice i z powrotem. Jazda minęła mi całkiem przyjemnie i znowu dobiłem do magicznych 50 km/h czyli całkiem spoko. Wracając do domu rozpędziłem się jeszcze na krótkim, acz bardzo pochyłym odcinku ulicy ratuszowej, oraz zawitałem do skateparku.
Po powrocie do domu i demontażu licznika oraz reszty gadżetów, spojrzałem na zapisy by potwierdzić prędkość jaką jechałem, zupełnym przypadkiem zauważyłem całkowity dystans, jaki przejechał mój bolid. Okazuje się że od ukończenia roweru mam już przejechane pierwsze okrągłe 100 km

Gdy doszedłem do domu czekały na mnie pyszne pierogi ruskie, produkcji mojej kochanej mamy. A teraz gdy piszę ta notkę robię fotki aparatem który w końcu działa jak powinien, dzięki nowym akumulatorom. I jak tu się nie cieszyć z tak zacnego dnia??

4 komentarze:

  1. Nie tylko dla Ciebie sobota była udana - ja byłem po dokładnie 2 miesiącach w domu, ku zaskoczeniu wszystkich domowników. Podjechaliśmy markowym busem w barwach "drogówki", po czym wypakowała się cała wygłodniała zawartość, wyjadła wszystkie ciasteczka w moim domu, ja zabrałem kilka rzeczy i ruszyliśmy z powrotem do Kłodzka, ale cóż, cała droga i jej przyczyna, to dłuższa historia i pewnie niedługo będzie i o niej na moim blogu...

    OdpowiedzUsuń
  2. I nic nie powiedziałeś,a ja chyba 4 razy w sobotę przejeżdżałem koło twojej chaty.

    OdpowiedzUsuń
  3. "podjazdy mają to do siebie że kiedyś się kończą, a za nimi czasem bywają zjazdy" - święta racja - czasem zdarzają się zjazdy, ale spróbuj sobie podjechać trochę w kierunku Tarnowskich Gór. Tam bywa tak, że jak już podjedziesz pod górę, to nie dziw się, iż natychmiast zaczyna się następna - ale co warte uwagi i jakichś badań geodezyjnych - jak wracasz to też jest pod górkę. Sprawdziłem to empirycznie już kilkadziesiąt razy, teraz nadszedł czas na naukowe wyjaśnienie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Będę musiał to sprawdzić. Bo brzmi zachęcająco.

    OdpowiedzUsuń